Nie ma w polskim kinie zbyt wielu horrorów i filmów grozy. A nie, pardon, jednak są. Adrian Apanel w swym interesującym debiucie pokazał mi, że pół naszego kina to dzieła grozy. Niezależnie od tego, czy to komedie, czy dramaty o problemach.
„Horror Story”
reżyseria: Adrian Apanel
scenariusz: Adrian Apanel
w rolach głównych: Jakub Zając, Michalina Olszańska, Konrad Eleryk, Marta Stalmierska, Anna Seniuk, Marian Opania, Sebastian Perdek, Natalia Iwańska
Bo czym jest groza? – spytałby rzymski namiestnik. Czy to na pewno tylko wampiry, wilkołaki i zombie, ewentualnie poszerzona o przerażających bohaterów z cyklu „pozory mylą”? Czy groza jest suspens, zwrot niespodziewany, dzięki któremu emocje zostają podkręcone? Może jednak prawdziwa groza tkwi w szarzyźnie.
Aha, mgła – teraz powie Stephen King, zwłaszcza w listopadzie. The Mist albo The Fog, wszystko jedno. Mgła to mgła – zawsze wieje grozą, a gdy na dodatek jeszcze jest szara (czyli smog), to już w ogóle.
Otóż wcale nie mam na myśli mgły ani niczego z czego coś zaskakującego może się wyłonić, zaskoczyć, zaatakować i zmienić układ na szachownicy. „Horror Story” Adriana Apanela to historia o układzie na szachownicy, który bardzo trudno zmienić. Szczególnie, gdy jest się pionkiem.
No dobra, żarty na bok. Mówimy jednak o grozie, której tak bardzo w polskim kinie brakuje, za to bez liku mamy jej w życiu codziennym. Adrian Apanel o nim właśnie robi film. Horror, w którym bardziej śmieszno jest niż straszno. A śmieszno jest dlatego, że bezradnie.
Jakub Zając w roli okularnika w garniturze i krawatem zaciągniętym jest bez wątpienia człowiekiem bezradnym. Jest tu kilka takich scen, gdy naprawdę robi się strasznie i groźnie – jak chociażby na terapii. Mówimy wszak o sytuacjach, które potrafią zmieść człowieka z planszy, z szachownicy i co gorsza, po kilku zaledwie ruchach. A jednak tenże chłopak grany przez Jakuba Zająca (bardzo zresztą udanie) nie wpada zasadniczo w otchłań. Sięga po broń niezbędną w okolicznościach, w których się znalazł – po humor.
„Horror Story” czyli korporacja jest największą grozą
Sięgnął Adrian Apanel po rynek pracy, ale równie dobrze mogłoby to być co innego, chociażby próba zdobycia mieszkania, relacje z rodzicami, puste łby równieśników i kult ignorancji niebezpiecznie skręcający w stronę głupoty, albo nawet – przeciwność tego, o czym „Horror Story”. Może sama praca. Jeżeli bowiem coś jest szczególnie w obecnych czasach groźne w doprowadzania człowieka do stanu braku wiary w siebie i poczucia beznadziei, to właśnie korporacyjna praca – większość naszego czasu każdego dnia.
Mamy przecież w „Horror Story” scenę, gdy bohater staje przed szklanym biurowcem, w którym ma się odbyć jego kolejna już rozmowa o pracę. Stoi i napotyka japiszonów, którzy już ją mają. To pokolenie zorientowane – jak słyszymy – na to, by funkcjonować lepiej niż rodzice, nie zasuwać tak, nie tracić życia, rozróżniać wartości. Spotyka ich i wchodzi w rozmowę o tym, co lepsze na imprezie integracyjnej.
Nihilistyczny korporacjonizm rozumiany jako coś, co jest całkowicie bezwartościowe. Praca dla pracy (i pieniędzy, oczywiście), ale niewymagająca jakiegokolwiek zaangażowania emocjonalnego i ambicjonalnego, bo absurdalna z założenia, tylko dlatego że jest pracą. I o nią nasz bohater się stara. Ona jest celem, motorem działań.
„Horror Story” czyli przytulne mieszkanie z cuchnąca lodówką
„Horror Story” to bowiem nie jest film grozy w takim rozumieniu, jakie sugerowałby tytuł. Nie ma tu krwi (a nie, pardon – trochę jest), potworów, duchów i szaleńców (chociaż właściwie…). Elementem klasycznej grozy jest jedynie babcia, która opowiada o obcinaniu głów hitlerowcom w czasie wojny między karmieniem kota a zaparzaniem herbaty. A także skrzypiący dom, w którym ci wszyscy niedostosowani do świata (albo odwrotnie) ludzie się gromadzą, by słyszeć jak grają rury, jak awantury niosą się z kratek wentylacyjnych, jak ciężko jest przejść kolejny level gry albo sprzedać dywan. To są również poważne sprawy jak wybór integracyjnej atrakcji na pracowniczym zlocie. To jest kwintesencja świata.
Przytulne mieszkania do wynajęcia z cuchnąca lodówką i muchami latającymi nad niepozmywanymi naczyniami to przecież jest mikroświat, w którym można przynajmniej poczuć się bezpiecznie w gronie nieudaczników. W którym powracająca na ekran po latach Anna Seniuk (oklaski) jest babcią, która sprawia, że „wszystkim mieszka się tu jak w rodzinie”. A powracający po latach Marian Opania naprawia hydraulikę z siłą denaturatu przesączonego przez chleb.
A tam, poza tym strasznym domem mamy rozmowy kwalifikacyjne, korporacje i szefów, którzy nie wiedzą czego chcą, pragną dowiedzieć się, jakim mlekiem chciałoby się być i czy ceni się znój i trud. Każdy z tych szefów firm i działów jest na tyle dużym cymbałem, że w zasadzie mógłby zadać podczas rozmowy dowolne pytanie, to nie ma żadnego znaczenia. Znaczenie ma tylko przypadek.
Bo trudno nie odnieść wrażenia, że on rządzi wydarzeniami. Dlaczego bohater właściwie uporczywie szuka pracy, a reszta ją ma i jest nią zblazowana?
„Horror Story” czyli bardzo śmieszne nic nowego
„Horror Story” jest rozwinięciem krótkiego metrażu Adriana Apanela, co widać, bo stanowi w pewnym sensie zlepek gagów, bez wiodącej nas na barykady fabuły. To znaczy fabuła jest, ale bez komplikacji. Nie ona jest tu ważna, ale owe gagi, które balansowały po cienkim lodzie. Mogły się bowiem okazać żenujące, odgrzewane jak obiad po trzecim wołaniu matki z kuchni, mógł jeden recenzent z drugim mentorsko zawyrokować, że „nic nowego”, zupełnie jakby coś nowego dało się jeszcze wycisnąć z czegokolwiek.
Ja na tym „nic nowego” bawiłem się przednie i to dopiero jest żenujące. Że bawię się na „Horror Story”, na filmie grozy o rzeczywistości, która skrzeczy i która blokuje każdego, kto jest młody i chciałby coś wreszcie zacząć robić. Choćby film.
Moja ocena: 3+/6
Radosław Nawrot