Kluczową sceną „Króla Richarda” jest chyba rozmowa granego przez Willa Smitha ojca tenisistek Venus i Sereny Williams z policją. Gdy ze łzami w oczach mówi, że zaplanował całe ich życie, by je ratować. By nie skończyły z igłą w żyle albo kulką w skroni. Tak, oczywiście, że mówimy o ich rasie. Król Richard tego nie ukrywa.
„Król Richard. Zwycięska rodzina” (King Richard)
reżyseria: Reinaldo Marcus Green
scenariusz: Zach Baylin
w rolach głównych: Will Smith, Saniyya Sidney, Demi Singleton, Aunjanue Ellis, Tony Goldwyn, Jon Bernthal
To mocna scena, bo stoi w kontrze do pewnego wyobrażenia o ojcu sióstr Williams, które starannie wykuwa się na początku filmu. Od stwierdzeń „chyba wybrałem złą branżę, tyle zarabiam przez rok”. A zatem chodzi o kasę… Tak, chodzi o nią i to bardzo. Tylko pieniądze pozwalają bowiem uratować te dziewczynki.
Will Smith w roli ojca sióstr Williams wygląda na bardzo zmęczonego. Zauważyłem, że z wiekiem ten bardzo lubiany przeze mnie aktor często tak gra – zmęczone oczy, zapadła twarz, przygarbiony. Jakoś nie widzę go w ogóle w wesolutkich, żywych rolach. Tutaj to zmęczenie pasuje. Mówimy o człowieku, który całe życie podporządkował dobru córek.
No dobra, poświęcił się. Może jednak warto zadać pytanie, czy nie poświęcił także ich? Sam mówi, że zaplanował ich życie na długo zanim się urodziły. Pod wpływem eureki związanej z refleksją, że sport jest doskonałym sposobem na życie i zarobienie fortuny, o ile się będzie mistrzem (drugim Mozartem, jak mówi jeden z trenerów), kształtuje te dwie istoty. I to od poczęcia aż do rozpoczęcia przez nie kariery. Programuje je jak roboty.
„Król Richard” czyli pełne podporządkowanie córek
Ubezwłasnowolnienie? Trudno mi powiedzieć, bowiem tego się akurat z filmu nie dowiedziałem. To jego pewna słabość – mało jest w nim o dziewczynach, mało o Venus, niemal zupełnie nic o Serenie. Stanowią one pewien wypełniacz jadącego na trening busa, takie rozbawione, radosne, chętne, szczęśliwe. Chętnie dowiedziałbym się, co one na to, że ojciec wczytał im kod ich życia.
– Tak, tato. Dobrze, tato. Oczywiście, tato.
Bezustannie się z nim zgadzają, ale wątpliwości czy jest to rzeczywista zgoda, czy podporządkowanie pozostają. Przecież żona Richarda Williamsa – osoba, która ma także ogromny wpływ na wyszkolenie i trening sportowy swych dzieci, bo także z nimi pracuje na korcie – mówi w pewnym momencie: „Nie bierz mojego milczenia za zgodę”. To, że milczę, nie znaczy że masz rację. Znaczy tylko tyle, że nie chcę awantury.
W pewnym momencie, pod wpływem żony, Richard Williams zaczyna pytać córek, czego pragną i co o tym myślą. Wtedy jest już jednak za późno. To nie jest początek meczu, to piłki setowe. Wówczas pyta już tylko, czy chcą zaryzykować serwisem, czy boją się podwójnego błędy. Nic więcej.
„Król Richard” czyli jedna z największych historii sportu
No tak, ale tę historię sióstr Williams – historię absolutnie niezwykłą; tak niezwykłą, jak historie dostarczane przez sport – można opowiedzieć na wiele sposobów. Venus, a już zwłaszcza wydostająca się z jej cienia na białym koniu Serena, to jeden z nich. Tutaj twórcy postawili na Richarda, mają do tego prawo. Kosztem pewnych uproszczeń i cięć, ale to ich film, ich temat i ich ujęcie. Też interesujące.
Pewnym kłopotem mógł okazać się fakt, że siostry Williams były producentkami wykonawczymi tego filmu. Filmu o nich. Podskórnie czuję, że to jakoś ogranicza nie tylko wolność twórczą, ale i scenariusz. Bo albo sióstr byłoby za dużo, albo za mało – w tym wypadku mamy do czynienia z tym drugim.
„Król Richard” z pietyzmem odtwarza detale, czym zresztą twórcy chwalą się na koniec, pokazując oryginalne zdjęcia i filmy. Legendarny pojedynek młodziutkie, rozpoczynającej karierę Venus Williams z wystraszoną przez tę silną nastolatkę hiszpańską mistrzynią Arantxą Sanchez-Vicario w 1994 roku został przeniesiony na ekran w szczegółach. Ten moment, gdy na kortach zjawia się znikąd (niemal dosłownie, bo nie grała wcześniej w turniejach juniorskich) czarnoskóre objawienie w jasnych warkoczykach to jedna z ważniejszych chwil w dziejach tenisa i całego sportu. Dzieje się wtedy coś, co nie mogło się zdarzyć – czarnoskóra tenisistka bez doświadczenia wkracza na ekskluzywne korty, by dokonać na nich rewolucji na miarę czasów.
To ten wspaniały moment, gdy rodzi się gwiazda sportu. Każdy jest kapitalny, bo wtedy zarazem rodzi się niezwykła historia.
„Król Richard” czyli ojciec decyduje
Wróćmy jednak to tej rasy i do tego ratunku. Jak mówiłem, tę opowieść o siostrach Williams można opowiedzieć na wiele różnych sposobów. W tym wypadku sport jest tylko pretekstem, pewną ścieżką i rozwiązaniem, ale tylko w pewnym zakresie. W dziele Reinaldo Marcusa Greena widzę raczej opowieść o podporządkowaniu, bo nie jestem pewien, czy o zaufaniu w relacji między ojcem a córkami. „Król Richard” stawia na ojca Williams jako głównego bohatera, bo on jest tutaj demiurgiem.
Widzimy ojca zdeterminowanego, gotowego w zasadzie nawet zabić, by chronić swoje dzieci. Nie tylko ich fizyczne bezpieczeństwo, ale i bezpieczeństwo rozwoju. Gotów jest na wszystko, a nade wszystko jest człowiekiem przekonanym – co do tego, że wie co robi, że ma słuszne metody (postawa otwarta) czy też, że jego córki istotnie będą drugimi Mozartami. Obie.
Gryzie mnie ciekawość, skąd ta pewność się u niego wzięła. Na nie odpowiedzi nie znajdę, zastajemy Richarda Williamsa już na etapie ugruntowane mniemanie. Zżera mnie chęć dowiedzenia się, dlaczego akurat te dwie czarnoskóre dziewczynki z Kalifornii jednocześnie mają tak wielki talent. Nie dowiaduję się, bo może nie o talent tu chodzi. „Król Richard” to opowieść o pracy, systematyczności i pewności siebie, które łącznie dać mogą podobne combo jak wielki dar talentu.
Siostry Williams stały się wielkimi tenisistkami, jednymi z największych w dziejach, a w każdym razie najbardziej przełomowymi, nie dlatego że urodziły się z aurą doskonałości. Stały się nimi, bo do tego doszły.
Nic nie jest postanowione raz na zawsze – powiada nam „Król Richard”. Także to, gdzie się urodziłaś, kim się urodziłaś i w związku z tym kim musisz być. Nie musisz. Wybór istnieje zawsze.
Moja ocena: 4/6
Radosław Nawrot
1 Comment