Przed stratą nie uciekniesz. Cokolwiek masz teraz, do czegokolwiek doszedłeś i jakkolwiek się teraz czujesz, wszystko to utracisz. Już za moment. Nagrodzenie „Nomadland” w czasie pandemii trzema Oscarami to niezwykłe, ale chyba nieuchronne wydarzenie. To czas oswajania się ze stratą i czas filmów o niej.
„Nomadland”
reżyseria: Chloe Zhao
scenariusz: Chloe Zhao
w rolach głównych: Frances McDormand, David Strathairn, Linda May
„Nomadland” z pewnym opóźnieniem z racji pandemii wchodzi do naszych kin właśnie teraz, przedpremierowo, a wkrótce premierowo. Już to jest wielką stratą, że w ciągu kilku miesięcy nie było możliwości go zobaczyć. Wchodzi w czasie niezwykłym i przydatnym do obejrzenia go, bo odniosłem wrażenie, że chociaż prace nad filmem ruszyły znacznie wcześniej niż w 2020 roku, to jednak jest on niemal idealnie skrojony na pandemię.
W czasie pandemii przecież co krok stykamy się ze stratą. Po roku zmagań z nią i straszliwym wirusem zaczynamy uczyć się żyć z tymi małymi stratami, jakimi jest brak możliwości wyjścia do kina, restauracji, bez maski, ale i tymi wielkimi. Ze stratą kogoś.
„Nomadland” czyli nie jestem bezdomna
Niezwykła Frances McDormand w „Nomadland” traci wszystko, a zwłaszcza poczucie bezpieczeństwa, ale próbuje je odnaleźć jak może. Daje je jej chociażby kamper – może mało komfortowy, ale jednak własny.
– Nie jestem bezdomna, po prostu mieszkam w aucie – mówi bohaterka tego filmu, w którą Frances McDormand oskarowo się wciela. Nie tylko wciela, ona w zasadzie nią jest. Niezwykłym pomysłem twórców „Nomadland” z także nagrodzoną Chloe Zhao na czele było to, aby aktorka stała się rzeczywista uczestniczką zdarzeń. Faktycznie mieszka w kamperze, rzeczywiście wysłano ją do pracy w sortowni Amazona czy przy zbiorach buraka cukrowego w Nebrasce.
Poza nielicznymi (chyba wręcz dwojgiem) aktorów mamy w „Nomadland” całą grupę naturszczyków, grających samych siebie. Będących sobą. To dość melancholijny, smutny, ale prawdziwy obraz Ameryki. Tej przemielonej przez dolara, korporacje, życie, straty, niedowartościowanej, wręcz niewidocznej. Ameryki z marginesu, na którym parkują kampery.
– Pan nie rozumie. To jest mój dom – mówi Frances do mechanika.
Innego już nie ma. Nie urodziła się kloszardką, wybrała taki los, który jednocześnie wybrał ją. „Nomadland” to opowieść o społeczeństwie tekturowym, tymczasowym i wciąż składających się z ludzi delikatnych w swych emocjach i tęsknotach.
Pan nie rozumie. To jest mój dom
„Nomadland” czyli minimum słów
– Powtórzmy zasady. Tak aby nic wam się nie stało – mówi zmianowy w Amazonie. A dokładnie, byście nie spadli ze schodów, bo tego byśmy nie chcieli, prawda? Grunt to nie spaść ze schodów…
W „Nomadland” niewiele się dzieje. Chwilami ten film może wydawać się nawet nudny w swym powtarzalnym wymiarze. Ta powtarzalność jest jak zmiany w fabryce, daje pewne poczucie bezpieczeństwa, ale już nie wolność. Pada niewiele słów, ale gdy już padają, mają znaczenie.
Dzieje się niewiele, ale urok i magnetyzm tego filmu są porażające. To jest podróż, w której widz niemal naprawdę uczestniczy. Ja w każdym razie czułem się jak Frances McDormand, jakbym sam w tym brał udział. Także stał się takim nomadem z wyboru.
To niezwykła grupa ludzi, o której istnieniu nie miałem głębszego pojęcia. Z domami na kółkach, z przyszłością zupełnie niezaplanowaną, niezwykle doraźni i bieżący, stanowią alternatywę konsumpcjonistycznego świata, którzy sami pomagają budować. Przerzucają tonu buraków, tysiące paczek, montują mnóstwo urządzeń w fabrykach, w których się zatrudniają, aby z towarów, które produkują nie korzystać. Spotykają się, by świat nie tyle kontestować, co zacząć żyć inaczej niż według szablonu, jaki odziedziczyli i na jaki trafili. Taki wybór, ale też taki los.
Nie są to przecież nomadzi jak z obrazka, którzy wybrali drogę słuszną i podniesioną tu do ideału. Bynajmniej, przecież nawet podczas tego ascetycznego życia tak wiele im brakuje, takie odczuwają tęsknoty i tak często łkają.
„Nomadland” czyli życie to przecinanie tras
„Do zobaczenia” na trasie to metafora życia i jednocześnie śmierci, które tutaj łączą się niemal w jedno. Nomadzi balansują na ich granicy, wyglądają niemal jak duchy i nigdy nie wiadomo, kogo z nich będzie można spotkać, gdy ich drogi znów się przetną.
Przecinają się jak drogi, po których jeżdżą domy na kółkach i jak przecinają się ludzkie losy. Stany Zjednoczone z ich odległościami, niezwykłymi trasami i krajobrazami są idealne do takich metafor. To kraj drogi, kraj na kółkach, kraj idealny do przemierzania samochodem. Na tyle duży, aby się co najwyżej przecinać.
Widzę w „Nomadland” opowieść o iluzji wspólnego życia, które do takich przecięć dróg się sprowadza. O tym, że „do zobaczenia” to najbardziej uniwersalne z pożegnań, choćby dlatego że abstrahuje od straty.
Moja ocena: 4+/6
1 Comment