Liny ringu, oddzielające świat sportu od reszty obozu koncentracyjnego w Auschwitz, to także liny, wyjście po za które mogłoby oznaczać katastrofę dla tego filmu. Na szczęście tak się nie dzieje. „Mistrz” nawiązujący do wspaniałej „Olimpiady’40” i życia Tadeusza Pietrzykowskiego jest spójną opowieścią o sporcie w ekstremalnych warunkach jako sposobie na utrzymanie człowieczeństwa. I konsekwencjach jego utrzymania.
„Mistrz”
reżyseria: Maciej Barczewski
scenariusz: Maciej Barczewski
w rolach głównych: Piotr Głowacki, Jan Szydłowski, Grzegorz Małecki, Marcin Bosak, Marian Dziędziel, Piotr Witkowski, Rafał Zawierucha
Jeżeli ktoś usłyszy: Pietrzykowski, pomyśli być może o naszym wspaniałym czterokrotnym mistrzu Europy i wicemistrzu olimpijskim z Rzymu, Zbigniewie Pietrzykowskim. Tu jednak mówimy o niespokrewnionym z nim, znacznie starszym od niego Tadeuszu Pietrzykowskim, który walczył już przed wojną u Papy Stamma. Walczył też w obozach koncentracyjnych.
Nie tylko zresztą w Auschwitz, do którego trafił już w czerwcu 1940 roku jako jeden z pierwszych więźniów, co sygnalizują sceny stawiania dopiero napisu „Arbeit macht frei” nad bramą lagru. Trafił po nieudanej próbie przedostania się do Francji, gdy został schwytany i następnie przekazany Niemcom przez węgierskich strażników granicznych (to tak a propos tego, że Węgrzy nie bruździli Polsce podczas wojny; Tadeusz Pietrzykowski mógł mieć na ten temat inne zdanie).
Doskonały pięściarz, wychowanek Papy Stamma (przed wojną trenował on i Wartę Poznań, i Legię Warszawa czyli macierzysty klub Pietrzykowskiego, i reprezentację Polski), został w obozie rozpoznany i zmuszony do walk obozowych. O życie? Tak, pewnie że o życie, ale także o zachowanie człowieczeństwa i godności.
Pod tym względem „Mistrz” przypomina nieco niezrównaną i wspaniałą „Olimpiadę’40” Andrzeja Kotkowskiego – mało znaną perłę polskiego kina z 1980 roku, opartą na prawdziwych wydarzeniach z udziałem chociażby poznańskiego hokeisty i potem prawnika, Witalisa Ludwiczaka. On i inni jeńcy niemieckich obozów próbowali przeprowadzić zawody sportowe na koniec olimpiad 1940 czy 1944. Ryzykowali przez to życiem. Dla sportu? Nie, tu wcale nie chodziło o sport, a przynajmniej nie tylko o niego.
„Mistrz” czyli przypadek Tadeusza Pietrzykowskiego
Według danych historycznych, przedwojenny mistrz Warszawy stoczył w obozie w Auschwitz od 40 d0 60 walk, z których przegrał tylko jedną – z holenderskim mistrzem wagi średniej Leenem Sandersem, który też trafił do obozu i został tu rozpoznany jako pięściarz. Nie była to kategoria Tadeusza Pietrzykowskiego (on chodził w koguciej), ale więzień często musiał toczyć pojedynki z zawodnikami cięższymi, nawet kategorii ciężkiej.
Pamiętajmy, że boks był bardzo popularnym sportem wśród Żydów. Spośród nich rekrutowało się wielu przedwojennych mistrzów pięści z Szapselem Rotholcem na czele, a przecież „Mistrz” w swym ujęciu nie jest nowatorski. W 1989 roku Robert Young nakręcił pamiętny „Triumf ducha” (nawiązanie do propagandowego „Triumfu woli” Leni Riefenstahl), w którym Willem Dafoe wcielił się w walczącego w obozie koncentracyjnym greckiego Żyda Salamo Aroucha. Były mistrz Bałkanów to postać równie spektakularna niż Tadeusz Pietrzykowski, bowiem od 1941 roku toczył w Auschwitz niezliczone walki, w tym ze znacznie cięższymi przeciwnikami. Miał na koncie nokaut rywala ważącego 130 kg.
Nasz Tadeusz Pietrzykowski to postać o tyle złożona, że w czasie pobytu w Auschwitz (potem więziono go także w Neuengamme czy Bergen-Belsen) uczestniczył on w podziemnym życiu obozowym. Kontaktował się z Maksymilianem Kolbe, z rotmistrzem Witoldem Pileckim, należał do jego organizacji. Walczył więc nie tylko o biologiczne przetrwanie.
Maciej Barczewski te wątki akurat pominął. Ma prawo, zwłaszcza że już wcześniej przy „Ostatniej rodzinie” czy „Najlepszym” pokazał, że bazując na motywach prawdziwych historii, działa jednak selektywnie. W wypadku „Mistrza” pewnym zagrożeniem było nasycenie filmu sportem. Może dziwnie to brzmi, gdy pisze to dziennikarz sportowy, ale tak to widzę – to nie jest film o sporcie, nawet nie o duchu sportu. To film o człowieczeństwie, ale także – i to jest najbardziej frapujące – konsekwencjach trzymania się go i konsekwencjach wyborów.
„Mistrz” czyli wysoka cena człowieczeństwa
Walki w obozie pozwalają Tadeuszowi Pietrzykowskiemu na zdobycie chleba, jabłek (za które traci się życie w innej sytuacji), kawałka kiełbasy, lekarstw, pozwalają na zmianę statusu swojego i innych więźniów. Właśnie, innych. On dobrze wie, że nie uratuje wszystkich. Że tych dodatkowych porcji chleba dla całego obozu nie wystarczy. Co więcej, nie uratuje pewnie nawet tych, z którymi się dzieli. Z chlebem i aspiryną w dłoni, z możliwościami jakie ma po wygranych pojedynkach, staje się obozowym demiurgiem.
– Nie walczysz już dla siebie, walczysz dla nas – mówią mu więźniowie. A Niemcy przyglądają się niekiedy z niepokojem sytuacji, w której wygrane przez więźnia walki dodają reszcie animuszu, poprawiają morale, zwiększają opór. Jak za ich sprawą muszą dokarmiać tych, którym przecież przed chwilą zakomunikowali, że mogą przeżyć w obozie najwyżej trzy miesiące, a jedyna droga stąd prowadzi przez komin.
Nad „Mistrzem” i całą tą historią unosi się pytanie, które Krzysztof Zaleski zadaje w filmie „Życie za życie” o męczeńskiej śmierci Maksymiliana Kolbe i o jego pójściu do celi głodowej za innego współwięźnia.
– Lagerführer Karl Fritzsch to był diabeł. A diabeł nigdy by nie poszedł na taką wymianę – powiada.
Dlaczego więc Niemcy się na to godzili? Nie tak łatwo odpowiedzieć na to pytanie, ja wskazuję na pogłębione u nich poczucie kontroli i decyzyjność w kwestii ludzkich losów. Walki bokserskie, które organizowano w obozie całkiem często, były igrzyskami śmierci, w których hitlerowscy oprawcy mogli decydować o losach ludzi w jeszcze bardziej perfidny sposób.
To nie jest wygrażanie pięściami w rękawicach nazistowskim oprawcom. To nie jest wysłanie mściciela na ring. Tadeusz Pietrzykowski nie jest przecież gotowy na konsekwencje, która spadają na niego po wygranych walkach. Chleb z jednej, śmierć z drugiej. Triumf ducha z jednej, perwersja oprawców z drugiej. Pokonany przeciwnik, którego ciało widzi potem na taczce, tortury i wystawienie się na widok publiczny, na niechęć i nieuchronność wynaturzeń obozowych zdarzeń.
„Mistrz” czyli Piotr Głowacki fizycznie zmieniony
Piotr Głowacki gra być może jedną ze swoich życiowych ról, balansując na krawędzi lin ringu niemal wszystkim – od swoich zachowań aż po sponiewierane ciało, zarazem wychudzone, jak i wyćwiczone. Jestem pod wrażeniem także tej fizycznej strony jego przygotowania do arcytrudnej roli. Jego Pietrzykowski nie jest obozową gwiazdą, bynajmniej nie chodzi z podniesioną głową jak przystałoby na mistrza sportu. „To nie jest sport” – powtarza często, a głowę niemal cały czas ma pochyloną. Miętoli w dłoniach pasiastą czapkę jak każdy, czekając na śmierć, która może się zdarzyć w każdej chwili. Jest jak inni.
Jest słaby i podatny. Gdy doradza w kwestii walk bokserskich, mówi: „znajdź czuły punkt przeciwnika”. Jego czułym punktem niewątpliwie jest ojcostwo i ojcowskie odruchy wobec przypadkowo poznanego w obozie chłopca (w tej roli Jan Szydłowski). To on sprawia, że nie porzuca wszelkiej nadziei, jak sugerują Niemcy. Nie godzi się z utratą życia, całego świata, przeciwnie – trzyma się życia rozpaczliwie (jak wytyka mu kapo), bo ma powody.
Ten obóz Auschwitz pełen jest emocji, których Niemcy nie amputowali. Jest ojcowska miłość, jest uczucie między kobietą i mężczyzną, jest gniew i hardość. One także stają do walki między linami ringu z pogodzeniem się i zobojętnieniem, o której nietrudno. Maciej Barczewski nie epatuje bowiem okrucieństwem, ale jest ono stale obecne. Wystarczy zwrócić uwagę na drugi plan, na którym albo ktoś wisi na szubienicy odarty z odzieży i godności, albo kogoś rozszarpuje pies, albo trupy składa się pod świąteczną choinką, a koncert fortepianowy odbywa się na szafocie.
Tadeusz Pietrzykowski przeżył wojnę. Zachował w obozie świadomość tego, kim chciałby być. Owo „chcę” pozostało w jego głowie, nie wyrugowane piekłem, w jakim się znalazł. Jeszcze wiosną 1945 roku, po wyzwoleniu Bergen-Belsen wstąpił do pancernej dywizji generała Stanisława Maczka i już tam uczył żołnierzy boksu. Tego boksu, którego komendant obozowy (w tej interesującej roli Grzegorz Małecki) nie rozumie, za to pojmuje jego istotę jego mały syn.
Moja ocena: 4+/6
Radosław Nawrot