Zwierzęta nie mówią ludzkim głosem i nie zachowują się jak ludzie, a jednak możemy znaleźć w nich wiele archetypów ludzkich zachowań. Nie są ani wszechmocne, ani wszechwiedzące, ale świat jest pokazany z ich perspektywy. Świat ludzki, ale bez człowieka. Rzadko na niego patrzymy w ten sposób.
„Flow”
reżyseria: Gints Zibalodis
scenariusz: Gints Zibalodis
Jaka piękna katastrofa! – gotów jestem zawołać. Jaka piękna apokalipsa, bowiem pokazana w taki właśnie sposób. „Flow” to wydarzenie nade wszystko estetyczne. Animacja piękna, zrobiona ze smakiem i oryginalnością. Nie tylko z uwagi na kreskę, chociaż ta jest niezwykła, ale i na poprowadzenie tej historii. Ona wymyka się naszym ludzkim sposobom postrzegania filmowej narracji, ale dlatego że stanowi opowieść prowadzoną od początku do końca z punktu widzenia zwierząt.

Wiodący samotne życie i chodzący własnymi ścieżkami kot, do tego łaknący towarzystwa pies (i jego kamraci), plus lemur katta, kapibara i sekretarz – piątka zwierząt trafia na łódź stanowiąca oczywistą metaforę Arki Noego. Też walczą z potopem, też powódź wytrąca je z dotychczasowego świata. Powódź nie wiadomo czym spowodowana – czy przez człowieka, czy już nie przez niego?
Człowieka w tym filmie bowiem nie ma. Są jego wytwory, jego budynki i konstrukcje, jego świat, ale on zniknął. Świat bez człowieka to także jedna z metafor. Chyba nie w tym rzecz, że wymarł czy coś innego się z nim stało. Rzecz w tym, że ta łotewska animacja to nie jego opowieść, nie jego perspektywa.
Pomysł Łotyszy, który ma ich zaprowadzić wprost po Oscara, sprowadza się właśnie do tego punktu widzenia. Do zejścia do poziomu zwierzęcia i jego patrzenia na wszystko wokół. W tym sensie „Flow” niemal zakrawa o film przyrodniczy czy też animowaną stylizację na film przyrodniczy, aczkolwiek nie spełnia jego wymogów. Nie ma zamiaru tłumaczyć nam przyrody, pokazywać jej praw, podglądać. Przeciwnie, to raczej ona podgląda nas czy też to, co po sobie zostawiamy.

„Flow” czyli świat według kota
Nie znajdziemy tu nadzwyczajnych wydarzeń, suspensów, klasycznego układu fabularnego jaki znamy z kina. To raczej płynięcie dla samego płynięcia, rodzaj gry komputerowej. Płynięcie by istnieć dalej. To zupełnie inna opowieść niż klasyczne kino, w której zwierzęta zachowują się tak jak zwierzęta (twórcy w precyzyjny sposób odtworzyli te zachowania), ale zarazem dają świetne pole do ludzkich interpretacji. Możliwa pula takich interpretacji jest niemal nieskończona, a metafor można tu tworzyć bez liku.
W kocie, psie, lemurze katta, kapibarze czy sekretarzu dostrzeżmy wszak bez trudu szereg ludzkich tendencji, szereg charakterów jakże nam znajomych. Gnuśność, towarzyskość, zamiłowanie do przedmiotów i dóbr materialnych, chęć przywództwa, alienacja, zagubienie. Jednocześnie jednak zwierzęta pozostają zwierzętami i to jest w całej tej układance niezwykłe. Zmieniają się pod wpływem wzajemnych relacji tak, jak zmieniają się zwierzęta, ale także ludzie.
Zwróćmy uwagę – kot przełamuje swoje lęki przed wodą. Im częściej się z nimi mierzy, tym łatwiej pływa. Odnajduje tez w sobie empatię, zdolność do życia z innymi, w którym na tych innych mu zależy. Pies jest gotów porzucić dotychczasowe towarzystwo na rzecz nowych przyjaciół. Nikt nikogo nie zostawi w potrzebie, trudno nawet zorientować się, czy to jeszcze instynkt, czy już coś więcej. Mówimy o wzajemnym oswajaniu się. Zmieniają się podejście, odwaga, uprzedzenia. To rodzaj ekspresowej ewolucji, w ramach której osobniki poddane tej samej presji i skazane na siebie zaczynają widzieć ową konieczność inaczej niż początkowo się im zdawało.

Przecież słowo „flow” to nie tylko strumień wody, ale także wzajemny wpływ na siebie. Powstanie więzi, zrozumienia, które między bohaterami widzimy, ale które powstaje też łatwo między widzem a zwierzęcymi uczestnikami zdarzeń. Ale flow to także poczucie kontroli nad sytuacją, często pozorne.
„Flow” czyli ludzkie emocje nie są takie ważne
Animowany „Flow” ma wszystko, bo i dosłowność, i transcendencję. Ma przyrodniczy szlif i całkiem ludzie zachowania. Nade wszystko ma jednak w sobie coś, co postrzegam jako wybitnie anty-ludzkie. Pozbawiony jest wszelkich ułomności świata ludzkiego. Wśród zwierząt nie ma tego wszystkiego, co akceptujemy jako emocje złe, ale zrozumiałe i w życiu konieczne. Jest to film zupełnie otwarty, przejrzysty jak woda i wcinający się w sposoby emocjonalnej komunikacji na takim zupełnie podstawowym poziomie. To zdaje się tego uczą nas zwierzęta.
Ja wolę widzieć „Flow” w kilku najmniej skomplikowanych warstwach. Przede wszystkim – jako wspaniałe przeżycie estetyczne. Sposób, w jakim film jest narysowany i zrealizowany w zasadzie przyćmiewa wszystko inne, łącznie z jego merytorycznym ładunkiem. Apokalipsa, jakiej tu doświadczamy, staje się wręcz piękna, a w każdym razie pięknie łagodna. Świat uspokaja się, fala wytraca impet, emocje gasną. Staje się naprawdę pięknie.

Po wtóre – to opowieść głęboko ekologiczna. Jej przesłanie w tym zakresie jest bardzo czytelne. Ta apokalipsa, ten potop, ta katastrofa jest zagłada jedynie pozornie. Nie zbiera śmiertelnego żniwa, w każdym razie nie wśród zwierząt. Zmienia świat, stwarza nowe warunki, kasując dotychczasowe, ale w żadnym wypadku nie oznacza kresu. To dość jasny przekaz, że świat bez człowieka sobie poradzi. Kto wie, może nawet będzie lepszy i że nie jesteśmy mu tak niezbędni, tak jak nam się zdaje. Nie jesteśmy niezbędni nawet kinu, ani my, ani nasze emocje i zachowania. Nie muszą być one tematem, nie wszystko mu się kręcić wokół nich i nie trzeba patrzeć ani na świat, ani na kino z perspektywy ludzkiego oka. Tu kamera, animowana bo animowana, ale wciąż kamera, zjeżdża na zupełnie inny poziom.
„Flow” czyli świat służy do czegoś innego
Kino o zwierzętach to jedno, ale to kina w jakimś sensie dla zwierząt. Dla ich świata i sposobu postrzegania świata, który tworzy człowiek. Zwierzęta adaptują się do niego, bo nie mają innego wyjścia. Wybijają szyby w oknach, by dostać się do budynków. Zasiadają w łodzi, gdy ta akurat przepływa. Nie są jednak częścią ludzkiego świata, ale jakby jego alternatywą. Taką nakładką, która potrafi ludzki świat wykorzystać w zupełnie inny sposób niż my go wykorzystujemy. Przyznam, że to bardzo ciekawa perspektywa. Wszystko, co tworzymy w wypadku „Flow” wygląda inaczej i służy czemuś innemu niż się wydawało.

Zarazem to pewna przestroga, że nasze wyobrażenie ocalenia świata jako usunięcia z niego największego szkodnika, człowieka nie jest gotową receptą na przyszłość. Świat bez człowieka nie jest idylliczny, nie radzi sobie sam bez większego problemu. Nadal jest od człowieka zależny, kto wie, może już zawsze taki będzie, na trwale zmieniony (te wielkie figury kotów są jakby metaforą ludzkiego podejścia do przyrody).
W tym kontekście wiadomo, kogo zabrała Arka, ale dokąd płynie i po co, to już jest sprawą otwartą. Podobnie jak to, czym jest w rzeczywistości katastrofa, a czym prawdziwe ocalenie.
Radosław Nawrot