Agnieszka Holland zrobiła film nie bez kozery czarno-biały. Czarno-biały, ale jednocześnie jaskrawy. Czarno-biały, bo rozdzielający rzeczywistość bez odcieni i symetryzmu. Zrobiła też film radykalny, w myśl założenia, że nie ma kompromisów w kwestii człowieczeństwa. Po obejrzeniu „Zielonej granicy” czuję nie tylko przerażenie i bezradność, ale również wstyd wobec siebie, że ja do takiego radykalizmu zdolny nie jestem.
We use cookies to enhance your experience while using our website. If you are using our Services via a browser you can restrict, block or remove cookies through your web browser settings. We also use content and scripts from third parties that may use tracking technologies. You can selectively provide your consent below to allow such third party embeds. For complete information about the cookies we use, data we collect and how we process them, please check our Privacy Policy