Tom Hanks bodaj pierwszy raz zagrał w westernie. Tylko jednak po to, aby opowiedzieć nam (a dosłownie odczytać z gazet) historię współczesnych Stanów Zjednoczonych. Jak to u Paula Greengrassa. Jak to w westernie
„Nowiny ze świata″ (News of the World)
reżyseria: Paul Greengrass
scenariusz: Paul Greengrass, Luke Davies
w rolach głównych: Tom Hanks, Helena Zengel, Ray McKinnon, Mare Winningham, Thomas Francis Murphy
Dzisiaj to już nawet nie wypada wyśmiewać się z westernu czy też traktować go jako kino drugiej kategorii. Nie wiem, czy kiedykolwiek wypadało. Paul Greengrass nie jest pierwszy w tym, by nam pokazać, że tak pozornie sformatowany gatunek jest zarazem szalenie uniwersalny.
Akcja „Nowin ze świata” rozgrywa się w 1870 roku. Jesteśmy zatem już dość daleko, bo pięć lat po zakończeniu wojny secesyjnej, ale jednocześnie dość niedaleko, bo zaledwie pięć lat. To na tyle dużo, by ugruntować nowy stan rzeczy, ale na tyle krótko, by wciąż nie ugasić pożarów, które do wojny doprowadziły.

Ten film to zbiór opowieści, z których chyba najważniejszą jest ta właśnie o tlących się pożarach. Zaniedbaniach, niedopowiedzeniach, krzywdach i wszystkim tym, co pozostaje po wojnie. O konfliktach, których wojny nigdy nie rozwiązują, jedynie nasilają.
„Nowiny ze świata” czegoś uczą
Tom Hanks w swej pierwszej westernowej roli wciela się w byłego żołnierza wojny secesyjnej, który sam o sobie mówi, że przez cztery lata jedynie odbierał życie i zadawał cierpienie, a w gruncie rzeczy tylko chciał wrócić do domu. Droga do domu jest jednak długa, niczym w „Odysei”.

Po drodze przez Teksas ten zwichnięty życiem żołnierz zajmuje się czytaniem gazet. Czyta je ludziom, którzy mieszkają w kolejnych miasteczkach, a nie mają specjalnie czasu na lekturę, na zorientowanie się. Zbiera ich więc w sali i na podstawie przeczytanych gazet opowiada. Tworzy opowieści niemalże z morałem.
Paul Greengrass wyraźnie daje w ten sposób do zrozumienia, że równie istotne od samej informacji jest to, kto i jak ją podaje. To jeden z tych momentów, gdy bez trudu w „Nowinach ze świata” odnajdziemy odbicie współczesnego świata, współczesnej Ameryki i roli mediów w tym, jak się ona teraz kształtuje. Informacja zawsze podlega bowiem obróbce, zawsze przekazywana jest przez pośrednika. Wiele od niego zależy.
Tym, co przekaże i jak przekaże Tom Hanks jest w stanie zmienić życie i postawy słuchaczy.
„Nowiny ze świata” czyli chodzi o wspomnienia
„Nowiny ze świata” to jednak nie tylko opowieść o mediach. To także opowieść o… opowiadaniu historii. Takim opowiadaniu, które oparte jest na wspomnieniach. „Żeby mała miała wspomnienia” – uzasadnia swe decyzje (nie zawsze trafne) Tom Hanks, który opiekuje się dziewczynką zwaną przez siebie Johanną. Jej indiańskie imię to Cykada, co samo w sobie daje do myślenia – indiańskie imiona wszak coś znaczą, wiążą się właśnie ze wspomnieniami.

Dziewczynka przyjmuje nowe imię jako nowe wspomnienie, nowe życie. Jest istotą, która staje się bezwiedną ofiarą konfliktów, z którymi nie ma nic wspólnego. Pokazuje jak daleko sięgać mogą konsekwencję budowania murów między ludźmi.

„Czego nauczyła mnie ośmiornica” czyli rozejrzyj się
Johannę vel Cykadę gra młoda niemiecka aktorka dziecięca Helena Zengel, co ułatwia dziecku przypominanie sobie pewnych niemieckich słów z dzieciństwa. Jest bowiem córką osadników w Teksasie pochodzących z tego kraju, która po stracie rodziny przygarnęli i wychowali Indianie Kiowa. A kiedy i ich straciła, trafia na tego niezwykłego przedstawiciela mediów. Obydwoje stracili wiele, w zasadzie wszystko. Jednocześnie znaleźli siebie.
Żałuję, że „Nowin ze świata” nie sposób obejrzeć na dużym ekranie, bo to przecież za ten film Dariusz Wolski nominowany był do Oscara w kategorii zdjęć. Słusznie, to zdjęcia wspaniałe. Przejmujące, nagrane we mgle czy oparach sceny włóczęgi Indian Kiowa robią kolosalne wrażenie. Mała dziewczynka krzyczy do nich, by jej nie porzucali, ale oni porzucają nie tylko ją. Porzucają całe swoje dotychczasowe życie.

Mistrzostwo kamery Dariusza Wolskiego bije po oczach właśnie tą beznadzieją, sytuacją bez wyjścia. Kiowa to plemię żyjące na granicy Teksasu i Oklahomy od XVIII wieku, gdy dotarli tu z okolic Gór Czarnych i z czasem stali się całkowicie uzależnieni od łowów na bizony, jak chyba mało które inne plemię indiańskie. Ich ziemia to jednocześnie ziemie tych migrujących ssaków, to integralność. Teraz zwierzęta leżą odarte ze skóry i tak samo odarci są ze swego życia Indianie. Odchodzą we mgle, prowadzeni kamerą Polaka jako personifikacja matni, do której prowadzi niemożliwość współistnienia. To jest w zasadzie wojna światów, a raczej finał tej wojny.
Indianie Kiowa prowadzeni kamerą Polaka jako personifikacja matni, do której prowadzi niemożliwość współistnienia.
„Nowiny ze świata” czyli krajobraz po bitwie
Niemka wychowana przez Indian w kraju, który o sobie mówi, że „jest dla białych”, kraju pełnym wykluczeń i uprzedzeń – to także tapeta obecnej Ameryki, o której Paul Greengrass opowiada. Opowiada jakby czytał gazety, bo przecież to, co mówią i robią mieszkańcy Teksasu jest żywcem wyjęte z wielu doniesień prasowych. Z nagłówków.
Mamy rok 1870, Teksas jest pokonany jak całe Południe po wojnie secesyjnej. Nie przypomina stanu, który chciałby ponownego zjednoczenia ze zwycięską Północą. To raczej ziemia okupowana. jest pokonany i pobity, ale pełen wrogości i rewanżyzmu. Jest przymuszony i upokorzony, a właśnie o to upokorzenie chodzi. Paul Greengrass także za pomocą gazet pokazuje, że za nim stoją uprzedzenia, które opierają się na hasłach, na nagłówkach. Niepogłębione refleksją, raczej dziedziczone po ojcach, sąsiadach. Zwyczajowe.
Misja Toma Hanksa w takim Teksasie to nie tylko zbieranie po dziesięć centów od słuchaczy, aby z czegoś żyć. To także rozmowa o tym, co dzieje się w świecie i jak on wygląda „nieco dalej”. Choćby kawałek dalej. Choćby odrobinę inaczej niż wydaje się, że możemy zaakceptować.
Moja ocena: 4+/6
1 Comment