NAPISZ DO MNIE!
Kino

„Heretic” czyli dzień dobry, chcemy porozmawiać o Bogu

Horrory i thrillery można odkrywać na wiele sposobów. Jako metafory, oswajanie leku, terapie niemalże niekiedy. Odkryciem „Heretic” jest Hugh Grant. To jest wręcz niesłychana historia, że człowiek o takiej karierze i takim dorobku, w sporej mierze przecież komediowym, mógł teraz usiąść sobie w fotelu i wykorzystać całe swoje emploi w dreszczowcu. Genialny to jest pomysł.

„Heretic”
reżyseria: Scott Beck, Bryan Woods

scenariusz: Scott Beck, Bryan Woods
w rolach głównych: Hugh Grant, Chloe East, Sophie Thatcher, Topher Grace


„Ostatni raz żem groł za Niemca. Nie zrobicie ze mnie szuflada!” – krzyczy Joachim Lamża w „Vabank 2”, protestując przeciw aktorskiemu zaszufladkowaniu. Hugh Grant z tego zaszufladkowania zrobił majstersztyk. „Heretic” nie jest filmem wybitnym, ale jego obecność tutaj wynagradza wszystko.

„Heretic”

Powiem więcej, to nawet nie jest wybitna rola. W tym sensie, że nie jest wybitnie napisana. Chociaż w zasadzie powinienem napisać, że nie jest napisana skrajnie. Bohater, którego gra Hugh Grant nie do końca jest przecież fanatykiem. Nie sądzę, aby wolno go było tak nazwać. Nawet nie jest poszukiwaczem prawdy. To człowiek, który swoje poszukiwania natury religijnej zakończył, a przynajmniej tak uważa.

Gdy dwie mormonki wkraczają do jego domu, by szerzyć Słowo Boże i porozmawiać o Jezusie, mogą nim być nawet zachwycone. To miły pan, chętny do rozmowy i dyskusji o Bogu. Większość tych, których odwiedzają w domu czy zaczepiają na ulicy spławia je w najlepszym razie. W gorszym – szydzi, odrzuca. On wydaje się człowiekiem, który sprawia bardzo sympatyczne wrażenie. Idealnym do takiej rozmowy. Czyta i dobrze zna Biblię, ale i inne księgi religijne. Ma znakomita podstawę poznawczą, może nawet wie o teologii i religii więcej niż młode dziewczyny. Może… taka myśl przychodzi do głowy nieśmiało… może i on może je czegoś nauczyć.

Przecież ten człowiek zgłasza wątpliwości i ma pytania. No świetnie! – można zatrzeć ręce. Wreszcie ktoś ciekawy, ktoś kto interesuje się Słowem Bożym, analizuje je, ono budzi jego ogromne zainteresowanie. Gościnny, otwarty, gości boże posłanki ciastem i napojami dobranymi tak, by nie naruszyć wierzeń mormonek. Przecież nie mogą pić i spożywać wszystkiego.

„Heretic”

Nie mogą też przebywać w domu z samotnym mężczyzną. Nie chodzi nawet o kwestie moralne, ale bezpieczeństwa. To jednak obcy dom, obcy człowiek. To rozsądna zasada. No ale gospodarz świetnie to rozumie i akceptuje. Nie ma się czego obawiać, przecież w domu jest też jego żona.

„Heretic” czyli improwizacja w sprawach boskich

Fanatyk miałby obłęd w oczach, jakiś rodzaj szaleństwa wymalowany na twarzy i pojawiający się w wielu detalach tego domostwa. On ma wymalowane zainteresowanie, które okazuje się jednak tylko pozorne. W gruncie rzeczy to nie ciekawość, ale protest. Świetnie przygotowany religijnie gospodarz nie pyta bowiem, by podyskutować i czegoś się dowiedzieć, względnie rozwiać swe wątpliwości. On ich nie ma, za to chętnie zasieje je u innych. To go wzmacnia, utwardza w przekonaniu, że czyni właściwie. Wszak podąża ścieżką za prawdziwym Bogiem, a wnioski jakie z tego wypływają są nader niebezpieczne.

Stracił wiarę i stał się czcicielem jakiegoś szatana, demona czy innego diabelstwa? No to nie tak. Zupełnie nie tak. I to jest właśnie fatalna wiadomość dla tych, których spotyka.

Zwróćmy uwagę na to, że Hugh Grant nie wciela się w człowieka zastawiającego na swe ofiary niczym pająk pułapkę doskonale dopracowaną. To nie jest „Cube” ani „Piła”. To nie tego typu historia. Jest taka scena, w której jedna z sióstr mormonek mówi mi „pan improwizuje, bo plan się posypał”. To da się wyczuć, te improwizację. Te jego opowieści o grach planszowych, to wnioskowanie, wreszcie przebieg zdarzeń… Gospodarz jest człowiekiem, który uważa, że poznał prawdę, ale w gruncie rzeczy i jego myślenie, i postępowania ma masę luk.

„Heretic”

Mówię o tym dlatego, że Hugh Grant kapitalnie się do takiej pełnej luk roli nadał. Do roli nie tyle ociekającego śliną psychopaty z obłędem w oczach, nie tyle człowieka bez skrupułów i metodycznego, co właśnie kogoś, kogo rozwój wypadków tez zaskakuje i który musi improwizować. On, z jego manierę i głosem, z tym lekkim jąkaniem się i niepewnością w wypowiedziach, które znamy z komromów i które są pokłosiem angielskiej obawy przed kompromitacją, jest tutaj idealny. Te same mechanizmy, które stanowiły o jego grze komediowej teraz świetnie sprawdzają się w w filmie grozy. To doprawdy niesłychane.

„Heretic” czyli Hugh Grant potasował swoje własne karty

Ten bohater, który wpuszcza do domu dwie młode kobiety z Pismem Świętym, nie byłby jednak aż tak bardzo interesujący, gdyby nie fakt, że gra go właśnie Hugh Grant. I nie jest to jedynie zagranie czysto marketingowe w stylu: weźmiemy znanego, dzisiaj podstarzałego aktora i zrobimy na tym horror. To zagranie twórcze, artystyczne, pozwalające skorzystać z całego emploi Hugh Granta. Tak jakby usiadł on na koniec kariery w fotelu i powiedział: a teraz was zaskoczę. Potasujemy karty, które znacie ponownie i zobaczycie jaki niecodzienny pasjans z nich wyjdzie.

„Heretic”

Bo przecież „Heretic” jest schematyczny. Dzieli gęstą atmosferę domu nożem. Starannie rozdziela dwie mormonki w sposób niemalże stereotypowy. Wyciąga z ich życia ich mroczne czyny, nawet myśli, ale nie robi z tego większego użytku, choć mógłby. Mógłby to spotkanie, to starcie właściwie rozegrać znacznie ciekawiej. Nie musi jednak, bo ma Hugh Granta. Gdyby nie miał, trzeba by solidnie popracować nad scenariuszem, ale Hugh Grant wystarcza za wszystko. W tym sweterku, z siwiejącymi włosami i zmarszczkami, z tacą z napojami i uprzejmą gościnnością jest intrygującym odbiciem dawnej swej kariery, echem kinowej wielkości, które teraz dają mu porażającego paliwa. Powiedzieć, że to jest intrygujące to nic nie powiedzieć.

„Heretic” czyli lek nie bierze się z krwi, ale z napięcia

To paliwo na dość wadliwy film, który cierpi na stałe bolączki kina grozy. Bolączki, które same w sobie stanowią metaforę życia. Łatwo jest bowiem je zacząć, nawet z impetem, a trudniej skończyć. Łatwo jest napocząć historię pełną grozy, więcej, napięcia, ale co z tym zrobić dalej? Tu wszak jest podobnie. Ta opowieść zaczyna się świetnie, napięcie jest ogromne i te sceny, w której dwie dziewczyny i Hugh Grant siedzą czy stoją naprzeciw siebie, domyślając się powoli do czego owo spotkanie zmierza, robią wrażenie.

Tylko co dalej?

„Heretic”

„Heretic” jest filmem, który znacznie lepiej radzi sobie w sytuacji, gdy nie leje się krew. Budowa napięcia to jego mocna strona, rozładowanie – zdecydowanie słabsza. To dowód na to, że utrwalony od lat schemat, w którym film grozy powinien prowadzić do jakiejś rozprawy, najlepiej krwawej, niekoniecznie musi być pomysłem najlepszym. Nie w tym rzecz bowiem. Lęk powstaje zupełnie gdzie indziej, a może go powodować nawet cichy pokój z tacą z napojami ustawioną na stole i zapachem jagodowego placka.

Radosław Nawrot

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Privacy Settings
We use cookies to enhance your experience while using our website. If you are using our Services via a browser you can restrict, block or remove cookies through your web browser settings. We also use content and scripts from third parties that may use tracking technologies. You can selectively provide your consent below to allow such third party embeds. For complete information about the cookies we use, data we collect and how we process them, please check our Privacy Policy
Youtube
Consent to display content from - Youtube
Vimeo
Consent to display content from - Vimeo
Google Maps
Consent to display content from - Google
Spotify
Consent to display content from - Spotify
Sound Cloud
Consent to display content from - Sound