Złota Palma w Cannes, spodziewane nominacje do Oscarów (no, jestem ciekaw) i wiele splendoru wokół tego filmu. Za co? Za kino, takie czyste i pełne. Za realizacyjny majstersztyk, nadzwyczajną zuchwałość opowieści, wreszcie za popis Mikey Madison, która ze swojej striptizerki Anory stworzyła nie tylko kreację, ale nawet jakiś rodzaj manifestu.
„Anora”
reżyseria: Sean Baker
scenariusz: Sean Baker
w rolach głównych: Mikey Madison, Mark Ejdelsztejn, Jura Borisow, Karren Karagulian, Wacze Towmasjan, Aleksiej Seriebriakow, Daria Jekamasowa
Sean Baker sięgnął po historię o seksualnym Kopciuszku z klubu go-go. Po Pretty Women, ale bez upiększeń i bez słodyczy. Ofiarował tę rolę Mikey Madison, co było strzałem w dziesiątkę. To, co stworzyła ta aktorka na ekranie, to dwie i pół godziny erupcji, aktorskiego popisu i żywego, energetycznego kina.
To, że Sean Baker potrafi zajrzeć tam, gdzie inni zaglądają rzadko albo w ogóle, to jasne. To, że wybiera tła mocarnej i hierarchicznej Ameryki, również. „Anora” to opowieść z nowojorskiego Brighton Beach, pełnego wylewającego się zewsząd złota, stert banknotów w kieszeniach mieszkających tu Rosjan i klubów ze striptizem. Anora wykreowana w sposób brawurowy przez Mikey Madison jest osobą, która zna trochę rosyjski, gdyż jej babcia tylko w tym języku rozmawiała w domu (swoją drogą, biorąc pod uwagę żydowskie korzenie aktorki, zastanawiam się, czy to aby nie historia z jej życia wzięta) i dzięki temu nawiązuje kontakt z gośćmi z Rosji. To rozpoczyna całą serię zdarzeń, dość dramatycznych.
Brzmi groźnie, ale nie takim ma być w planach Seana Bakera. On nie robi kryminalnego thrillera pełnego przemocy, cyngli, wyroków i łamanych nóg. Nie robi filmu, w którym rosyjskie miliony wiążą się nierozerwalnie z rosyjską gangsterką, której młoda seksworkerka będzie ofiarą. Przeciwnie, to ona jest tutaj żywiołem, ona jest erupcją wulkanu, to ona trzęsie tą opowieścią. Te jej miny, jej reakcje, jej nabuzowanie i komentarze nim trzęsą.
Występ Mikey Madison jest niesamowity nie tylko z uwagi na energię, jaką wpompowuje w ten film. Także dlatego, że z historii wyglądającej na klasyczne starcie kopciuszka z brutalną rzeczywistością uosabianą przez twardych rosyjskich oligarchów, kojarzących się z brutalnością i cynizmem, film i ona sama zmieniają się ona w coś zupełnie innego.
„Anora” czyli krzykliwa Pretty Woman
Sean Baker jest znany z tego, że wyciąga swych bohaterów z nizin, bywa że i z rynsztoka, aby stworzyć z nich pełnokrwiste postacie walczące o swoje. Nie tylko o pieniądze, raczej o godność, o pozycję, miejsce do życia, o potraktowanie z szacunkiem. Tu jest podobnie. Nasza Pretty Woman wygląda na kogoś, komu przypadkiem manna spada z nieba, ale w gruncie rzeczy Anora nie do końca jest zwykłą cwaniarą. To raczej ktoś, kto ze swej seksualności robi przepustkę do innego świata, do prawa ubiegania się o to, czego świat jej odmówił. Uważa, że ma prawo i do tej seksualności, i do własnego życia z wszelkimi jego wykorzystanymi i zmarnowanymi szansami.
Narzędziem i zarazem przyczyną pogardy mogą przecież być pieniądze (najczęściej właśnie są), co za tym idzie – wynikające z nich poczucie władzy nad innymi. Władzy i wyższości. Z tym rozprawia się i ten film, i sama jego bohaterka tak brawurowo zagrana przez Mikey Madison (rozebrała się tu wielokrotnie, ale mam nadzieję, że to nie przeszkodzi w docenieniu jej podczas oscarowych rozdań).
Widzę w „Anorze” dość typowe dla Seana Bakera ujmowanie się za seksworkerkami, striptizerkami, ale nie tylko, bo także za innymi ludźmi obsadzonymi w podobnych życiowo rolach. Weźmy zupełnie nieoczywisty występ Jury Borisowa jako goryla rosyjskiego oligarchy. Nieoczywisty i zaskakujący, bo to też nie jest goryl brutalny i łamiący ludziom palce. Mamy do czynienia raczej z człowiekiem wrażliwym, zakłopotanym, szukającym relacji, zatem kimś, kto nie pasuje do narzuconego mu emploi. Mamy w „Anorze” mnóstwo zwrotów, zdarzeń, także krzyków i przede wszystkim (to także nieoczywiste i zaskakujące) masę sytuacyjnego humoru, ale nade wszystko mamy film o człowieku, widzeniu człowieka i zadziwiającej niezgodności między tym, co nam się o kimś wydaje, a tym jak jest w rzeczywistości. Tu ludzie w nadanych im z góry rolach wywracają je do góry nogami. Wystarczy przyjrzeć się bliżej i już nie mamy jedynie striptizerki, goryla czy oligarchy.
To jest Pretty Woman, która nie ogranicza się jedynie do bajki, ale sięga prosto do życia, z całą jego tragedią i komedią. Śmiech i łzy mają tu zupełnie inny wymiar i inne powody niż w filmie z Julią Roberts. O karocę wyczarowaną z dyni trzeba powalczyć krzykiem, uporem, łokciami, nawet ciosem w nos i gryzieniem. I Anora walczy. Walczy w każdej sytuacji. Zastanawiałem się nad kwotami, jakie tu padają w najrozmaitszych sytuacjach. One mogą się nie do końca zgadzać logicznie, więc doszedłem do wniosku, że nie o kwoty tu chodzi. Nimi nie zastąpi się godności. Tu raczej rzecz idzie o traktowanie się nawzajem. To nie rosyjscy oligarchowie i ich syn są języczkiem u wagi w „Anorze”, ale postaci w wielu podobnych filmach skazane na marginalność, na głęboką rezerwę.
„Anora” czyli dulszczyzna warta miliony
Historia baśniowa w rzeczywistości baśnią nie jest, ale to co wyróżnia „Anorę” szczególnie to nie tyle samo spojrzenie Seana Bakera na ludzi, na każdego z jego bohaterów, nawet na takich, którzy mieli tylko wejść i wyjść z tępym wyrazem twarzy. To nade wszystko kino rozumiane jako sztuka, jako sposób realizacji opowieści. Pod tym względem „Anora” to majstersztyk. To bardzo długi, ale jeden z lepiej zrealizowanych filmów ostatnich miesięcy, może lat. Już na dzień dobry dostajemy niesłychaną sekwencję zrealizowaną w klubie nocnym, podczas którego Anora nagabuje gości na swe występy i usługi. Długą scenę, w której dostajemy w pigułce całe jej zawodowe życie. Już ta pierwsza scena nakręcona jest po mistrzowsku.
Dynamika realizacyjna „Anory” robi ogromne wrażenie do końca. Nie chodzi tylko o slapstick, którego jest tu sporo, ale także takie techniczne detale realizacyjne. Bo one też mają wpływ na komediowy wydźwięk tej historii, który chwilami przypomina wręcz „Moralność pani Dulskiej” ze znanym także z polskich produkcji („Szwadron”, „Ukryta gra”) Aleksiejem Seriebriakowem w roli tego śmiejącego się na koniec z nich wszystkich.
Radosław Nawrot