NAPISZ DO MNIE!
Kino

„Czarna Pantera. Wakanda w moim sercu” czyli gdy bohater umiera naprawdę

Nowego wymiaru temu filmowi i jego fabule dodaje fakt, że Czarna Pantera naprawdę nie żyje. Kreujący go Chadwick Boseman zmarł w 2020 roku, więc ten film to w zasadzie wielka, ekranowa elegia. Ale nie tylko – zostało w nim to, za co „Czarną Panterę” ceniłem bardzo. Treści społeczne.

„Czarna Pantera. Wakanda w moim sercu” (Black Panther. Wakanda forever)

reżyseria: Ryan Coogler

scenariusz: Ryan Coogler, Joe Robert Cole
w rolach głównych: Letitia Wright, Angela Bassett, Tenoch Huerta, Lupita Nyong’o, Winston Duke, Danai Gurira


Myślę, że łzy Letitii Wright mogą być prawdziwe, nie zagrane. Ta ostatnia scena z udziałem jej i Lupity Nyong’o, na haitańskiej plaży, ma w sobie coś wspaniale urokliwego i delikatnego. Niezależnie od tego, co nas w „Wakandzie” będzie razić, to piękne pożegnanie Chadwicka Bosemana. Z klasą.

„Czarna Pantera. Wakanda w moim sercu”

Proszę mi wybaczyć, że pochylając głowę nad śmiercią w tak młodym wieku tak zdolnego aktora, którego cenić będę zwłaszcza za rolę Jamesa Browna w „Up” i który ruszył po Oscara (pośmiertnego) za swój ostatni film „Ma Rainey”, przejdę od razu do spraw praktycznych. One jednak rzutują na kino.

Przerabialiśmy tę kwestię przy okazji „Gwiezdnych wojen”, gdy twórcy ostatniego epizodu wychodzili ze skóry, by ocalić postać Księżniczki Lei. Ratowali ją, ściągali z kosmosu lotem na Supermana, wymyślali karkołomne zawijasy fabuły, aby się tylko udało. Po czym Carrie Fisher umarła.

Chadwickowi Bosemanowi jako Czarnej Panterze też trzeba było wymyślić historię, która uzasadni jego brak. Człowiekowi, którego nie imały się kule, włócznie, ciosy pięścią, kopniaki, superbohatera o nadludzkich zdolnościach. I – raz jeszcze proszę mi wybaczyć – w sumie to dość mocno afrykański pomysł, aby w fabule filmowej zmogła go choroba.

„Czarna Pantera. Wakanda w moim sercu”

Nie tylko dlatego, że Afryka jest kontynentem chorób i to tutaj chociażby szczepy malarii są wciąż szczególnie zjadliwe. Także dlatego, że choroba to czynnik, który powalał dawne cywilizacja świata. Broń masowego rażenia, którą nieświadomie przynosili do innych światów europejscy kolonizatorzy, konkwistadorzy i zaborcy.

Majowie, dawne imperium prekolumbijskiej Ameryki, zniknął nie na skutek rzezi urządzonej im przez Hiszpanów, a przynajmniej nie tylko i nie zwłaszcza na skutek tej rzezi. Powaliła go czarna ospa, która doprowadziła do śmierci całe plemiona nieodpornych Indian.

Superbohater nie ma szans w starciu z mikrobem. Imperia muszą paść pod wpływem patogenu. To lekcja historii, ale to też poniekąd współczesne.

„Czarna Pantera. Wakanda w moim sercu” czyli Kobieta-Kot

Jest więc „Czarna Pantera. Wakanda w moim sercu” elegią o wielkim bohaterze, bez którego tajemnicze i skryte w sercu Afryki królestwo musi sobie poradzić. Zrozumiałe, bo już pierwsze kadry filmy, w zasadzie sposób wykonania marvelowskiej czołówki wyraźnie pokazuje, że strata Chadwicka Bosemana uderzyła twórców „Czarnej Pantery”. Gdy Letitia Wright cierpi i płacze z powodu brata, wierzę, że nie gra i że dotknęło ją to personalnie.

„Czarna Pantera. Wakanda w moim sercu”

Teraz ona musi udźwignąć ciężar tego filmu, tej historii i tej postaci. Niełatwe, ale Letitia Wrigt – znana chociażby z naszego nowego filmu „Silent Twins” Agnieszki Smoczyńskiej – musi przenieść Czarną Panterę w miejsce, z którym się ona (przynajmniej mnie) mocno kojarzy. W rejony Kobiety-Kota, tworząc z niej drapieżną damską wersję.

Pochodząca z Gujany aktorka jest niezwykle wyrazista i w zasadzie po obejrzeniu „Wakandy” zacząłem się nawet zastanawiać, dlaczego to nie ona od razu dostała Czarną Panterę. Oczywiście, to pytanie retoryczne, niemniej to rola i postać stworzona dla niej. Stworzona dla kobiety.

Cała „Wakanda” bez Chadwicka Bosemana jest kobieca. Jedynym istotnym mężczyzną w Wakandzie pozostaje M’Baku, grany przez karaibskiego aktora Winstona Duke, rodem z Trynidadu i Tobago. Królowa, gwardia i elitarne jednostki, księżniczka, cały ten dział naukowy pracujący nad wynalazkami, jakich nie zna świat poza Afryką, nawet specjalne agentki są kobietami. Agentki rozsiane po świecie tak, jak rozsiani są czarnoskórzy mieszkańcy Ziemi.

„Czarna Pantera. Wakanda w moim sercu”

„Czarna Pantera. Wakanda w moim sercu” czyli Africa must be free!

Stara „Czarna Pantera” to film niezwykle przeze mnie ceniony, głównie dlatego, że to zwykłej rozwałki i baśniowych opowieści komiksowych z cyklu peleryny i supermocy dodał niezwykle ważne treści społeczne. W zasadzie nie wiem, czy którykolwiek film superbohaterski miał je tak rozbudowane. A przecież historie z cyklu peleryny i supermocy, opowieści tego rodzaju są niezwykle ważne. Nimi opowiada się świat, nimi dociera się do ludzi, szczególnie młodego pokolenia. One są transmiterem treści i stają się popkulturowym symbolem zachowań, wartości i współczesnych realiów.

Przekaźnikiem tych treści był zwłaszcza pretendent gramy przez Michaela Jordana – człowiek zbuntowany, porywczy i gniewny. Ten, który sprawił, że „Czarna Pantera” nie wykrzykiwała jedynie treści o równouprawnieniu. Nie wołała jak Bob Marley: „O, Jamaican people, Africa must be free!”. Ona gniew kierowała właśnie tu Afryce, symbolizowanej tu przez Wakandę – królestwo ukryte, zaawansowane technologicznie, które może być liderem świata. A nie jest.

– Obudź się, Afryko! – woła przecież grany przez Jordana bohater, rzucając jej wyzwanie. Nie o tron, ale o zmianę świata. Jesteśmy na marginesie, jesteśmy zdominowani, jesteśmy może wręcz przez to do niczego, bo sami na to pozwalamy – przekazuje. Dlaczego Afrykanie pozwolili to sobie zrobić kiedyś, dlaczego milczą teraz?

„Czarna Pantera. Wakanda w moim sercu” czyli a co z krzywdą Indian?

„Wakanda” idzie dalej. Ona dodaje „nowego gracza”. Kolejną grupę ciemiężoną, skrzywdzoną, wymordowaną, zdominowaną. To Indianie.

„Czarna Pantera. Wakanda w moim sercu”

W efekcie druga część „Czarnej Pantery” staje się protestem tych, których zepchnięto na margines i których światy zostały pominięte, usunięte, zniszczone jako gorsze. Staje się alternatywą status quo, tworząc kolejne baśniowe wersje owego świata, który znamy i który mógłby zostać ukształtowany inaczej.

Opowieść o Czarnej Panterze zasadza się na legendach o ludziach-lampartach, którzy ponoć do dzisiaj żyją w tropikalnych lasach Gabonu czy Konga. Wiąże się z animistyczną wizją rzeczywistości i mocno osadzona jest w mikście afrykańskich kultur, folkloru, tutejszej etniczności i związków z przyrodą. Jednocześnie nawiązuje do historii dawnych, średniowiecznych, a niekiedy wręcz starożytnych państw afrykańskich, które takie zaawansowane jak na ówczesne czasy systemy tworzyły. Mowa chociażby o państwach Songhaj, Dahomej, D’mt, Wadaj, Mali, Kongo, Aszanti, Bono, Buganda i wielu innych. Potem przyszedł kolonializm i dzisiejsze państwa Afryki są jego popłuczynami. Sztucznymi tworami ustalonymi od linijki.

„Czarna Pantera. Wakanda w moim sercu” czyli cenoty na Jukatanie

Z kolei mit majański nawiązuje do cenotów – naturalnych krasowych jezior wśród skał, które spotkać można na Jukatanie. Cenoty w czasach Majów odgrywały istotną rolę i miały niezwykłe znaczenie religijne. Były świętymi studniami. Indianie wierzyli, że mieszka w nich bóg wody i deszczu Chaak – ten sam, który w „Wakandzie” daje poniewieranym Majom wskazówkę jak przetrwać. Cenoty to coś więcej niż tylko świątynie i miejsca składania ofiar. Stanowiły bramę do innego świata, a także miejsce obserwacji chociażby natury astronomicznej.

„Czarna Pantera. Wakanda w moim sercu”

„Czarna Pantera” jest komiksowym filmem, który łączy te wszystkie wątki, mity i opowieści w jedną fabułę, a z tak uformowanej masy powstaje historia o skrzywdzonych i zmarginalizowanych ludach, podlana łzami elegii.

Zwróćmy uwagę na to, że Wakanda nadal nie chce się w nim mieszać, ale to za mało powiedziane. Wszelkie próby wciągnięcia ją w rewizję świata torpeduje. „Czarna Pantera. Wakanda w moim sercu” jest też historią o drodze donikąd, o absurdzie rewanżyzmu, o rezygnacji z walki w imię zemsty, wreszcie o cnocie jaką jest sensowne poddanie się. Niekiedy większą niż bezsensowny, wyniszczający opór.

Pewne rzeczy mogą się tu wydać wtórne. Dla kogoś, kto widział poprzednią „Czarną Panterę”, ten zaawansowany technologicznie świat w sercu Afryki nie stanowi już sensacji. Nie robi takiego wrażenia. Z kolei podwodna alternatywa życia jest pewnym powtórzeniem Aquamana (owi „jeźdźcy wielorybów”) i nawiązaniem, może wręcz próbą zdywersyfikowania nowego „Avatara”, który modę na podwodny świat z pewnością rozpęta.

„Czarna Pantera. Wakanda w moim sercu”

Nadal jednak „Czarna Pantera” mówi czy też próbuje mówić o kwestiach ważnych. O dyskryminacji, zagładzie, światowej konkwiście, o kobietach i ich miejscu także w popkulturze. O nowym myśleniu o niej. Stanowi pomost do świata alternatywnego, który w tym wypadku nie jest jedynie głupią bajką, ale także światem refleksji.

Moja ocena: 4/6

Radosław Nawrot

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Privacy Settings
We use cookies to enhance your experience while using our website. If you are using our Services via a browser you can restrict, block or remove cookies through your web browser settings. We also use content and scripts from third parties that may use tracking technologies. You can selectively provide your consent below to allow such third party embeds. For complete information about the cookies we use, data we collect and how we process them, please check our Privacy Policy
Youtube
Consent to display content from - Youtube
Vimeo
Consent to display content from - Vimeo
Google Maps
Consent to display content from - Google
Spotify
Consent to display content from - Spotify
Sound Cloud
Consent to display content from - Sound