To na pewno nie jest łatwe, aby prawdziwy duet pokoleń, jaki tworzą doświadczony aktor Borys Szyc i zdobywająca pierwsze szlify jego córka Sonia Szyc, zagrała parę niedopasowaną z definicji, napisaną przez życie, która jednak musi znaleźć w sobie rozwiązanie i oparcie. A może jest łatwe, biorąc pod uwagę życiorys tych dwojga aktorów.
„Miało cię nie być”
reżyseria: Jakub Michalczuk
scenariusz: Katarzyna Sarnowska
w rolach głównych: Sonia Szyc, Borys Szyc, Maciej Bisiorek, Anna Mrozowska, Magdalena Cielecka, Izabela Kuba, Jan Peszek, Anita Jancia
Uniwersalny to film, a jednocześnie wychodzący naprzeciw spraw bieżących. Mamy przecież w „Miało cię nie być” gorący temat aborcji, ogarniającą kobiety niemoc, nielegalne wyjazdy do Czech i szukanie rozwiązania poza systemem. I to właśnie sprawia, że nagle para zupełnie niedopasowana musi zacząć działać wspólnie. Niedopasowana, chociaż to córka i ojciec.
Z tego, co wiem Sonia Szyc była malutka, gdy Borys Szyc rozstał się z jej matką. Nie wiem, czy pomogło jej to w zagraniu roli w tym filmie, ale mimo całego braku doświadczenia jedno udało się jej zagrać dobrze – zupełne zagubienie.
Pomogła w tym – rzecz jasna – kamera, podążająca za nią niemal nachalnie, jak jeden z tych znajomych zaczepiający „hej, a ty dokąd?” albo matka, która coś przeczuwa, ale chciałaby jednak usłyszeć od córki, jaki jest kłopot.
Bo być może taki, jaki sama znała i z jakim sama się zmagała. Sama – to jest tu dość dobre, wieloznaczne słowo.
„Miało cię nie być” czyli dwa problemy: ojciec i matka
„Miało cię nie być” jest niewątpliwie dziełem o sztafecie pokoleń rozumianej jako sztafeta błędów w beznadziejnej próbie ich uniknięcia, zminimalizowania, służenia za przykład, oparcie i radę bez żadnych właściwie kwalifikacji poza tym, że się jest rodzicem i samemu kiedyś było się dzieckiem. To nadal ciut mało, aby stać się dla kogoś alfa i omega, wyrocznią ostateczną i odpowiadać za prawie wszystko w życiu małego człowieka, od zachowań po umiejętności, od emocji po traumy.
Podobno każdy człowiek ma w życiu tylko dwa problemy: ojca i matkę. W dzisiejszych czasach nader często nie idą one w parze.
Ja w „Miało cię nie być” widzę właśnie ten brak kwalifikacji do rodzicielstwa rozumiany nie jako zarzut, ale jako oczywisty dogmat i sytuację niemalże naturalną. Wszak rodzicem – nawet przy którymś kolejnym dziecku – człowiek uczy się być, improwizując. Uczy się na bieżąco, na żywej materii, bo skąd niby miałby to potrafić wcześniej? Uczy się więc na żywej istocie, która każdy błąd zwielokrotni i przetrawi na swój sposób.
– Ktoś, kto nie jest gotowy na to, by być rodzicem, nigdy nie powinien nim być – powiada bohaterka tego filmu, co jednak także nie brzmi jak zarzut wobec jej ojca czy matki, ale gorzka refleksja także nad własną sytuacją, gdy sama gotowa nie jest. Gotowość nie oznacza jednakże chęci, by nie powiedzieć kaprysu (nazwijmy go pragnieniem, ale to w gruncie rzeczy to samo), aby dziecko mieć (niektórzy używają koszmarnego słowa „posiadać”, które stosuje się przecież do własności). Łatwo byłoby przecież na ten film spojrzeć właśnie przez gorycz aborcji, której niektórzy chcą dokonać i czynią wiele, aby wobec braku takich możliwości w Polsce sięgnąć po wytrychy, a inni w tym samym momencie marzą o dziecku i nie mogą się go doczekać. Nie w tym rzecz jednak.
„Miało cię nie być” czyli kłamstwo co do własnych priorytetów
Gotowość nie jest kwestią niesprawiedliwego i absurdalnego podziału na tych, którzy dzieci mają, a nie chcą i tych, którzy chcą, a mieć nie mogą. Gotowość jest tu raczej ekspresowym dojrzewaniem, przez które przechodzi i dziewczyna, i tak bardzo nieobecny w jej życiu ojciec.
Nieobecny, ale zarazem niezbędny, bo przecież grana przez Sonią Szyc bohaterka lgnie do niego, wciska się pod jego pachę, dąży do kontaktu i odstrasza wszystko i wszystkich, którzy mogą go ograniczyć. Może widzi w nim tego, kogo już raz była pozbawiona i zarazem tego, kogo pozbawiona zaraz znowu będzie – swego ojca i ojca swego dziecka. Przecież Borys Szyc mówi wyraźnie, że pójście z pierścionkiem i kwiatami na wieść o ciąży było błędem. Że już wtedy, gdy się oświadczał, wiedział że kłamie.
Kłamstwo jest zresztą wszechobecne w tym filmie jako cyniczne paliwo oszustwa co do własnych priorytetów. Epizodycznie pojawiające się Magdalena Cielecka czy Izabela Kuna w roli doświadczonych kobiet, cholernych nauczycielek życia o zdefiniowanym podejściu do dzieci, aborcji, mężczyzn i całego świata, nie są w żadnym momencie gwarantem prawdziwej rozmowy. Ta wymaga czasu i relacji, a może zwłaszcza czasu.
Relacja młodej dziewczyny z ojcem nie jest przecież zbudowana, ale jednak jakaś jest i to ona stanowi powód, dla którego ta prawdziwa rozmowa jest nieuchronna. Wszystko, co niewypowiedziane dotąd, co się nie wydarzyło albo wydarzyło nagle zostaje skomasowane w jednym, fundamentalnym zdarzeniu, które zmusza wszystkich jego uczestników do tego, co takie trudne – odrobiny szczerości. A za szczerością idzie to, co ważne – emocje, wzruszenie, prawda o samym sobie i stosunku do drugiego człowieka.
„Miało cię nie być” czyli catharsis oznacza prawdę
Mówimy przecież o dylematach najpoważniejszych, które pokryte są tutaj cyniczną farbą rutyny – wszak ojciec sprawia wrażenie rutyniarza w takich przypadkach, który na pewno pomoże i coś wymyśli, a w gruncie rzeczy jest tak samo bezradny jak córka. Cała ta historia wywołuje u niego wyrzut co do presji, jaką sam kiedyś zastosował. A dylematy najpoważniejsze prowadzą do rodzaju catharsis, które wcale nie musi oznaczać „żyli długo i szczęśliwie”, ale oznacza prawdę.
To pewnie trudne zagrać z córką coś, czego się z nią nie przeżyło we własnym życiu, ale być może jeszcze trudniejsze jest zagrać właśnie to, co się przeżyło. Jakieś pojedyncze sceny, wymiany zdań i chwile, które jakieś wspomnienia i emocje wywołują naprawdę. Pod tym względem to film eksperymentalny, czym nie do końca mnie kupił. Może dlatego, że nie byłem pewien, kiedy Sonia i Borys Szyc grają, a kiedy odtwarzają własne relacje. Może dlatego, że to trochę grzebanie w szufladzie z prywatnymi zdjęciami i starej kamerze z nagranymi filami.
Ja jednak wolę kino, które aż tak bardzo z prawdziwym życiem na planie się nie przeniknie. Niemniej doceniam, że taki film powstał i że został nakręcony i skonstruowany w taki właśnie sposób. To nie jest częste, by w polskim kinie ojciec i córka zagrali ojca i córkę na takich emocjach i w takim zagubieniu oraz na temat tak istotnych spraw
Moja ocena: 4/6
Radosław Nawrot