Chyba w ostatnich latach zapomnieliśmy nieco o tym, jaką ogromną frajdą może być mrugająca okiem kreskówka, na dodatek z dobrym dubbingiem. Taka, którą różne osoby (także w różnym wieku) mogą odbierać na różnych poziomach. „Zwierzogród” przypomina o tym po raz drugi. Także o tym, że tak zbudowane filmy trzeba obejrzeć kilka razy, by wychwycić całą zabawę.
„Zwierzogród 2” (Zootopia 2)reżyseria: Jared Bush, Byron Howard
scenariusz: Jared Bush
w rolach głównych: Ginnifer Goodwin, Jason Bateman, Ke Huy Quan, Fortune Feimster, Andy Samberg, David Strathairn, Idris Elba, Shakira, Danny Trejo, Jean Reno
w polskiej wersji: Julia Kamińska, Paweł Domagała, Wiolka Walaszczyk, Maciej Stuhr, Andrzej Grabowski, Krzysztof Stelmaszyk, Paweł Deląg, Jacek Fedorowicz, Gabriela Muskała, Katarzyna Pakosińska, Daniel Olbrychski, Łukasz Lodkowski, Mrozu, Bartosz Wesołowski
Zabawę słowem, bo „Zwierzogród” – podobnie jak wiele innych starszych kreskówek ze złotego okresu takich filmów w Polsce – na niej się opiera. A skoro tak, to trudno o coś, co podziałałoby na mnie bardziej. Zabawy słowem mamy w obecnym, prostackim świecie deficyt. Zabawy słowem, która pięknie stymuluje komórki w mózgu i wszystkie zapisane kody oraz skojarzenia.

Mógłbym tak: fabuła „Zwierzogrodu 2” jest słaba, grubo szyta, nie trzyma się kupy i nie nadążą. Kij jednak z fabułą! Jakież ona ma tu znaczenie? To świetny przykład na to, że warstwa fabularna filmu niekoniecznie jest kluczowa i gdy pisze się scenariusz, nie stanowi najważniejszego punktu odniesienia.
W wypadku „Zwierzogrodu” jest nim zabawa. Nie kretyńska jednak i biesiadna, ale wymagająca pewnego wysiłku intelektualnego. I to – przyznam – nawet bardziej ze strony twórców tego filmu niż widzów. Zastanawiam się, jak ogromną frajdę muszą mieć ludzie, którzy taki film tworzą. Jak ogromną przyjemnością jest budowanie tych wszystkich gagów, knyfów, skojarzeń i nawiązań, obmyślanie jak zamienić w przyprawę słowną każdy detal, nawet ten na drugim planie, na ścianie, w tle. Musi być to radość ogromna i to nie tylko przysługująca oryginalnym twórcom hollywoodzkim, ale również polskim, pracującym przy polskiej wersji i dubbingu. To przecież tak, jakby tworzyli film na nowo. Jakby dostali narzędzie do wymyślenia nowej jakości intelektualnej.
Nie dziwię się zatem, że w gronie artystów pracujących przy tym filmie znajdziemy tak wiele znanych nazwisk i to z różnych części artystycznego wszech świata. Zwłaszcza w epizodach, w których mogą błysnąć talentem, luzem, poczuciem humoru. Idris Elba z Shakirą czy Jeanem Reno w oryginale. U nas: Mrozu z Danielem Olbrychskim, Jackiem Fedorowiczem, Maciejem Stuhrem i całą eskadrą stand-uperów, którzy wkroczyli do dubbingu w postawie hab acht. Właśnie drugiego planu zazdrościć można im najbardziej, bo drugi plan i epizody w takich filmach są najatrakcyjniejsze.

„Zwierzogród 2” czyli zwierzęta jako stereotyp
Tak, zazdroszczę. Praca przy tym filmie musi być kapitalną zabawą, a to prowadzi do prostego przełożenia – czyjaś kapitalna zabawa staje się także świetną rozrywką dla widza. I niełatwą.
Wychwycenie wszystkich żarcików, knyfików, mrugnięć okiem jest trudne. Wszystkich nazwisk (Parmeńska, Żołędna, Huculski i inne), wszystkich napisów i mikro-scenek. Nie mam wątpliwości, że „Zwierzogród 2” obejrzeć musze raz jeszcze, tym razem ze zwracaniem uwagi na co innego niż za pierwszym razem. Wtedy nic nie uronię.
Wiele z nich stało się już kanonem, choćby leniwce – symbol humoru „Zwierzogrodu”. Nie sposób już od nich uciec, nie sposób pominąć jednego z lepszych żartów części pierwszej.
Ta kreskówka niesie też przesłanie. Tu jest ono nawet bardziej złożone iż w części pierwszej. Mowa jest wszak o łaknieniu docenienia, zwłaszcza w rodzinie i o tym, co można zrobić, aby je zyskać. O głębokim deficycie takiego poczucia bycia kimś ważnym dla tych, którzy ważni są dla ciebie. Mowa też o mówieniu sobie nawzajem tego, co się czuje i tego, że się kogoś ceni, lubi. Mowa nawet o grubszych sprawach jak brud polityki i korupcji, bagna (nomen omen) ciemnych interesików pod szyldem tworzenia czegoś dla ludzi. Ważne i aktualne. Mowa wreszcie o stereotypach i pozorach, bo przecież pojawiający się nagle wąż nie musi być od razu wstrętną gadziną (doceniam kreskę, dzięki której wąż wygląda tak sympatycznie), a owieczka nie zawsze jest łagodna.

„Zwierzogród” wybrał zwierzęta do stereotypów, bo one je podkreślają, pozwalają łatwiej nazwać i zarazem uwypuklić, by je rozbić. Wybrał także zwierzęta, bo dzięki nim ocean możliwych skojarzeń, nawiązań, żartów jest nieskończony. A pamiętajmy, że mimo wszystko to jest celem filmu. Dostarczyć nam rozrywki w dobrym, nie prostackim stylu.
Dodajmy do tego, że otwarcie „Zwierzogrodu” – miasta wszystkich zwierząt (z wyjątkami, jak się okazuje) to otwarcie sezamu. Trudno wręcz opisać możliwości, jakie daje taka struktura filmu. To jest jak Miasto Tysiąca Planet, wielowarstwowe i nieskończone tak, jak nieskończona jest przyroda. Pozwala na mnóstwo możliwych interpretacji i pociągnięć wątków w dowolną stronę.
A że do tego jest okazją do poznania lepiej przyrody i zwierząt, niosąc za sobą czystą edukację, to zysk dodatkowy. To jednak z tych możliwych dróg i interpretacji – opowieść o zwierzętach podana w takiej formie, w jakiej nie poda jej nawet najlepszy film przyrodniczy.
Radosław Nawrot
