NAPISZ DO MNIE!
Kino

„Prime Time” czyli Sylwester z 9 milimetrami

Opowieść o człowieku, który z bronią wtargnął do studia telewizyjnego podczas sylwestrowego programu można by w sumie wymyślić jako ciekawą fabułę filmowa. Problemem „Prime Time” jest to, że historii tej nie wymyślono.

„Prime Time”
reżyseria: Jakub Piątek
scenariusz: Jakub Piątek, Łukasz Czapski
w rolach głównych: Bartosz Bielenia, Magdalena Popławska, Andrzej Kłak, Małgorzata Hajewska-Krzysztofik, Cezary Kosiński


Twórcy filmu przekonują, że tak jest. „Prime Time” to historia fikcyjna, jednakże zanim ją nakręcili, kontaktowali się z człowiekiem znanym jako Adrian M. On rzeczywiście w Sylwestra 1999 roku, kiedy oczekiwaliśmy spektakularnej zmiany daty na 2000, wkroczył z pistoletem do studia TVP i sterroryzował obecnych. Zażądał wejścia na antenę.

Nie wiadomo do końca, o co mu chodziło. Prokuratorowi miał zeznać, że chciał ostrzec młodych ludzi przed zażywaniem narkotyków, ale wygląda to raczej na ścieżkę usypaną bardzo grubymi nićmi. Zapewne jego zamiary były inne. Znajomi wspominali coś o polityce, układach, systemowi itd., publicyści pisali o chęci zdobycia rozgłosu niczym u Herostratesa po podpaleniu świątyni Artemidy, ale bezpieczniej będzie, gdy przyjmiemy, że nie wiemy tego, po co Adrian M. sterroryzował telewizję.

Dlaczego bezpieczniej? O tym za chwilę.

„Prime Time” czyli byłem wtedy chory

Jakub Piątek i Łukasz Czapski nie otrzymali zgody Adriana M. na sfilmowanie tamtej historii, więc postanowili zastąpić ją własną, wymyśloną, w której sami stworzyli powody, dla których terrorysta wdarł się do studia. Terrorysta bynajmniej nie brutalny, raczej empatyczny i skrzywdzony, zrozpaczony i przyparty do muru. Wtargnął bez chęci wyrządzenia krzywdy komukolwiek, co nie znaczy, że jej nie wyrządził. Sam strach podczas takiej sytuacji może dla uczestników ataku terrorystycznego okazać się traumatyczny.

„Prime Time”

– Panie Tomaszu, najmocniej Pana przepraszam, byłem wtedy po prostu chory i to jest jedyne wytłumaczenie tamtego traumatycznego zdarzenia. Bardzo mi przykro, jest mi niezwykle wstyd za to, co Panu wtedy zrobiłem. Przepraszam jednocześnie wszystkich innych ludzi, których tamtego dnia tak bardzo wystraszyłem. Ubolewam nad tym i głęboko żałuję, że nie umiałem nad sobą wtedy zapanować – napisał Adrian M. w liście otwartym. Wtedy, po zajściach w telewizji uznano go za niepoczytalnego.

Ano właśnie, list otwarty, który można przeczytać tutaj.

Prawdziwy sprawca wtargnięcia do telewizji taki list opublikował po premierze filmu „Prime Time” na Netflixie. Napisał w nim o swoim oburzeniu z racji emisji tego dzieła, o braku swojej zgody i zastrzeżeniach. O tym, że chociaż bohaterowie filmu mają zmienione imiona i dodano nowe wątki, to jednak historia oparta jest mocno na jego ataku na telewizję. I że wśród motywów, którzy twórcy filmu wyeksponowali, znalazła się sytuacja rodzinna i relacje z ojcem.

„Prime Time” czyli nie chcę być inspiracją

Adrian M. oświadczył, że to zupełne fikcja, która teraz mocno uderza w jego ojca. Jak można się domyślić, widzowie odbierają bowiem film jako ekranizację prawdziwych zdarzeń i rozumieją go dosłownie, tzn. zawarte w nim tezy i sceny postrzegają jako prawdziwe, przeniesione na ekran z rzeczywistości.

W tej sytuacji Adrian M. zapowiedział nawet kroki prawne wobec twórców filmu.

„Prime Time”

Jak napisał: „Czasy są niezwykle trudne, nie brakuje teraz zdesperowanych ludzi, którzy zamiast inspiracji do brania spraw w swoje ręce potrzebują wsparcia i zapewnień o lepszej przyszłości, nadziei na poprawę ich życia i wyjścia z kłopotów, które teraz mogą im się wydawać nie do rozwiązania.”

To wszystko sprawia, że w przypadku „Prime Time” mamy do czynienia z wydarzeniami bardzo dla mnie interesującymi, bo dotykającymi granicy między fikcją i prawdą, zacieraniem się ich i przenikaniem.

„Prime Time” czyli gdzie fikcja, gdzie prawda

Kiedy bowiem prześledzić wypowiedzi i Adriana M. i twórców filmu, to każdej ze stron można tu przyznać rację. Twórcy „Prime Time” uważają, że nakręcili go na podstawie historii, która nie jest przypadkiem Adriana M. Przypomina go, ale nim nie jest. Zastanawiam się w tej sytuacji, czy można powiedzieć więcej, że film nigdy nie jest kopią rzeczywistości i jej przeniesieniem na ekran, ale zawsze stanowi jej parafrazę, rodzaj wersji. Zawsze jest fikcją.

Nawet gdybyśmy starali się detalicznie odtworzyć zdarzenia prawdziwe, z zachowaniem wszelkiej staranności, to przecież zawsze uzyskamy jedynie przetworzoną wersję, trawestację, by nie powiedzieć deformację prawdziwych historii.

„Prime Time”

Traktowanie kina i filmu wprost prowadzi do wielu nieporozumień, a jednym z najdziwniejszych dla mnie zarzutów, jakie postawić można filmowi bazującemu na prawdziwych wydarzeniach jest: „to nie tak było”. Świadczy to bowiem o dość mocnym niezrozumieniu, czym kino jest.

Z drugiej strony Adrian M. ma rację, gdy skarży się, że został zidentyfikowany. „Prime Time” jest fikcją, ale mocno bazującą na jego historii. Na tyle mocno, że ludzie czytają ją wprost. Chcą wiedzieć, kto był protoplastą, co stało się kanwą.

Co prowadzi mnie do wniosku, że takie próby parafrazowania rzeczywistości, jak robi to „Prime Time” są jednocześnie trudne, jak i stanowią łatwiznę. Drogę na skróty. Zwalniają scenarzystów i pomysłodawców z kreowania własnej rzeczywistości, oryginalnej fabuły. Nic w tym złego, ale nawet podczas wręczania Oscarów rozróżnia się scenariusz oryginalny od adaptowanego.

I ta droga na skróty ma swoje wyboje. Bierzesz gotową historię z życia, aby ja dla niepoznaki nieco przerobić? Możesz się narazić na zarzuty tych, którzy są jej bohaterami i na tych, którzy powiedzą: „to nie tak było”.

„Prime Time” czyli przez ponad 20 lat nic się nie zmienia

„Prime Time” na dodatek nie jest zbyt dużą wartością dodaną do opowieści o ataku terrorystycznym na telewizję w noc sylwestrową 1999 roku. Mimo Bartosza Bieleni, który miota się po studiu, targany emocjami, mimo jednocześnie przerażonej, jak i zniecierpliwionej Magdaleny Popławskiej nie dostajemy filmu bardzo wartościowego. Raczej poprawne dzieło, dość mocno wiążące tamtą historię sprzed ponad 20 lat z obecnymi czasami. Przebija brak wrażliwości społecznej, protesty uliczne, spory polityczne i światopoglądowe, które mielą ludzi i ich życie. Nasza rzeczywistość okazuje się zaskakująco spójną z tamtą, z epoki Balcerowicza. To jednak nie jest przełomowe odkrycie, trudno takimi wnioskami być zaskoczonym, bo zakrawają o oczywistość.

„Prime Time”

Podobnie jak i rodzaj syndromu sztokholmskiego, a może zwyczajnego zrozumienia, kiedy to właśnie zakładnicy stają się osobami solidaryzującymi się z terrorystą i rozumiejącymi jego problemy. Coś w stylu: wszyscy tacy jesteśmy, to nas łączy. Cóż, jakieś to przemyślenia są. Pozostawiają nas w poczuciu, że minęły lata, a zmieniło się niewiele. Wciąż da się zrozumieć porywacza, mimo iż nie mamy w gruncie rzeczy pojęcia, co tak naprawdę skłoniło go do wtargnięcia do gmachu telewizji. Nie o prawdę, nie o rzeczywistość jednak idzie. Jak mówi ów porywacz: „Ludzie uwierzą we wszystko, co powie się im z ekranu”.

Film do obejrzenia na platformie Netflix

Moja ocena: 3+/6

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Privacy Settings
We use cookies to enhance your experience while using our website. If you are using our Services via a browser you can restrict, block or remove cookies through your web browser settings. We also use content and scripts from third parties that may use tracking technologies. You can selectively provide your consent below to allow such third party embeds. For complete information about the cookies we use, data we collect and how we process them, please check our Privacy Policy
Youtube
Consent to display content from - Youtube
Vimeo
Consent to display content from - Vimeo
Google Maps
Consent to display content from - Google
Spotify
Consent to display content from - Spotify
Sound Cloud
Consent to display content from - Sound