To lekcja także dla nas, bo gdzie nie spojrzymy, tam zagranicznym turystom Polska kojarzy się z bólem i cierpieniem. Jakby cała nasza historia, więcej, spuścizna nasza i wszystko, co mamy światu do zaoferowania, to ów ból. Tak jesteśmy postrzegani i po to się do nas przyjeżdża. No ale też sami bólem musimy się karmić, by żyć jako naród.
„Prawdziwy ból” (A Real Pain)
reżyseria: Jesse Eisenberg
scenariusz: Jesse Eisenberg
w rolach głównych: Jesse Eisenberg, Kieran Culkin, Will Sharpe, Jennifer Grey, Kurt Egiyawan
Nie jestem pewien, o jakim rodzaju bólu mówi Jesse Eisenberg w swoim filmie. Może o tym, który mija wraz z upływem czasu, a mijać nie powinien. Wszak jak pisał Stefan Żeromski, trzeba rozrywać rany, żeby się nie zabliźniły błoną podłości. A może właśnie o tym bólu dyżurnym, bólu all-inclusive, który się zwiedza. Którykolwiek by to nie był, z każdym coś nie gra.
Jesse Eisenberg przeżywa okres dużej fascynacji Polską. Stara się o polskie obywatelstwo, kręci film w kraju swoich żydowskich przodków, w którym gra człowieka udającego się wraz z kuzynem i przyjacielem do kraju Żydów. I zarazem kraju Żydów pozbawionego. To trochę jak grzebanie w popiele. Szukanie duchów.
Znamienna jest scena „Prawdziwego bólu”, w którym niezwykle sugestywny Kieran Culkin (bardzo intensywny występ w tym filmie) twierdzi, że w wycieczce po Polsce śladami żydowskiej społeczności jakiej nie miał żaden inny kraj Europy jest za mało prawdziwa. Przytłoczona faktami, sprawia wrażenie historycznego wykładu, a nie autentycznego przeżycia. Że brakuje mu w niej wielu rzeczy, ot chociażby relacji z Polakami, spotkania kogoś z Polski i nawiązania z nim kontaktu.
Zwróćmy uwagę na to, że w całym tym filmie taki kontakt nie następuje. Ogranicza się właściwie do opierniczu z balkonu za pozostawianie kamieni upamiętniających przodków. Bo Polacy nie chcą tych kamieni, należy je zabrać.
To w gruncie rzeczy dość znamienne, by nie powiedzieć puentujące. Zawiera rodzaj definitywnego zamknięcia tego, co było. Manifestację braku łączności z przeszłością i oddzielenia współczesności od dawnych zdarzeń, wreszcie polskiego dystansu do tych, którzy próbują w popiele grzebać.
Pamiętam, jak podczas zwiedzania muzeum Polin wsłuchiwałem się w znajdujące się tam relacje polskich Żydów ocalałych z Holocaustu. Jak mówili, że po tym, co się stało, nie mogą wrócić do Polski i do swoich domów oraz swego życia tutaj. Chociaż przeżyli, ich świat w Polsce się skończył jako w miejscu, gdzie wszystko to się wydarzyło i ze wszystkim tym będzie się już kojarzyć. Musieli stąd wyjechać, nawet bez wypędzania, bez 1968 roku i całej antysemickiej nagonki. Po prostu musieli zburzyć zniszczony świat do końca.
„Prawdziwy ból” czyli mój ból jest większy niż twój
Możliwe, że prawdziwy ból już nie istnieje. Skończył się, wygasł, ustał. Pozostała pamięć rozumiana jako karmienie się tym bólem niczym paliwem. Pozostała turystyka, fasadowe zwiedzanie, cisza pustych dzielnic żydowskich, zastygłych ulic i dawnych sklepików, knajp i zakładów dzisiaj zamienionych w nowe budynki, zaułki. Znamienny pokaz slajdów ze zdjęciami takich miejsc w „Prawdziwym bólu” podkreśla to wyraźnie. Tu był kiedyś sklep bławatny, tu piekarnia, ty synagoga, ale spróbuj to sobie jedynie wyobrazić. Nie masz innego wyjścia.
Zabranie kamyków oprotestowanych przez polskiego sąsiada to wycofanie się ze świata pozbawionego już i tak polskich Żydów. Oni są, ale już nie tutaj. Są w Nowym Jorku, Kanadzie, na całym świecie, także w Izraelu. W Polsce ich nie ma. Jak mogli tak przepaść i zniknąć? Taka społeczność, tak bogaty świat, tak istotna część nasz, naszej kultury i historii? Istotna część z Polski wyrwana niczym amputowany organ. Wykrwawiona, zarżnięta, przeszczepiona.
Chwilami miałem wrażenie, że Jesse Eisenberg nie może w to uwierzyć, ale jeszcze bardziej nie wie, co ma właściwie z tym zrobić. Dom babci w Krasnymstawie nie wygląda tak, jak go sobie z kuzynem wyobrażali. W zasadzie nie wiadomo, czego się w ogóle spodziewali, może niczego.
Wycieczka śladami żydowskiego życia w Polsce i jego zagłady nie jest tak do końca typowa. Kieruje bohaterów do Lublina i Majdanku, ale nie przywiązywałbym zbytniej wagi do tej oryginalności. To nadal jest rodzaj turystycznego przedstawienia, na który część bohaterów się godzi, ale ów niezwykły Kieran Culkin protestuje. Nie mam jednak wrażenia, że protestuje dlatego, że nie odczuwa dość bólu. Raczej dlatego, że odczuwa go zbyt wiele. Przyjechał z tym bólem, jak zresztą każdy z bohaterów (no, może poza tym „nudnym małżeństwem”, o którym mało wiemy). Wśród nich – ciekawostka, dobrze zobaczyć po latach Jennifer Grey, gwiazdę „Dirty dancing”. Wycieczka po Polsce dość łatwo w tej sytuacji staje się jedynie tłem dla własnych przeżyć, rodzajem refleksji nad tym, jak długo i jak intensywnie ból przeżywać. Czy płakać do końca swoich dni? Czy pochylać obolałą głowę w ciągłej rozpaczy i tęsknocie? Czy też w myśl zasady, że pierwsze pokolenie emigrantów zasuwa, by przetrwać, drugie edukuje się i wchłania w nowe społeczeństwo, a doświadczeniem trzeciego jest już blaga, zostawić przeszłość za sobą?
„Prawdziwy ból” czyli kilkanaście godzin lotu od Holocaustu
Wreszcie – czy własne, codzienne i doświadczone osobiście cierpienie jest gorsze niż cały ten wielki ból świata, którego nowe pokolenia już nie znają, ale przed którym muszą się ukorzyć? Chociaż dzieli go od niego ocean, kilka kontynentów, kilkanaście godzin lotu samolotem i trzy pokolenia.
Nie jestem pewien, chociaż „Prawdziwy ból” raczej obraca się wokół żywych i istniejących niż tych zmarłych i pomordowanych. Są w tym filmie sceny, które świadczą o tym, że wycieczka coś w bohaterach zmieniła, przynajmniej dają takie sugestie. W każdym razie „Prawdziwy ból” jest tu dość mętny i nie daje jasnych odpowiedzi poza jedną – że odpowiedzi nie ma. Czas mija, wiatr rozwiewa popioły, kamyki zostawiane ku pamięci zaczynają przeszkadzać. Można się o nie tylko potknąć. A jednak wycieczka śladami dawnego bólu zaszczepionego kolejnym pokoleniom na lata sprawia, że uwalniają się z ludzi bolączki im właściwie. Jest katalizatorem, przyczynkiem erupcji bądź przynajmniej niepokoju. Pozwala dać upust temu, co gnębi ich tu i teraz.
Wszak czy ktoś, kogo przodkowie dzięki tysiącom cudów uniknęli pewnej śmierci w najgorszych czasach w dziejach świata ma prawo teraz cierpieć? Zamartwiać się? Może nawet nie chcieć żyć albo się na to życie targać? Czy mu wolno, skoro inni, w przeszłości oddali tak wiele, by życie ocalić?
„Prawdziwy ból” czyli Polska to tylko Auschwitz i Majdanek?
„Prawdziwy ból” nie jest dla mnie w obliczu tych pytań i wątpliwości filmem klarownym. Patrzę więc na niego przez nieco inny pryzmat, mniej komplikujący sprawę. To pryzmat postrzegania Polski. „Prawdziwy ból” dał mi do myślenia mocno pod tym kątem, bo przecież Polska dla wielu zagranicznych turystów to obozy, wojna, śmierć, pomniki bohaterów.
To prawda, nasza historia jest ciężka i przytłaczająca. Ostatnie dwieście lat to pasmo układających się w taki ciąg postrzegania zdarzeń. Kiedy więc ktoś do Polski przyjeżdża, kieruje się nie do naszych pięknych miast, gór, lasów i bagien, ale do Auschwitz. To są proste skojarzenia, stereotypowe, ale też mam wrażenie, że samym Polakom zależy, aby tak było i tak pozostało.
Pytanie zatem, które mnie dręczy brzmi – czy Polska zawsze będzie kojarzyć z tym, co boli? Może dlatego „Prawdziwy ból” jest z premedytacją Polską bez Polaków, bo jest to Polska wyobrażona i obca, egzotyczna i zamarła jak w albumie ze zdjęciami. Polska widziana przez pryzmat jej żydowskiej społeczności, której już nie ma. A zatem taka Polska, której też już nie ma.
W takiej Polsce zakochał się Jesse Eisenberg, kręcąc ten film – list miłosny do kraju, który sobie wyobraził.
Radosław Nawrot