NAPISZ DO MNIE!
Kino

„Emilia Perez” czyli śpiew głosem męskim, śpiew głosem kobiecym

Ja wiem, że wielu z nas ma krzywe zęby na musicale i łączenie filmu z muzyką i śpiewem. Zastanawiałem się, dlaczego i chyba wiem – ale o tym za chwilę. Ja też bowiem miałem krzywe zęby, a afery wokół filmu „Emila Perez”, które rzutowały na rozdanie Oscarów, jakoś nie przyciągały mnie do kina na seans tego filmu. Niewiele by brakowało, abym go nie obejrzał. To byłby błąd.

„Emilia Perez”
reżyseria: Jacques Audiard

scenariusz: Jacques Audiard
w rolach głównych: Karla Sofia Gascon, Zoe Saldaña, Selena Gomez, Adriana Paz, Edgar Ramirez


Pewnie zabrzmiało to tak, jakby zaraz miał zamiar pisać o jakimś arcydziele, na którym Akademia Filmowa się nie poznała i przyznała mu tylko dwie statuetki z 13 nominacji. Nie, nic z tych rzeczy. „Emilia Perez” nie jest jakimś filmem wybitnym. A mogłaby być wręcz słabym, gdyby nie jeden ważny element. Ten, który nas tak przeraża i żenuje – piosenki i śpiewy.

„Emilia Perez”

Dlaczego tak się dzieje? Dlaczego śpiew, a już zwłaszcza śpiew połączony z tańcem wydaje się na ekranie filmowym taki straszny (także w moim wypadku, nie przeczę)? Ja wiem, że jest wielu miłośników musicali, ale jednak wielu to odstrasza. „Musical” – słyszą i wtedy pada: „nie, dziękuję”.

Myślę, że przerażenie budzi nie sam śpiew, bo przecież słuchamy muzyki na co dzień. Raczej to, gdzie się pojawia. W filmie jest często nie a propos. Oto nawija się na szpulę fabuła, a tu nagle, ni z gruchy, ni z pietruchy aktorzy zamiast wypowiadać kwestie zaczynają je wyśpiewywać. To nienaturalne, a sztuczność tego zjawiska sprawia dyskomfort.

„Emilia Perez” czyli nie możesz powiedzieć, to wyśpiewaj

W wypadku „Emilii Perez” aktorzy nie zaczynają śpiewać ni z gruchy, ni z pietruchy. Zaczynają śpiewać od razu. Już pierwsza scena z udziałem Zoe Saldañy zostaje wyśpiewana. Cała jej niezgoda, a zarazem zgoda, jej gniew i dezaprobata dla tego, co robi. Słowa spływają na klawiaturę, pisze się mowa obrończa w sprawie zapewne niesprawiedliwej, adwokatka jest z tego powodu wściekła, zwłaszcza że nie ona tę mowę wygłosi, ale jej szef. I wyśpiewuje to.

„Emilia Perez”

Podaję ten przykład jako dobre wprowadzenie tego, z czym w „Emilii Perez” mamy do czynienia. Tu nie tyle film jest wyśpiewany, co wyśpiewane są emocje. Jest ich sporo i wszystkie z muzyką. I to jest sytuacja, w której łatwo się przekonać, jak ogromną siłę ma muzyka i śpiew. Jak znacznie mocniej i wyraźniej podkreśla emocje. Daje im niemal nowe życie, podkręca tembr, głośność, fluktuację.

Zaśpiewać nie znaczy to samo, co powiedzieć. Nie znaczy nawet to samo co wykrzyczeć. To coś więcej. Wyśpiewać to podkreślić. Krzyk bynajmniej nie podkreśla, wręcz przeciwnie. A śpiew – owszem.

Mamy tu wiele sytuacji, w których śpiew jest emocją. Od tej pierwszej aż do ostatniej sceny. Śpiew urozmaicony. Owszem, jest mocno podlany meksykańską muzyką ludową, słychać tu ten Meksyk, on jest na pięciolinii, ale przyznam, że dawno w żadnym musicalu czy filmie muzycznym nie słyszałem tak różnorodnych piosenek, tak bogatej muzyki. I tak emocjonalnej.

„Emilia Perez” czyli z balu charytatywnego na galę Oscarów

Scena, która chyba najpewniejszym krokiem poprowadziła Zoe Saldañę do Oscara dla najlepszej aktorki drugoplanowej, jest tego najlepszym przykładem. To scena z balu charytatywnego z udziałem rozmaitych ciemnych typów. Mówię „ciemnych typów”, chociaż to przecież gubernatorzy, dyrektorzy, sędziowie, prezesi, urzędnicy. Ale to ciemne typy, skorumpowane i zgniłe, a bal charytatywny jest ich zasłoną i maskaradą. „Nie znam innych bogaczy” – mówi jednak Emilia Perez, która chce od nich sfinansowania swych przedsięwzięć. Muszą tu być, muszą się grzać w gorącym blasku dobroczynności, aż ich twarze przestaną wyglądać na krzywe. Trzeba to tolerować.

„Emilia Perez”

I wtedy Zoe Saldaña ma tylko jedno narzędzie, z którego korzysta w tym filmie wielokrotnie. To śpiew. Może jedynie wyśpiewać swą bezradność, swój gniew i niewypowiedziany sprzeciw. Ów śpiew musicalowy dalej jej alibi i konwencję. Niewypowiedziany sprzeciw staje się wyśpiewany. Te ciemne typy go nie słyszą, ale słyszymy my. Wystarczy.

Jest więc śpiew tutaj ważny, jest kluczem. Jest tym, co film przyprawia i czyni go strawnym. Twierdzę bowiem, że bez tej muzyki, śpiewu i musicalowej konwencji „Emilia Perez” by się nie obroniła. Jako klasyczny film stałaby się trudną do przełknięcia opera mydlaną, ckliwą bajką. Stałaby się może nawet pretensjonalna. Ale nie jest. Ten śpiew jest solą, która czyni z niej film co najmniej interesujący.

„Emilia Perez”

„Emilia Perez” czyli z lekarzem na dwa głosy

Co więcej, twórcy „Emilii Perez” zdecydowali się przeszyć śpiewem więcej niż zazwyczaj. Tutaj nawet rozmowy są prowadzone wzdłuż melodii, tutaj nawet rozmowy się śpiewa. W myśl zasady, o której wspomniałem na wstępie, to powinno budzić jeszcze większy dyskomfort, gdyż wyglądać to może jeszcze bardziej nienaturalnie. Przyznaję, twórcy filmu podjęli kolosalne ryzyko. Śpiewane dialogi to jest coś, przed czym cierpnie skóra. A dialogi śpiewane na dwa głosy… o rany!

A jednak wyszło. Wyszło świetnie. Weźmy scenę rozmowy z lekarzem. Nie tym jednak w Bangkoku, która to scena i piosenka jest chyba najbardziej miażdżona przez krytykę za trywializowanie operacji zmiany płci (dla mnie to nie trywializowanie, ale przytyk do trywializowania). Tym w Tel Awiwie. To rozmowa śpiewana na dwa głosy, istotny w tym filmie dialog, przedstawiający dwa rozbieżne poglądy wygłaszane – uwaga – w tym samym czasie. Kakofonia? Bynajmniej. Brzmi to znakomicie, na dodatek symbolicznie.

Nic dziwnego, że spośród wszystkich nominacji do Oscarów statuetka dla „Emilli Perez” została przyznana za piosenkę. Za energetyczną „El Mal” ze wspomnianego przyjęcia charytatywnego, chociaż film miał także drugą nominację w tej kategorii – niezwykle ważną piosenkę „Mi Camino”, w której Selena Gomez śpiewa, że chciałby umieć kochać samą siebie, kochać siebie taką, jaka jest.

Selena Gomez, której dano tu pośpiewać relatywnie najmniej.

„Emilia Perez” czyli co innego Cannes, co innego Hollywood

Każda z tych piosenek ma swoją wartość, każda ma przekaz i energię. Przecież ta o nowym życiu, o chęci zdarcia z siebie tatuaży, ta mówiąca „dlatego tu jestem” jest również ważka. Przejmująca piosenka dziecka po stracie ojca. Nawet ballada o Emilii Perez, chociaż ludyczna i wyśpiewana podczas procesji, jest piękną opowieścią przepełnioną miłością. Aż od niej kipi. Tak, piosenki to najmocniejsza strona filmu.

No i oczywiście Zoe Saldaña w swym może najważniejszym występie obok „Avatara” (bo już nie „Strażników Galaktyki”). Wielu może być zaskoczonych, że to Oscar za rolę drugoplanową, skoro pochodzącej z Dominikany aktorki (cieszyła się, że może zagrać po hiszpańsku) jest tu najwięcej. No ale formalnie to drugi plan.

I to tyle. Więcej Oscarów „Emilia Perez” nie otrzymała mimo 13 nominacji, co wielu wiązało z aferami wokół tego dzieło, w tym wokół samej Karli Sofii Gascon nominowanej do nagrody jako pierwsza aktorka transpłciowa. Nagrodzona w Cannes, przepadła tutaj, gdy wyciągnięto jej fatalne w wydźwięku wpisy i tweety. Nie jestem do końca pewien, czy to było powodem pominięcia jej i filmu w dalszych nagrodach. Merytorycznie by się one nie broniły. W każdej innej kategorii poza piosenkę i kobiecą rolą drugoplanową „Emilia Perez” nie wytrzymywała konkurencji podczas oscarowej nocy. I to nie jest niesprawiedliwe.

„Emilia Perez”

Śpiew i piosenki są tu kołem zamachowym filmu, ale stanowią też bowiem alibi dla fabuły. Dość miałkiej, dość przeźroczystej i dość niedorobionej. Weźmy samego gangstera Manitasa del  Monte. Owszem, są złote zęby, tatuaże i dudniący głos, ale nie ma nic, co widzowi wskazałoby go jako człowieka upadłego i do głębi złego. Jako najgorszą świnię w chlewie, jak sam mówi. Przeciwnie, Manitas od początku budzi raczej sympatię, a gdy pokazuje się go bawiącego się z dziećmi kochającego ojca, groza nawet nie miga na horyzoncie. Meksykanie wściekli się za ten film, za jego stereotypy, ale nie sądzę, aby były one wielkim problemem. Meksyk nie jest tu krainą jedynie przestępczej walki, piekłem na ziemi. Nie wydaje mi się, sama sylwetka Manitasa del Monte temu przeczy. To ludyczna baśń o wspaniałej Emilii Perez, która ludzie kochali i którą nosili podczas procesji. Taka meksykańska baśń, do zaśpiewania.

Radosław Nawrot

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Privacy Settings
We use cookies to enhance your experience while using our website. If you are using our Services via a browser you can restrict, block or remove cookies through your web browser settings. We also use content and scripts from third parties that may use tracking technologies. You can selectively provide your consent below to allow such third party embeds. For complete information about the cookies we use, data we collect and how we process them, please check our Privacy Policy
Youtube
Consent to display content from - Youtube
Vimeo
Consent to display content from - Vimeo
Google Maps
Consent to display content from - Google
Spotify
Consent to display content from - Spotify
Sound Cloud
Consent to display content from - Sound