Nie przeżyłem czegoś podobnego chyba… dajcie pomyśleć… Tak, jestem pewien! Nie przeżyłem czegoś podobnego nigdy. Twórca taki jak Francis Ford Coppola może kuriozalnie poczułby zachwyt, widząc jak widownia reaguje na jego film bezpośrednio, na sali kinowej. Taki Francis Ford Coppola, który tworzy kuriozum. Bo widownia gwizdała, śmiała się, rechotała wręcz, nawet wyła. Naprawdę, słyszałem i widziałem.
Wojna w kurorcie turystycznym. Wojna na plaży i przy basenie. Wojna na posiłkach all-in. Wojna między stolikami, spojrzeniami, między tym co spokojne, a tym co zagrożone. Ukraińska rodzina pod wulkanem na Teneryfie ponoć wypoczywa. W rzeczywistości próbuje odnaleźć się w rzeczywistości, w której odnaleźć się trudno.A bezpieczna perspektywa nie daje żadnego bezpieczeństwa.
Nie mam na myśli przemocy domowej (chociaż w jednym z wywiadów Helena Kulej mówiła, że różnie z tym bywało, a i sama przywaliła kiedyś mężowi, gdy pijany chciał wsiadać do samochodu). Raczej to, że film o Jerzym Kuleju w sporej mierze staje się filmem o jego żonie, Helenie. W każdym razie – o ich relacji. Co najmniej dwunastorundowej.
Zastanawiałem się nad histerią, jaka wybuchła wokół drugiej części „Jokera”, bo przecież recenzje zmiatają ten film z powierzchni ziemi, mówią o jakimś wychodzeniu ludzi z kina i podobnych strasznych rzeczach. I myślę, że chodzi o śpiewy. To może być trudne do zaakceptowania dla miłośników komiksów. Śpiewy? Nie przesadzajmy z tym śpiewaniem. To raczej mruczanki.
Nie wydaje mi się, aby działała magia „Soku z żuka”. Od pierwszej części minęło przecież 36 lat, niewielu przedstawicieli młodego pokolenia w ogóle ten film widziało. Raczej działa magia Tima Burtona i jego kina. Nie wiem, dlaczego mu ulegam, ale ulegam. Po kontynuacji „Soku z żuka” nie wiem tego jeszcze bardziej.
Co do Kabaretu Mumio zdania są podzielone. Nie każdy lubi ten rodzaj humoru, który przedstawiają i który widzieliśmy chociażby w filmie „Hi Way”. Ja uwielbiam. Stanowiący rodzaj polskiej wersji „Perfect Days” film „Wróbel” to dowód na to, że zabawność niekoniecznie musi tkwić w gagach i niekoniecznie musi być kabaretowa. Niekoniecznie także śmieszna.
Całują się w usta. Przytulają. Uprawiają seks. Miłości jednak tu jak na lekarstwo. Miłość w nowym filmie Yorgosa Lanthimosa to największy deficyt, a jednocześnie skuteczny sposób, by ludzi kontrolować i nimi manipulować.
Najchętniej po „Obcym” Romulusie” pobiegłbym na skargę do Ridleya Scotta, że ktoś transponuje jego dzieło… oj, tam, nie zawaham się użyć słowa arcydzieło… w sposób, który nie posuwa nas ani kroku do przodu. Pobiegłbym, gdyby nie to, że on za to odpowiada jako producent. I oczywiście musiał na dobicie tego filmu dołożyć swoje bzdety o idei prometejskiej.
Z czym kojarzy się w powszechnym odbiorze opowieść o hrabim Monte Christo? Będę strzelał – z ucieczką z więzienia w worku, w którym skazaniec udawał martwego. Mylę się? Otóż Francuzom ekranizującym powieść Alexandra Dumasa bynajmniej się ona z tym nie kojarzy. I bardzo dobrze.
Grzmią, że nie należy rozpatrywać tego filmu w oderwaniu od gry komputerowej, bo stanowić mają jedność. Nie mam nic przeciwko temu, by jedno wynikało z drugiego, łączyło się i przenikało. A jednak protestuję. Film kinowy jako dzieło sztuki powinien być samodzielny i samodzielnie strawny.
We use cookies to enhance your experience while using our website. If you are using our Services via a browser you can restrict, block or remove cookies through your web browser settings. We also use content and scripts from third parties that may use tracking technologies. You can selectively provide your consent below to allow such third party embeds. For complete information about the cookies we use, data we collect and how we process them, please check our Privacy Policy