Poprawiny u Wojciecha Smarzowskiego nie są już klasycznym filmem. Nie są jednak także nieuporządkowanym pokazem slajdów jak „Drogówka”. To kredo i wyraz jego lęków, że historia wciąż się powtarza. A pytanie o to, czy rzezie czy Holocaust mogą się powtórzyć, można i należy stawiać także dzisiaj.
„Wesele”
reżyseria: Wojciech Smarzowski
scenariusz: Wojciech Smarzowski
w rolach głównych: Robert Więckiewicz, Mateusz Więcławek, Agata Turkot, Ryszard Ronczewski, Michalina Łabacz, Tomasz Schuchardt, Agata Kulesza
To poprawiny z troską i lękiem o to, że mówimy już o poważniejszych demonach wychodzących z ludzi niż te, w poprzednim „Weselu” z 2004 roku. Wojciech Smarzowski nie tworzy już jedynie groteski, ale bardzo groźne analogie. Chyba jest przekonany, że my ich nie widzimy.
Wesele to metafora nader często używana, by pokazać ludzi, polskość, Polaków, małostkowość, chamstwo i kołtuństwo, standardy. Na weselu w Bronowicach używał jej Stanisław Wyspiański, sięgał po nią Marcin Wrona, sięga ponownie Wojciech Smarzowski. To nadal to samo wesele, ale ze zmieniającą się scenografią. Potężniejącą i coraz groźniejszą.
Najnowsze „Wesele” jest dziełem nie tyle metafizycznym, co wręcz meta dziełem. Jak to często u Wojciecha Smarzowskiego, nie ma jednolitej konstrukcji, ale nie jest także montowanym w typowy dla niego, nieuporządkowany sposób pokazem slajdów jak „Drogówka”. To film reagujący, stanowiący kredo i wyraz światopoglądowego zaniepokojenia. Film pełen metafor, mocno zresztą łopatologicznych.
Zupełnie jakby Wojciech Smarzowski postanowił wyłożyć kawę na ławę, nie bawić się w finezję, artyzm, sztukę. On tym filmem niemal wychodzi na ulicę, by wypowiedzieć to, co go niepokoi. Jakby pod wpływem tego, co wokół widzi i słyszy, chwycił za kamerę jak za transparent.
„Wesele” Smarzowskiego czyli historia wiecznie żywa
Przeładowanie rzeczywistości historycznym nawisem bez wyciągania wniosków czy też raczej wyciąganiu stereotypowych, powtarzanych jak skrzeczenie papug jest w „Weselu” kanwą. Historia tu ciąży, jest jej sporo, nawet Igor – syn bohatera – jest zwycięzcą wielu olimpiad historycznych. Wygrał konkurs historyczny, wiele o historii wie, nakleja na butelki wódki etykiety z datami: chrzest Polski, potop, Grunwald, zęby wybite przez nazistów, komunistów. Przełożenie jest takie, że popycha go ona do burd i walk z Ukraińcami, podpalania domów osób spoza narodu.
Niczym głowa po weselnej wódce ciąży ta historia. Jest punktem odniesienia, bo przecież historyczne konotacje i rewanżyzm pchały ludzi do pogromów, Holocaustu, Wołynia, Srebrenicy, do wszystkich tych krzywd i tragedii, które jakoś trzeba uzasadnić przed sobą. Ideologia, naród, historyczna konieczność, historyczna niesprawiedliwość, wreszcie ekonomia – wszystko, by uspokoić sumienie, by znaleźć gdzieś przyzwolenie na okrucieństwo i zło. To nie ja, to nie my, to nie nasze Jedwabne, nie nasze zbrodnie. A nawet jeśli, to przecież konieczne, a inni robili gorzej…
Rewanż i nienawiść są siłą zamachową historycznego koła. Koła błędnego, którego nie sposób zatrzymać. Zębatego, mielącego koła, które sprawia że historia staje się balastem, a nie nauczką. Przyczyną zamiast refleksji.
„Wesele” Smarzowskiego czyli korowód prowadzi donikąd
Wojciech Smarzowski nie kręci „Pokłosia”. Nie rozlicza zbrodni nawet wtedy, gdy wyjmuje ze spopielonego piekła zwęglone ciała. Pałki tłukące głowy tych, których się nie akceptuje, ubrania zdarte z odczłowieczonych kobiet i krew na skroniach mężczyzn, oczy i palce w szczelinach stodoły to nie rozliczenie, ale przestroga. Wypowiedziana całkowicie wprost analogia do współczesnego świata, gdzie odczłowieczanie widzimy na każdym kroku, na co drugiej konferencji prasowej, w wielu wypowiedziach i wpisach, internetowych komentarzach i hejcie.
Wojciech Smarzowski zaprasza na wesele niczym Stanisław Wyspiański – i widmo, i upiora, i Wernyhorę, i wreszcie chochoła, by rozpocząć chocholi taniec. On wciąż trwa, jest tłem, ale takim tłem, które ma największe znaczenie. Na pierwszym planie goście nagrywają filmiki, dzieci recytują wierszyki o Żydach, opowiada się stygmatyzujące żarty, bo one są przecież najlepsze na zakąskę, a w tle przemyka ten zmierzający donikąd korowód. Dołączają do niego komuniści, naziści, Żydzi, Ukraińcy, za chwilę Wietnamczycy. To w końcu wesele, tu zaraz wszystko wybije na powierzchnię jak szambo.
Analogie w „Weselu” są bardzo czytelne. Oprawcy sprzed lat dosiadają się do stołu i alkoholu, a wszechmocny ksiądz grzmi przeciw innościom i „tęczowej zarazie” tak, jak przedwojenny napuszczał ludzi na Żydów. To jest to samo, mówi Wojciech Smarzowski – nie widzicie tego? Co uzasadnia tezę, że nie można tych spraw porównywać, skoro tak wiele wskazuje, że można? Ofiary szybko stają się katami, gdy można „poswawolić”, jak komunikuje Arkadiusz Jakubik. Swawola w ten sposób stoi tu w jawnej sprzeczności z wolnością.
„Wesele” Smarzowskiego czyli pytanie o Holocaust
Chlew stoi w „Weselu” na kościach pomarłych, które można przecież łatwo wykopać i spakować do wora. Chlew jest bowiem najważniejszy. Świnie też dołączają do korowodu weselnego, są czytelną metaforą historii i jej znaczenia, wagi i bezrefleksyjności w jej przetwarzaniu. Ofiary idące na rzeź i siła niszczycielska zarazem. Świnia mordowana i świnia robiąca świństwa.
Po co Wojciech Smarzowski to wszystko pokazuje i przypomina? Może dlatego, że uznał iż to konieczne w obliczu segregującej pamięci. Może dlatego, że uznał iż stawianie dzisiaj pytania o to, czy Holocaust i pogromy mogą się powtórzyć jest jak najbardziej zasadne. Nie można go zbywać, lekceważyć, uznawać za przesadę, bo teza, że stworzyliśmy już świat wolny od „można poswawolić” jest mrzonką. Skoro wokół tak wiele tego „a oni…” i tego „precz”. I dość dowodów na to, począwszy od odczłowieczania tych, których się nienawidzi i szukania uzasadnień, by się ich pozbyć.
W tym sensie Wojciech Smarzowski chce edukować. Widzę u niego niezgodę, chęć zareagowania, wypowiedzenia, potrząśnięcia. Widzę bezradność, skoro kołtuństwo, chlew i wszechobecne w jego filmach błoto ostatecznie staje się „Weselem” Anno Domini 2021. Filmem, po którym trudno nawet o jakieś odkupienie czy traumatyczną odmowę. Obrót koła historii raczej wskazuje na sytuację bez wyjścia, na demony wszechobecne, na powtarzalność nieuchronną. Wszystko wraca, historia tworzy swoje kopie na bazie tych samych zachowań ludzkich co przed laty.
„Wesele” czyli Wojciech Smarzowski przemawia apodyktycznie
Wizja zła u Wojciecha Smarzowskiego jest wizją kołtuństwa, mocno apodyktyczną i jednoznaczną. On wykrzykuje do ludzi proklamację. Jest w tym bardzo zasadniczy, moralizuje. Robi to bez wątpliwości i chyba z lekceważeniem widza, który – jak ja – nie do końca wie, co z tym filmem zrobić. Mamy bowiem ważny przekaz wyciosany jednak toporem.
Okrucieństwo, przyzwolenie na nieuczciwość, zagłuszanie i usypianie sumienia są u niego pewnym standardem, dopiero od niego można poszukać wyjątków. Prób dostrzeżenia dobra w bezkresie zła. Jednostek, a nie narodu.
Warto na to zwrócić uwagę, bo w „Weselu” nie ma jednego bohatera. Nestor rodu, Antoni Wilk (Mateusz Więcławek oraz niemal niemy, powtarzający tylko skrawki zapisane w pamięci Ryszard Ronczewski – zmarły niedawno aktor, znany jeszcze z „Krzyżaków” czy „Faraona”) jedynie spaja epoki, stanowi między nimi pomost, ale Wojciech Smarzowski przeskakuje ze sceny do sceny, z urywka do urywka, bez tworzenia klasycznej fabuły z wyrazistymi bohaterami. Wpadają tu oni jak na salę weselną, na chwilę i by nagrać kilka słów, po czym już ich nie ma.
Pada w „Weselu” takie zdanie:
– Były dwie stodoły. W jednej Żydów palono, w drugiej ukrywano. Ja akurat trafiłem do tej drugiej.
Kwestia przypadku, łut szczęścia? Trafienie na takich ludzi, a nie innych? W całym tym ponurym świecie martwych sumień jest pewien promyk. Stanowi go miłość. Żydówka Lea przecież ma szansę, bo była kochana. Ona ma szansę i jej bliscy, bo gdzieś przez błoto wykiełkowała miłość – taka nieznająca barier i różnic, mocniejsza od stereotypów i uprzedzeń. Miłość nie jest może główną bohaterką u Wojciecha Smarzowskiego, ale ma znaczenie. Tak, jakby to ona w całej swej nieracjonalności i bezkompromisowości stanowiła szansę na to, by pokonać demony. Ona i pamięć.
Moja ocena: 4/6
Radosław Nawrot