Utyskiwałem niedawno, że nie ma w polskim kinie horrorów i filmów grozy. Nie ma też kina s-f, w tym kina postapokaliptycznego, chociaż powodów do ogłaszania apokalipsy znaleźlibyśmy bez liku. Poniekąd rozumiem – takie filmy to koszty. Piotr Biedroń pokazał jednak, że kino postapokaliptyczne można zrobić tanio i efektownie.
„W nich cała nadzieja”
reżyseria: Piotr Biedroń
scenariusz: Piotr Biedroń
w rolach głównych: Magdalena Wieczorek, Jacek Beler
Powiedziałbym nawet więcej – jego „W nich cała nadzieja” to film iście teatralny. Rodzaj spektaklu do wystawienia na scenie, zakrawający o dawny Teatr Sensacji „Kobra”. Thriller dwojga aktorów, w tym jednego człowieka.
Tym człowiekiem jest Magdalena Wieczorek jako Ewa – być może jedyna ocalała osoba na świecie po wojnie niszczącej Ziemię i powodującej jej skażenie. Tak duże, że po zapasy trzeba udawać się w kombinezonie i masce, po czym się odkazić. Drugą osobą jest natomiast robot. Sztuczna inteligencja. AI.
Robot rozumiany jako strażnik, przyjaciel i druh. – Mam tylko ciebie – mówi do niego Ewa, bo to jej jedyne towarzystwo i szansa na to, by z samotności nie popaść w obłęd. Jedyny sposób na rozmowę, wymianę myśli, zagadki, może nawet żarty. O ile da się wygrać w zagadki ze sztuczną inteligencją albo z nią pożartować.
Przypomina to klasykę kina s-f i klasykę literatury w stylu Isaaca Asimova czy Stanisława Lema. Jest filmem niemalże pierwotnym, zabierającym się do tak skomplikowanej przecież dzisiaj materii jak relacje między człowiekiem a AI od tej najbardziej podstawowej strony. „W nich cała nadzieja” jest przez to opowieścią o fundamencie tej relacji, którą jest starcie logiki z rozumieniem i litery prawa z jej duchem.
„W nich cała nadzieja” czyli człowiek niejeden ma kontekst
Co z kolei nasuwa myśl, że może tak w głębi tego filmu nie o sztuczną inteligencję wcale tu chodzi. Kiedy zastanowić się chociażby nad tytułem i nad tym, w kim tak naprawdę jest cała nadzieja, można dojść do wniosków zaskakujących. Film zasadza się na prawdzie, która może się wydarzyć. A może już się wydarzyła?
Pociąga mnie ta interpretacja, bo o ile relacje człowiek – maszyna są szalenie bieżące, ważne i decydujące o naszej przyszłości, to relacje człowiek – człowiek są jeszcze bardziej bieżącej, jeszcze ważniejsze i jeszcze mocniej decydujące o naszej przyszłości. Może zatem w nich cała nadzieja.
Człowiek w tym filmie, choćby był ostatni i jedyny na świecie, może przybierać najróżniejsze formy, w zależności od potrzeb i w zależności o kontekstu. Może być uchodźcą, może być terrorystą. Dla maszyny to są sprawy tak rozłączne, że nie sposób ich ze sobą wiązać. Człowiek w literalnym znaczeniu jest zdefiniowany tak jak zdefiniowane jest wszystko, a wyjście poza definicję jest niemożliwe.
Tak bardzo niemożliwe, że nie da się tego wyjścia przeskoczyć. Nie da się zrobić wyjątku, obejścia, stworzyć nowych definicji na potrzeby nowych czasów. To opowieść o niezwykle sztywnej sytuacji, jaką jest twarde przestrzeganie procedur bez patrzenia na człowieka i jego kontekst. Procedur, których twardo przestrzegać trzeba, bo przecież stworzono je dla naszego dobra i dla naszego bezpieczeństwa.
„W nich cała nadzieja” czyli jaka głupia ta inteligencja
Strzegący ostatniej (i pierwszej zarazem) Ewy robot zwany Arturem sam ma problemy z własnym zdefiniowaniem. Nie jest w stanie podążyć za ludzkim myśleniem, za jego abstrakcyjnością i przeskoczyć zadanej mu zagadki o maszerujących pustynią robotach. Nie jest w stanie także zrozumieć, dlaczego zbrodnią nazywane są jego działania podczas wcześniejszych wojen klimatycznych, gdy strzegł granicy przed napływem migrantów jak go zaprogramowano i nikogo nie przepuścił. Może otworzył do tych ludzi ogień, a może po prostu nie pozwolił im przejść i żyć.
W zasadzie na jedno wychodzi.
Robot tego nie pojmuje, gdyż jest zaprogramowany, by nie rozumieć. Nie rozum jest cnota najwyższą, a procedury, zatem pytanie: w jakim sensie możemy mówić o (sztucznej bo sztucznej) inteligencji?
Tenże Artur jako nieprzejednany strażnik, który robi to, co mu kazano bez zastanawiania się i rozważań nad sensem tych działań, jest postacią iście współczesną. Nie z przyszłości, ale teraźniejszości. Wszak i ludzie mogą stać się robotami, mogą uważać się przy tym za inteligencję i nie rozumieć, dlaczego definiuje się ich jako zbrodniarzy, skoro wykonują rozkazy powstałe dla naszego bezpieczeństwa. I dobra, oczywiście dla naszego dobra.
„W nich cała nadzieja” czyli durne lex, sed lex
To, że każdy kij ma dwa końce, a każdy program ma dwa entery – to zupełnie jasne. I nigdy nie wiadomo, która definicja okaże się dla nas zgubą. Jest to opowieść o tym, że inteligencja bez kontekstu nigdy inteligencją nie będzie, ale to także opowieść o tym, że nie da się niczego sensownie zaprogramować z góry i na zawsze, nawet dla naszego dobra.
W tym sensie starcie człowieka sam na sam z maszyną jest starciem bez szans. Chociażby taką maszyna był nawet człowiek.
Literalnie jest postapokaliptyczny film stanowi ostrzeżenie przed AI, ale ja raczej widzę w nim ostrzeżenie przed groźbą inteligencji bez rozumienia. Prawa bez kontekstu i procedur bez duszy.
W swym debiucie Piotr Biedroń pokazał, że rozważania nad kwestiami procedur, definicji, zasad postępowania i prawa to rozważania fundamentalne, decydujące o życiu człowieka, o jego bezradności i uwikłaniu w to, w czym sam się uwięził. Pokazał też, że podobny film można zrobić niezwykle prosto. Nie trzeba efektów specjalnych, wystarczy hałda kopalni Bolesław Śmiały i poprzemysłowy krajobraz z kominami, których – gdzie jak gdzie – ale w Polsce nie brakuje. Mamy dość plenerów nawet dla „Mad Maxa”. Pewnie gdyby pieniędzy było więcej, robot Artur nie jeździłby na gąsienicach, ale biegał, skakał z zabójczą zwrotnością, ale nie w tym rzecz. Rzecz w tym, że Piotr Biedroń pokazał, że nie ma żadnych technologicznych i logistycznych przeszkód, aby takie kino robić.
„W nich cała nadzieja” czyli teatr dwojga, w tym jednego człowieka
Kino trudne i niebezpieczne, jak zawsze w wypadku jednego czy dwojga aktorów. Nie tak łatwo je udźwignąć, a tu wzięła to na swoje barki aktorka bez wielkiego doświadczenia i poradziła sobie. Jeszcze większą sensacją jest wcielenie się w robota Jacka Belera – aktora powszechnie znanego, niezwykle charakterystycznego, którego tutaj nie można rozpoznać. Jego zniekształcony głos i brak ludzkiej postaci sprawiają, że aż trudno uwierzyć, że to on.
Piotr Biedroń sugerował się klasyką kina s-f. Artur to przecież drobny żarcik nawiązujący do R2D2 z „Gwiezdnych wojen”, a Ewa ubiera się niemal identycznie jak Rey. Robot przypomina Johnny’ego 5 z „Krótkiego spięcia”, ale cały film jest dość świeży. Świeżość tkwi w jego prostocie i nawiązaniach do świata pozarobotycznego. Postapokaliptycznego, ale nie na skutek wojen klimatycznych i zniszczenia planety. Właśnie przed nimi.
Moja ocena: 4/6
Radosław Nawrot