Wesele staje się ważnym elementem polskiej kinematografii, tak jak kiedyś było ważnym elementem polskiej literatury. To podczas wesela, wraz z każdym łykiem alkoholu, wychodzą bowiem z ludzi niewypowiedziane dotąd demony. Wyskakują niczym z tortu. „Teściowie” to nie do końca historia weselna. Raczej historia spoza sali.
„Teściowie”
reżyseria: Jakub Michalczuk
scenariusz: Marek Modzelewski
w rolach głównych: Maja Ostaszewska, Marcin Dorociński, Izabela Kuna, Adam Woronowicz, Ewa Dałkowska, Piotr Kaźmierczak
Tutaj do ślubu nie dochodzi. Niczym w „Testosteronie” spotykamy się w chwili po dramatycznej scenie ucieczki sprzed ołtarza. A zatem pora zwijać ze stołów wódkę i zakąski? A skądże znowu! Wesele bez ślubu to także świetny moment, by przejrzeć się w lustrze. Może nawet lepszy, bo już na początku emocje biją z weselnej sali.
„Teściowie” to debiut fabularny Jakuba Michalaka. Debiut o tyle interesujący, że wobec nieznajomości tego twórcy nie jestem pewien, na ile ten film robi serio, a na ile z przymrużeniem oka. W jakim stopniu powoduje nim Wyspiański, Smarzowski czy Wrona, aby na dnie kieliszka i w galarecie odnaleźć prawdy o sobie, innych, o społeczeństwie i społecznych podziałach i wynikających z nich relacji i barier. A może bliżej mu do rozkosznej zabawy z nutka refleksji jak w „Dobrze się kłamie w miłym towarzystwie”, do którego ten film – jako żywo – też jest podobny.
Trudno mi powiedzieć, a ta niewiedza powoduje zakłopotanie. Jako film o wyłącznie ambicjach sięgających społecznej psychoanalizy nie wytrzymuje on próby. Jako komedia natomiast zbyt mocno skręca w stronę przerysowań i karykatur.
Może zatem „Teściowie” po prostu są karykaturą? Przecież wskazuje na to i kuriozalna sytuacja, w jakiej zastajemy bohaterów, którzy zastanawiają się co zrobić z zamówionymi posiłkami i alkoholami oraz czy zapłacić orkiestrze. Wskazują na to nawet kostiumy.
„Teściowie” czyli komu brakuje ogłady
Teściami w „Teściach” są bowiem dwie pary – Maja Ostaszewska i Marcin Dorociński ze świata ludzi sytuowanych dobrze materialnie i o nieudanie skrywanym poczuciu wyższości nad tymi, którym brakuje ogłady wielkiego, cywilizowanego świata, a także Izabela Kuna i Adam Woronowicz – ich zwierciadlane odbicia. Już to jak obydwoje zostali ucharakteryzowani, jak mówią, jaki mają akcent i dobór słów (swoją drogą, znakomicie zagrani przez obydwoje tych aktorów, ze szczególnym uwzględnieniem właśnie tych kwestii komunikacyjnych) na ową karykaturę wskazuje. Czy jednak ich kontrastowa, niedoszła rodzina też nie jest przerysowana?
Maja Ostaszewska jest w tym filmie dynamitem, który z kolejnym kieliszkiem i papierosem odpalanym jeden od drugiego wyrzuca z siebie wszystko, co w niej tkwi – gniew, rozterki, troskę, zażenowanie. Marcin Dorociński jako jej partner wypada znacznie bardziej blado, jako te konsyliacyjny człowiek z nieoczekiwanie naruszonym świętym spokojem. Już od pewnego czasu zauważyłem, że ten dobrze zapowiadający się aktor (świetny w „Ogrodzie Luizy”, „Boisku bezdomnych”, „Leku wysokości” i innych filmach) czasami gra jakby od niechcenia, z zaangażowaniem minimalnych środków wyrazu i wciąż tą samą manierą zblazowanego. Tu jest podobnie.
Marcin Dorociński wciela się w kogoś, kto próbuje zapanować nad sytuacją, a jednocześnie zachować spokój. Chciałby pewnie opuścić to miejsce, ale korytarze, kuchnia i zakamarki weselnego domu to pułapka. Nie ma stąd ucieczki. teść pana młodego niczym pan Dulski ładuje się negatywnymi emocjami jak bateria; zresztą te negatywne emocje, niechęć, wręcz nienawiść do siebie są paliwem całej tej sytuacji. I musi w końcu nastąpią erupcja.
W każdym razie obydwoje skrywają między sobą demony, które nie wydostały się dotąd w żadnej rozmowie, ale prawdziwe mają dopiero wyjść na wierzch wraz z rozwojem improwizowanej imprezy weselnej.
„Teściowie” czyli wesele sobie, a świat sobie
Ona w „Teściach” jest jedynie tłem, co sprawia, że odnoszę wrażenie jakby Jakub Michalczuk nie miał zamiaru wykorzystać do ekranowych celów samego wesela. Ono odzywa się rzadko, czasem wraz z wpadającym co chwilę w starogreckim stylu Piotrem Kaźmierczakiem w roli kierownika sali. Poza symboliczną Ewą Dałkowską reszta weselnych epizodów umyka i przesuwana jest na margines.
Kluczową kwestią w „Teściach” jest plan pierwszy i to także w technicznych tego słowa znaczeniu. Ten film nakręcony jest bowiem w imponujący i nowatorski sposób, z wykorzystaniem mastershotów i ujęć stworzonych jedną kamerą (choćby ta niezwykła pierwsza scena). Popis? Może też, ale taki sposób kręcenia filmu przesuwa go w stronę teatralizowanych dzieł. Technicznie jest on zbliżony do takich filmów jak „Steve Jobs” czy „Birdman”.
„Teściowie” czyli wesele prawdę ci powie
Mamy więc do czynienia z obrazem panoramicznym w każdym tego słowa znaczeniu, z panoramą społeczeństwa i tkwiących w nim różnic włącznie. Mamy dzieło, nad którym wisi kwestia dziedziczenia zachowań rodziców przez dzieci, zachowań mocno stereotypowych. Film, w którym decyzja młodych przed ołtarzem nie jest nam detalicznie wyłożona, możemy się tylko domyślać jej przyczyn, ale ciąży nad nią cały ten społeczny bagaż relacji i zahamowani, które wyłażą na wierzch w sytuacji ekstremalnej.
Bo wesele jest sytuacją ekstremalną, prawda?
Moja ocena: 4/6
Radosław Nawrot