Znakomity, może nawet życiowy występ Lady Gagi nie zmienia faktu, że „Dom Gucci” nie jest tak markowy, jak można by się spodziewać. Sporo tu podróbek i zwykłej, scenariuszowej taniochy. A przecież to taka krwista historia!
„Dom Gucci” (House of Gucci)
reżyseria: Ridley Scott
scenariusz: Roberto Bentivegna, Becky Johnston
w rolach głównych: Lady Gaga, Adam Driver, Al Pacino, Jared Leto, Jeremy Irons, Jack Huston
Dosłownie krwista, bo dzieje rodu Guccich i ich firmy to wypisz-wymaluj gotowy scenariusz na film, z początkiem, imponującym rozwinięciem i dramatycznym końcem. „Gotowy” to jednak pewien skrót myślowy, taki scenariusz trzeba jednak napisać. Tu tego zabrakło.
Guccio Gucci (swoją drogą, uwielbiam tę zbitkę) założył firmę modową we Florencji jeszcze w 1921 roku. Jeżeli jednak wybrać epokę, w której Gucci zaczęło powiewać metką wielkiego, bogatego świata, to też wskazałbym lata siedemdziesiąte. Ten blichtr, ten przepych, ta parada gwiazd z Sophią Loren (dla uważnych – ta postać pojawia się w filmie) i włoskim szykiem, który nie tylko w krajach wschodniej Europy jak Polska kojarzył się z innym światem.
„Dom Gucci” zaczyna się w 1978 roku, ale nie opowiada historii jedynie z tamtego świata. Przeprowadza nas przez kilkanaście lat dziejów firmy Gucci, która skończyła się rodzinnymi niesnaskami, utratą udziałów w marce przez wszystkich z tego rodu (dzisiaj nie mają z firmą nic wspólnego), wreszcie wydarzeniami godnymi najodważniejszych pomysłów scenarzysty.
Przyznam, że trudno byłoby coś podobnego wymyślić, gdyby nie to, że rozwój zdarzeń obmyśliło życie.
„Dom Gucci” czyli Lady Gaga idzie po Oscara
Dzieło Ridleya Scotta, która zaczął produkować kolejne filmy na potęgę (chyba ze szkodą dla nich) nie jest jednak opowieścią jedynie o Guccich. Istotną, więcej – najistotniejszą rolę odgrywa tu Patrizia Reggiani, włączona do rodziny na zasadzie pewnego mezaliansu. Kobieta, której ambicje ewidentnie nie sięgały jedynie dobrania się i korzystania z fortuny Guccich. Ona pragnęła także władzy i możliwości kształtowania świata Guccich wedle własnego, zewnętrznego pomysłu.
Lady Gaga w roli Patrizii Reggiani, od flirtującej i przebojowej kobietki aż po zdeterminowaną matronę, przechodzi siebie. Jest świetna i ponad wszelką wątpliwość udowadnia swój aktorski talent, o ile ktoś miał co do niego jeszcze jakieś wątpliwości. Ja miałem – po „Narodzinach gwiazdy” na pewno. Teraz zostały rozwiane.
Tą rolą Lady Gaga zapisuje się w historii kina i bezdyskusyjnie zgłasza swe pretensje do Oscara.
„Dom Gucci” czyli od mezaliansu do tragedii
Ta historia jest o niej i gdy Patrizia Reggiani mówi stanowczo: „Proszę się do mnie zwracać per pani Gucci”, wie co mówi. Wkroczyła do rodu z impetem, zmieniła go. Nie jest może wilkiem wpuszczonym do owczarni, ale oczyszczającą rzeką.
Jednocześnie Lady Gaga w tej roli cały czas utrzymuje widza w przekonaniu, że taka historia, takie pieniądze, taka ingerencja i taki zbitek interesów musi doprowadzić do przesilenia. Że coś się tu niewątpliwie wydarzy, coś co zmieni idyllę.
Mamy więc baśniowy początek, okraszony romantycznym „kocham ją i dla niej porzucę fortunę”, mamy rozwinięcie, mamy mnóstwo niemal dworskich umizgów i intryg, wreszcie przesilenie i boom! Przy czym owo „boom” jest niewystarczające, jak na potencjał opowieści o Guccich – żywej, prawdziwej baśni rozgrywającej się na naszych oczach.
„Dom Gucci” czyli saga rodu z Toskanii
Scenariuszowe potknięcia tego filmu są jednym z powodów, dla których „Dom Gucci” ma dość letnią temperaturę i jest zaskakująco nudnawy, jak na taki materiał faktograficzny. Mało tego, temperatury nie podnoszą nawet postaci, a są przecież wspaniałe.
Lady Gaga wybija się ponad wszystko, ale mamy też Adama Drivera w roli Maurizio Gucciego, przez pewien czas prowadzonego za rękę i wodzonego za nos, który ostatecznie przejmuje kontrolę nad swoim życiem (chociaż rad bym dowiedzieć się więcej o tym przełomie), Mamy Ala Pacino i sędziwego już Jeremy Ironsa w roli nestorów rodu, synów założyciela firmy Guccio Gucciego. Jest wreszcie przerysowany, posługujący się karykaturalnie włoskim akcentem Jareda Leto w roli Paolo Gucciego – człowieka uważanego przez rodzinę za idiotę.
Jared Leto rozczarował mnie najbardziej. Nadał postaci niezwykle charakterystycznych barw, ale mocno je jednak przejaskrawił. Raz jeszcze zagrał tak, że zamiast bohatera mamy jego karykaturę, pastisz w zasadzie. To wykracza poza grę, to już jarmarczny popis.
Cała ta grupa razem nie jest w stanie ani dorównać Lady Gadze, ani sprawić, by „Dom Gucci” był dziełem trzymającym w napięciu, dręczącym niepokojem i wbijającym w fotel. Wpada jednym okiem, wypada drugim, pozostawia spory niedosyt, a klimat epoki zostaje oddany w zasadzie jedynie kostiumami. Uderzyło mnie bardzo pokraczne wprowadzenie do filmu muzyki, zupełnie niekomponującej się z obrazem. Zupełnie, jakby i ona została potraktowana jako tani komponent.
Gucci to marka, zasługuje na znacznie większą maestrię. Na znacznie większą filmową klasę.
Moja ocena: 3+/6
Radosław Nawrot