Przychodzi taki film, gdy Colin Farrell i Brendan Gleeson mogą sobie przypomnieć, że są Irlandczykami (o ile kiedykolwiek o tym zapomnieli). I że tak świetnie wypadali razem, chociażby w filmie pod dziwnym polskim tytułem „Najpierw strzelaj, potem zwiedzaj” (In Bruges) w innym filmie Martina McDonagha przed kilkunastu laty
„Duchy Inisherin” (The Banshees of Isherin)
reżyseria: Martin McDonagh
scenariusz: Martin McDonagh
w rolach głównych: Colin Farrell, Brendan Gleeson, Barry Keoghan, Kerry Condon
Akcja „Duchów Inisherin” rozgrywa się bowiem w Irlandii, a w zasadzie na wyspie u brzegów irlandzkich. w czasie niezwykle krwawej wojny domowej z lat 1922-1923. Mieszkańcy wyspy jednak słyszą tylko jej refleksy – wybuchy, strzały. Nie biorą w niej udziału.
To zresztą potęguje wrażenie izolacji mieszkańców wyspy, którzy tworzą tu fragment odciętego świata, niezwykle zamknięty i podlegający własnym rytuałom. Codziennie o godz. 14 idzie się przez góry do pubu na piwo, zabierając po drodze kumpli, by spędzać czas na rozmowach o niczym, a towarzystwem bywają też zwierzęta.
Egzystencjonalna pułapka? W pewnym sensie tak, gdyż motorem napędowym fabuły w tej monotonnej okolicy jest właśnie znużenie, pragnienie czegoś więcej i rodzaj zafiksowania. Moment, w którym ktoś odkrywa, że jego życie jest absurdalne, że traci czas i chce czegoś innego. Jednocześnie to opowieść o niezwykłym ego, dla nakarmienia którego można rzucić wszystko, a nawet doprowadzić się do samookaleczenia. Brendan Gleeson gra w niezwykle przejmujący sposób człowieka, który chce zmienić swoje życie za cenę, która w zasadzie tę zmianę mu uniemożliwia.
Widzę w „Duchach Inisherin” ludzką abstrakcję istnienia, której objawem jest dążenia do czegoś za wszelką cenę, zagmatwanie i sfokusowanie na celu, czego konsekwencją jest życiowa rewolucja. Widzę w nich także historię o gwałtownej zmianie, która przychodzi znienacka i wszystko burzy. Ot, wczoraj żyjemy jak zwykle, idziemy sobie do pubu, a dzisiaj wszystko jest inaczej. Kto z nas tego nie doświadczył?
To grom z jasnego nieba, który ma siłę redefiniowania życia. Nie tylko teraźniejszego i przyszłego, ale – co więcej – również przeszłego. Czyni czy też raczej nazywa je nieważnym, nonsensownym, wreszcie głupim. To ogromna siła demolująca. To coś, co potrafi spaść na człowieka znienacka. Historia jakby żywcem wydarta z Szekspira, o czym zresztą zaświadcza znamienny epizod czy też grupa epizodów w wykonaniu Sheili Flitton. Pojawia się ona upiornie, zza węgła czy żywopłotu niczym postać szekspirowskiego dramatu. Nic nie mówi albo mówi niewiele, jest jakby ostrzeżeniem albo refleksją.
„Duchy Inisherin” czyli jestem przecież miły
Znamienna w „Duchach Inisherin” jest owa kulminacja w pubie, w której znakomity po prostu w tym filmie Colin Farrell tłumaczy swemu niedawnemu przyjacielowi, że ma do zaoferowania nie to, co osiągnął i to, co potrafi, ale to jaki jest. Bycie miłym zostaje podniesione do wartości samej w sobie jako przyczynek do bezpretensjonalnej i bezwarunkowej przyjaźni, która jej stronom nie musi dawać wszak niczego namacalnego. Daje jednak więź, spędzanie razem czasu i wielkie pragnienie wzajemnej obecności. To bardzo wiele, to ogromnie wartościowe.
Jednakże to za mało – dla wielu to niedostateczne. Chcą więcej, chcą rozwoju, poszukiwań, zawsze widzą lepiej rozbity namiot na innym wzgórzu. „Duchy Inisherin” są w jakimś sensie hołdem dla prostoty, a jednocześnie refleksją nad wynikających z niej niebezpieczeństw – niespełnienia, znudzenia, duchoty mentalnej i wiecznego, nigdy niezaspokojonego głodu poszukiwań. A także lęku przed przemijaniem, który przejawia się wielkim pragnieniem pozostawieniem po sobie śladu, jakiejś spuścizny.
„Duchy Inisherin” czyli nie wszystek umrę
Znam to uczucie. Też mam je w sobie. Fakt, że już udało mi się napisać kilka książek, które będą stały na półkach po wsze czasy, nieco je zaspokaja. To w jakimś sensie próżne, ale zarazem niezwykle silne uczucie, którego wyjaśnieniem jest horacejskie „nie wszystek umrę”. Przy całej ochocie na zniknięcie i świadomości, że za 100 lat nie będzie żadnej osoby, która mnie spotkała i znała, przebija się ta wola istnienia wiecznie w tym, co się zostawiło – cokolwiek by to było. A najczęściej jest to sztuka.
O co ci właściwie chodzi? – to pytanie, które wisi nad małą wysepką Inisherin i jest to pytanie o tyle zasadne, co pozostające bez jednoznacznej odpowiedzi. Może poza „o coś innego”. Niezadowolenie z tego, jak wygląda życie nie jest tu bowiem tylko wadą i przyczyną problemów, jest także ratunkiem. To ono pcha do zmian, które są ryzykownym, ale czasami jedynym rozwiązaniem. Porzucenie kogoś, kogo się zrani, aby móc ocalić siebie – to sposób, by o siebie zadbać. Bardzo kosztowny sposób. W gruncie rzeczy „Duchy Inisherin” są filmem okrutnym w tym znaczeniu, że bezkompromisowym, ale zarazem empatycznym. Każdy w zasadzie dostaje tu swoją chwilę, aby wyjaśnić, co nim kieruje i czego chce.
„Duchy Inisherin” czyli tylko dla Irlandczyków
Nie mógłby chyba w tym filmie zagrać nikt, kto nie jest Irlandczykiem czy nie ma irlandzkiego pochodzenia – dotyczy to nie tylko języka, którym bohaterowie się posługują, ale i mentalnego podejścia. Colin Farrell i Brendan Gleeson raz jeszcze tworzą duet genialny, chociaż tym razem oparty na innych fundamentach niż w Brugii. Raz jeszcze jednak pasują do siebie na ekranie wyśmienicie, a to co zrobił tu Colin Farrell jest małym dziełem sztuki.
Gra kogoś, kogo wielu nazywa tu zwyczajnie głupim, a jednocześnie pokazuje tego człowieka jako osobę o sporej, wewnętrznej mądrości. Zwróćmy uwagę na sceny, w których Colin Farrell spotyka się i rozmawia z Barrym Keoghanem – aktorem o gigantycznym talencie, który pokazał chociażby w „Zabiciu świętego jelenia”. Tu gra wioskowego głupka o niezwykłym sposobie patrzenia na świat. Zagrać kogoś takiego trzeba umieć.
„Duchy Inisherin” pochodzą z odległej, atlantyckiej wyspy, ale są opowieścią o najbardziej znajomych problemach. O małym końcu świata, o hekatombie emocjonalnej, o gwałtownej cezurze, wyrażaniu zablokowanych od dawna emocji i ratunku, którego każdy z nas upatruje w czym innym.
Moja ocena: 4/6
Radosław Nawrot