„Matrix. Zmartwychwstania” chyba sam wie, że zjada własny, kalmarzy ogon. Stąd zapewne te żarciki i wtręty o sensie kręcenia sequeli, zwarte w tym dzieje. To ma być taka autoironia, która jednak nie działa. I czerwona, i niebieska pigułka są tutaj i tak bardzo gorzkie.
„Matrix. Zmartwychwstania” (Matrix. Resurrection)
reżyseria: Lana Wachowski
scenariusz: Lana Wachowski, Aleksandar Hemon, David Mitchell
w rolach głównych: Keanu Reeves, Carrie-Ann Moss, Jessica Henwick, Yahya Abdul-Mateen II, Jonathan Groff
Możliwe, że narodziło się już pokolenie, które nie kojarzy co to takiego Matrix i nie reaguje na niego jak na meta film, który wywrócił kino i filozofię do góry nogami – a przynajmniej tak się wydawało. Nie znaczy to jednak, że należy robić ludziom powtórkę przed sprawdzianem. Czerwona pigułka bowiem wcale nie uzależnia, nie przenosi do świata, o jakim może marzy Lena Wachowska. Ona jest tylko biletem do kina, niczym więcej.
Ten wymarzony świat Leny Wachowskiej to uniwersum, w które każdy się zanurza i już z niego nie wychodzi. Dostaje kolejne porcje czerwonych czy tam niebieskich pastylek, aby uzależnić się całkowicie, a tabletki te przynoszą kolejne miliony firmom farmaceutycznym… kinowym. Czy nie tak działa Marvel? Czy nie to czyni DC, Disney i wiele innych. Dlaczego swego imperium nie miałyby stworzyć Wachowskie?
Wtedy, na przełomie wieków, gdy powstawał kultowy „Matrix”, było na to jeszcze za wcześnie. Nie byliśmy wówczas gotowi, nie stanowiliśmy społeczeństwa serialowego, którego filmowe nałogi są podtrzymywane i nasycane mnóstwem wtyczek przytwierdzonych do ciała. Ludzie wychowani najwyżej na „Gwiezdnych wojnach” i pierwotnych Batmanach, sequele przyjmowali jako ekstrawagancję niż prawdziwy biznes i wielkie uniwersum.
Teraz jest inaczej i Lena Wachowska wyraźnie chce się upomnieć o swoje. Jej „Matrix. Zwartwychwstania” jest wołaniem: zaraz, zaraz, a ja? Czyż Matrix z 1999 roku nie jest jedną z najciekawszych wizji świata w dziejach kina?
„Matrix. Zmartwychwstanie” czyli a kto umarł, ten nie żyje
Problem w tym, że Matrix jest już martwy. Zmartwychwstanie w jego wypadku oznacza rzeczywisty taniec zombie, które w bezmyślnym marszu kierować się mogą co najwyżej ku żenadzie.
Istotą „Matrixa” było trafienie z treściami w sam środek podstawy czaszki. Masz déjà vu i nie wszystko, co odbierają twoje zmysły potrafisz wyjaśnić? Nic dziwnego, to Matrix. „Błąd w Matrixie” stał się obiegowym powiedzeniem, kto wie, może pokutującym do dzisiaj.
Wtedy jeszcze bracia Wachowscy dostarczyli widzom nie tylko pewna wizję kina, ale pewną wizję filozoficzną z tym kinem spójną. Oto na ekranie dostajecie coś, co nie jest prawdziwe, ale tak wygląda i zastępuje rzeczywistość, która poza salą kinową jest znacznie bardziej ponura. To było proste, trafne i niezwykle jasne.
Potem zaczęły się schody.
„Matrix” z 1999 roku sugerował, że Wachowskie (bracia, potem rodzeństwo, a dzisiaj siostry) mają coś do powiedzenia, a kontynuacje obnażyły, że jednak kompletnie nic. Wpadły na doskonały pomysł i nie wiedziały, co dalej z nim począć, czując podświadomie, że coś trzeba.
Matrix. Zmartwychwstanie” czyli lubię wracać tam, gdzie byłem już
Dzisiejszy powrót do świata Matrixa jest jeszcze bardziej kuriozalny, bo nieplanowany pierwotnie. Do całej zatem pokrętnej koncepcji kontynuacji prostego, zwartego i spójnego niegdyś dzieła doszła więc konieczność odkręcenia tego, co zamknęło się „Matrixem. Rewolucjami” w 2003 roku. W sytuacji, gdy tworzymy świat wirtualny, sztucznie wgrywany do ludzkich mózgów, nie jest to trudne, co nie znaczy jeszcze że sensowne.
Zmartwychwstanie jest tu zatem dosłowne, a każda z postaci może pojawić się w nowym wcieleniu i nowej wersji, gdyż da się to jakoś pokrętnie uzasadnić. A zatem nowy Morfeusz jest niby starym Lawrencem Fisbournem, ale tak do końca nie jest. Trinity to Tiffany, ale jednak do końca nie. Thomas Anderson jest Neo, ale musi sobie przypomnieć.
Tak, jakby rzeczywiście trupy wstały z grobów albo kogoś wyrwać z głębokiej hibernacji.
Chocholi taniec, w jaki przekształca się nowy „Matrix” czy też jego parodia prowadzi do szeregu absurdów i połowę czasu marnotrawi na wyjaśnianie widzom, co my właściwie tu robimy i jak do tego doszło. Przy okazji robi się durnia z widzów takich jak ja, którzy w 2003 roku coś obejrzeli i teraz nie rozumieją, po co to właściwie było.
Nie zatrzymamy tego typu powrotów, które nawiązują dawne literacko-kinowe nawiązania i wypierają ciąg zapożyczeń kulturowych. Teraz wraca się wprost, wskrzesza, zdmuchuje kurz, pokazuje ludziom raz jeszcze to samo, unieważniając dotychczasową twórczość, zanim ją rozbudowywać.
Ten „Matrix” to unieważnienie. I nonsens.
Matrix. Zmartwychwstanie” czyli to nie będzie uniwersum
Lena Wachowska chyba o tym wie, stąd te żarciki, ten niby-dystans, te stwierdzenia i pytania, czy tworzenie kontynuacji ma sens? Matrix jest grą komputerową, czyli światem, na którym w 1999 roku najbardziej był wzorowany. Neo to programista, jakże by inaczej. To meta świat, matrioszka, w której jedną babą jest tworzona przez bohaterów gra, a kolejnymi – świat za czerwoną i niebieską pigułką, z których każda jest gorzka i nie prowadzi ani do wyjaśnień, ani do zrozumienia, ani wreszcie do sensownej rozrywki.
Dawny „Matrix” był koncepcją połączonym ze stylem (zwolnienia akcji, te pociski, bullet time, długie i czarne płaszcze, okulary) oraz efektowną rozpierduchą. Nowy nie ma z tego niczego, nawet potyczki zostały ograniczone do minimum, bo nie wystarczyło na nie czasu zmitrężonego przez nadmierne gawędziarstwo Wachowskiej. To samo, które zniszczyło wcześniejsze części, gdy siostry decydowały się stworzyć na ekranie doktrynę filozoficzną zamiast filmu. Uważały, że mają coś więcej do powiedzenia niż filmowa historia. A nie mają.
Dlatego Lena Wachowska musi kręcić pozornie autoironiczną scenę, w której sama zastanawia się, co stoi za sukcesem serii. Może za tym, co ten sukces zakończyło 18 lat temu. Dlatego „Matrix” próbuje przejrzeć się w tak trudnym do zhakowania lustrze, aby ustalić czy kiedykolwiek był i nadal jest tak wspaniały, pochylić nad własnym fenomenem i próbować go wskrzesić na bazie rozważań o porzuconych przez ludzkość marzeń o wolności na rzecz wygody czyjejś kontroli. Nie da się. Ten fenomen pogrzebał już „Matrix. Reaktywacja” dawno, dawno temu.
Moja ocena: 3/6
Radosław Nawrot