Nie ma chyba w dziejach literatury większego symbolu pacyfizmu i antywojennej wymowy niż „Na Zachodzie bez zmian” – książki stanowiącej postrach Trzeciej Rzeszy i wszystkich, którzy poją ludzi narkotykiem zwanym „duchem bojowym”. Niemcy zmierzyli się więc z własną legendą literacką, która po pierwsze już była ekranizowana, a po drugie – akurat w kinie to dzieło ustępuje w gronie antywojennych pereł chociażby „Plutonowi”.
„Na Zachodzie bez zmian” (Im Westen nichts Neues)
reżyseria: Edward Berger
scenariusz: Lesley Paterson, Ian Stokell
w rolach głównych: Felix Kammerer, Albrecht Schuch, Daniel Brühl, Aaron Hilmer, Edin Hasanovic
Zadanie było zatem niezwykle trudne i sam złapałem się na tym, że fabuła „Na Zachodzie bez zmian” specjalnie mnie już nie interesuje. Znam ja przecież dobrze, każdy pewnie zna. Zacząłem patrzeć na ten film bardziej uniwersalnie. Efekty były wspaniałe.
Pierwsza ekranizacja książki napisanej przez Ericha-Marii Remarque – niemieckiego pisarza francuskiego pochodzenia i weterana pierwszej wojny światowej, ciężko rannego w trzeciej bitwie pod Ypres (zwanej bitwą pod Passchendaele) latem 1917 roku – miała miejsce już w 1930 roku, zatem trzy lata po napisaniu powieści. I ten film zadecydował o losach Remarque’a i może całej kinematografii.
Nagrodzone Oscarem dzieło Lewisa Milestone’a było niezwykle brutalne. Zrealizowane przed kodeksem Hayesa, zawierało sceny trudno strawne dla ówczesnego widza. Już w Republice Weimarskiej ten niezwykle popularny film był postponowany, a po dojściu do władzy Hitlera zakazano go zupełnie. Remarque trafił na indeks, doszukiwano się u niego żydowskich korzeni i sprzeniewierzenia narodowi, który żądał rewizji postanowień wersalskich i przywrócenia Niemcom ich dumy. A on tymczasem wyjechał z okrucieństwem wojny, pacyfizmem i sprzeciwem.
Skąd ta histeria nazistów, Goebbelsa i w ogóle weimarskich konserwatystów? „Na Zachodzie bez zmian” było niebezpieczne. Uderzało prawdą o wojnie w iluzję tworzoną przez rewizjonistów i militarystów, którzy karmili ludzie narkotykiem zwanym „duchem bojowym”. Remarque nie tylko pokazał okrucieństwo wojny, ale i jej absurd. Wojna zatem nie tylko zmieniała trwale ludzi, ale robiła to niepotrzebnie i z absurdalnych, wydumanych powodów.
„Na Zachodzie bez zmian” czyli przerażający wagon kolejowy
„Na Zachodzie bez zmian” nawiązuje tytułem – jak pamiętamy – do lapidarnych komunikatów niemieckiego dowództwa z czasów pierwszej wojny światowej, które po milionowych stratach podawało, że front zachodni się nie zmienił, nie przesunął. W zasadzie nic nie osiągnięto, nic się nie zmieniło.
Dodatkowo film Edwarda Bergera uwypukla pętlę czasową, która tę opowieść umieszcza nie tyle na koniec wojny, co na minuty przed zawieszeniem broni wynegocjowanym w wagonie kolejowym w Compiegne na 11 listopada 1918 roku o godz. 11 przez niemiecką delegację z – co ciekawe – literatem Matthiasem Erzbergerem na czele (w tej roli dobrze znany niemiecki aktor Daniel Brühl, kojarzony jako Niki Lauda z „Wyścigu”, Lutz Heck z „Azylu” o Żabińskich z warszawskiego zoo czy jako Frederick Zoller z „Bękartów wojny”). Człowiekiem, który bezskutecznie próbował nakłonić Francuzów, aby rozejmem i pokojem nie upokarzali Niemców.
W myśl zasady: przeciwnika należy pokonać, ale nigdy upokorzyć.
Niezwykłe, ale sceny w wagonie kolejowym w Compiegne są tu równie przejmujące jak sceny walki. Nie tak krwawe, ale równie brutalne, gdy uświadomimy sobie ich konsekwencje. A ten film je dość dobrze uświadamia.
Oto bowiem francuska delegacja z wąsatym marszałkiem Ferdinandem Fochem traktuje Niemców – co poniekąd zrozumiałe – z góry i lekceważąco. Nie tylko nie unika uch upokarzania, ale świadoma milionów ofiar i morza krwi, właśnie chce tak zrobić. Chce zemsty zapisanej na piśmie. I dokonuje jej.
„Na Zachodzie bez zmian” czyli biologiczny cykl śmierci
„Na Zachodzie bez zmian” zaczyna się od natarcia, którego ofiary zostają następnie pogrzebane, posypane wapniem, a ich mundury wracają do obiegu niemal jak resztki w biologicznym kole rozkładu i odzyskiwania materii. Ich miejsce zajmą kolejni niczym nowe sadzonki zamiast wyrąbanego siekierami lasu. I tak w kółko. Scena w Compiegne jest częścią tego błędnego koła. Stanowi niezwykle ważny, kluczowy moment filmu, bo jest to moment wskazujący na konsekwencje podjętych decyzji, chociażby podejmowanych w słusznym afekcie czy dobrej wierze.
W czerwcu 1940 roku Niemcy wytaszczyli na tory ten sam wagon, aby w nim upokorzyć Francuzów i dokonać z kolei swojej zemsty. I tak w kółko, bo na tym polega rewizjonizm.
Daje to po oczach, daje do myślenia, niemniej to jednak już znamy. Historia pierwszej i drugiej wojny światowej, traktatu wersalskiego, Hitlera i wagonu w Compiegne nie stanowi żadnej tajemnicy dla kogoś, kto nie jest historycznym ignorantem. Kino ma ten walor, że pozwala jednak pewne znane sprawy unaocznić. Te sceny są dzięki temu mocniejsze niż kiedykolwiek, jest w nich ogromne napięcie, potężne emocje.
Powszechnie znana jest także fabuła „Na Zachodzie bez zmian” – opowieści o grupie młodych chłopaków z północnych Niemiec (powiedzmy, z Osnabrück, z którego pochodził sam Remarque) i ich zderzenia z wojną. Zderzenia z tym strasznym, biologicznym niemal cyklem – od entuzjazmu i zapowiedzi wielkiej przygody, w której mierzą mundury i cieszą się, jak im w nich ładnie i jacy to są przystojni, aż po śmierć, bestialstwo, zgniliznę i owe znamienne słowa: „Nigdy nie pozbędziemy się tego smrodu”. Słów wskazujących na niezmywalną traumę.
„Na Zachodzie bez zmian” czyli stracone pokolenie
Nie Remarque był twórcą określenia „stracone pokolenie” (przypisuje się je Ernestowi Hemingwayowi), ale on stworzył obraz nieuchronnej zagłady nie tylko ciał, ale dusz i umysłów ludzi, którzy zmuszeni będą do uczestnictwa w wojnie. Literackim rozpuszczalnikiem wywabił jej obraz jako wspaniałej przygody, testu na męskość i powinności obywatelskiej. Pokazał ją taką, jaka jest – złem wcielonym.
To dlatego tak nie znosili go naziści i wszyscy ci, którzy w wojnie widzą coś atrakcyjnego. Ileż to mamy pieśni o zdrobniałej „wojence, wojence”, „o chłopcach malowanych”, ileż cynicznych polityków opowiadających jak to wspaniale wziąć karabin do ręki i walczyć. Ludzi mówiących jak generał Friedrichs w tym filmie (w tej roli David Striesow, znany z filmu „Upadek”):
– Chcecie wrócić do domu jako tchórze, którzy zawiedli w ostatniej chwili?
„Na Zachodzie bez zmian” z wyniesionym do tytułu cytatem z komunikatów wojskowych, odczłowieczających to, co dzieje się na froncie i używających eufemizmów w stylu „teatr działań bojowych”, jakby żołnierze występowali na deskach teatralnych, to nie tylko sprzeciw wobec wojny. To zwłaszcza sprzeciw wobec absurdu.
„Na Zachodzie bez zmian” czyli jak często absurd uważamy za ważny
To spowodowało, że urzeczony sposobem realizacji tego filmu, pod wrażeniem jego brudu i zwalających z nóg scen batalistycznych, a jednocześnie świadom, że znam fabułę tej historii, zacząłem patrzeć na film uniwersalnie. Nie jako na manifest pacyfistyczny, ale rzecz o absurdzie jako wypaczeniu rzeczywistości i ludzkich losów.
Złapałem się na tym, że podczas oglądania tego filmu zacząłem się zastanawiać, ile w robimy w życiu rzeczy i ile wykonujemy czynności do głębi zbędnych i absurdalnych, wynosząc je do miana cnoty. O jakie nonsensy i banały kruszymy kopie, toczymy spory, nakładamy kary i zbieramy krytykę i czym się przejmujemy. Ile czasu w naszym życiu zajmuje absurd, ile z niego zabiera.
„Na Zachodzie bez zmian” jest pełne śmierci i dosłowności wojny, ale jest też metaforycznie historią o absurdzie jako takim. Absurdzie determinującym nasze życie i sterującym naszym postępowaniem.
Widzący ten film dosłownie zapewne też będą przejęci. Pierwsza wojna światowa z użyciem nieznanych dotąd sposobów zabijania (samoloty, czołgi, gaz bojowy) i z udziałem ubłoconych w okopach żołnierzy w odczłowieczających ich maskach, które przesuwały ich z grona istot jeszcze żywych do tych nieumarłych, to – proszę wybaczyć mi to określenie – sceneria niezwykle plastyczna. Nie bez powodu to w jej okopach John Tolkien na widok krwawego nieba tworzył swoje wizje Saurona, Mordoru i hord orków. Przeniesienie jej na ekran przy dzisiejszych środkach technicznych, jakimi dysponuje kino, daje potężny efekt.
„Na Zachodzie bez zmian” czyli wkraczają czołgi jak z Imperium
W „Na Zachodzie bez zmian” kamera posuwa się nieco inaczej niż chociażby w „1917”, przypominającym nieco surwiwalową grę komputerową o życie. Ona jest w zasadzie w ciągłej ucieczce i nie skupia się na jednym bohaterze, dzięki czemu dostajemy większy efekt masowości tej zagłady i jej skali. Dostajemy też rzadko widywane na ekranie pierwsze czołgi, dla których pierwsza wojna światowa była debiutem wojennym. Niezniszczalne, stalowe machiny musiały się żołnierzom kojarzyć z najeźdźcami z nie tego świata, może z książek Wellsa i „Wojny światów” (tak o tym pisałem w powieści „Szachownica”).
Tu zobaczymy francuskie czołgi St. Chamond M16, wprowadzone do walki jako jedne z pierwszych (po brytyjskich czołgach Mark I i Little Willie oraz wcześniejszych francuskich Schneiderach). Są wielkie, nieporadne i posuwają się powoli do przodu, ale przez to robią wrażenie niczym machiny kroczące Imperium. Są zapowiedzią apokalipsy.
Moja ocena: 4+/6
Radosław Nawrot