W czasach, gdy te klasyczne lektury szkolne, powieści spisane przed 100 i więcej laty, wydają się takie zbędne i tak niedzisiejsze, niedostosowane do współczesnych uczniów i młodzieży, państwo Welchmanowie ekranizują „Chłopów”, wyciągając z nich uniwersalność i współczesność, której próżno szukać w wielu obecnych dziełach literackich. To jest Reymont na miarę XXI wieku.
„Chłopi”
reżyseria: DK Welchman, Hugh Welchman
scenariusz: DK Welchman, Hugh Welchman
w rolach głównych: Kamila Urzędowska, Mirosław Baka, Robert Gulaczyk, Sonia Mietelica, Cezary Łukaszewicz, Sonia Bohosiewicz, Ewa Kasprzyk, Dorota Stalińska, Andrzej Konopka, Małgorzata Kożuchowska
To przypomina mi, czego zazdroszczę Mickiewiczowi, Prusowi, Sienkiewiczowi, Reymontowi, nawet Orzeszkowej (chociaż jej może najmniej) – tego, że w ich czasach i często ich piórem tak wiele zostało już napisane i w tak uniwersalnym wymiarze, że trudno coś dzisiaj dodawać co do fundamentów. Może więc problemem lektur w szkole nie jest to, że mają po 100 lat, tylko że trzeba nauczyć się je czytać.
„Chłopi” w ujęciu małżeństwa Welchmanów uderzyły mnie swa uniwersalnością i uderzyły mnie zaskakująca umiejętnością wydobycia z tej historii tego, co niby było tam od zawsze, ale nigdy nie zostało aż tak wyeksponowane. Gdy oglądałem ten film, z „Chłopami” Jana Rybkowskiego i wielkimi kreacjami Emilii Karkowskiej, Władysława Hańczy i Ignacego Gogolewskiego z tyłu głowy, zorientowałem się, że w zasadzie dostałem… coś zupełnie nowego.
Historia wykuta przed noblistę Władysława Reymonta na gruncie panoszącej się wtedy mody, którą rozpoczął może Emil Zola, a może już ikony romantyzmu, mody na dzieła ludyczne, schodzące do gminu, czerpiące z tradycji wsi i ujmujące swą prostotą, powstała jako pewnego rodzaju zwierciadło. W nim odbijało się wszystko co ludzkie, a przywary i namiętności często głęboko skrywane zyskiwały tu na wyrazistości. W Lipcach, w „gromadzie” – jak to określa Antek Boryna – wszystko jest nad wyraz czytelne. Kto majętny, kto biedny, to łasy i kto drwiący sobie z tego, chuć i bogactwo, zawiść i ubóstwo, wreszcie to, co chyba stanowi kamień milowy tej i wielu innych opowieści – obmowa.
„Chłopi” czyli każdy detal będzie omówiony
„Chłopi” Reymonta to opowieść o szepcie, który staje się coraz głośniejszy i coraz boleśniejszy. O hermetyczności ludzkich zachowań zamkniętych w niewielkim środowisku, z którego nie ma ucieczki. O tym, że każdy ruch, gest, ubiór, nawet spojrzenie czy słowo są szeroko komentowane, często fałszywie, często w sposób wzmocniony, często okrutnie.
Czy to nie jest opowieść o czasach nam współczesnych? O epoce ekspozycji i targowisku powierzchowności? Czasach plotki, pobieżnych ocen i samookaleczaniu się emocjonalnym w stylu selfie?
To zresztą jedno z tych wyjaśnień stworzenia „Chłopów” w formie ruchomych obrazów na wzór „Twojego Vincenta”, poprzedniego dzieła Welchmanów. Jedno, które rozumiem i przyjmuję, uznając za doniosłe. O tym jednak za moment.
Jagna Dominikowa to bohaterka pełnokrwista, ze znakomitą ekspozycją filmową, ale to już wiedzieliśmy po wersji Jana Rybkowskiego. Bohaterka stworzona przez Reymonta w taki sposób, że aż grzechem byłoby nie kręcić, nie filmować, nie opierać na niej tej opowieści.
Welchmanowie też tak zrobili, przy czym ich Jagna jest kobietą zupełnie odmienną od tej, wykreowanej przez Emilię Krakowską. Ona nie stanowi już demona, który wodzi na pokuszenie. Ta Jagna jest osobą w dużej mierze zagubioną i bezradną, w ogromny zakresie tragiczną, bo uwięzioną w pułapce swego ciała i urody. To kobieta, na którą wystarczy rzucić okiem, by wiedzieć, że już tylko tym, kim jest i jaka jest, jak wygląda i jak może być pociągająca, sprowadzi na siebie kłopoty.
„Chłopi” czyli kobieta rzucona między wilki
To jest kolejny przyczynek do nazwania przeze mnie tych „Chłopów” filmem współczesnym, bowiem ta Jagna to granat rzucony między mężczyzn otaczających ją jak wygłodniałe wilki (świetne dwie sceny: z weselnym tańcem, gdy przerzucają sobie Jagnę z rąk do rąk niczym kawał mięsa i druga, z kolędnikami, gdy mężczyźni podchodzą ją niczym drapieżniki z cieknącą ślinką). Eksploduje w hermetycznym świecie swą urodą, pragnieniami i suwerennością w samym środku wielkiego społecznego sporu o kobietach, jaki przetacza się przez Polskę.
Jagna jest osobą, o której wieś mówi, że „święta nie jest”. Mówi więcej – że „ladacznica”, „wywłoka”, „łachudra”. Mówi tak, jak traktuje się kobiety obwiniane o grzechy mężczyzn. Te, które jakoby prowokują ich tym tylko, że są kobietami.
Nie wiem, czy Jagna jest święta. Pewnie nie i być nie musi, ale sytuacja, w jakiej się znalazła, sytuacja eskalująca w sposób wręcz porażający to wypisz-wymaluj część tej dyskusji o kobiecie i jej pozycji oraz możliwościach we współczesnym świecie. Męskim świecie, w którym traktowana jest przedmiotowo.
Przez to tytuł „Chłopi” nabiera tu dodatkowego znaczenia, męskiego wymiaru.
Te wątki zawsze u Reymonta były, gdyż zawsze w jego powieści Jagnę kupowało się niczym krowę, na zasadach umowy handlowej. I Jagna zawsze po tej transakcji egzekwowała wysoką cenę za siebie, kracząc tak jak wrony, między które wlazła. Jednakże w tej wersji „Chłopów” wyeksponowane zostało to, co jest niezwykle uderzające – manipulacje, za którymi stoją same kobiety.
„Chłopi” czyli Lipce XXI wieku
To przecież kolejna z tych historii, o których można powiedzieć, że kobiety same sobie to robią. Zwróćmy uwagę na końcowe sceny „Chłopów”, na akt upokorzenia tej, która budzi zazdrość i zawiść. Sztandar niosą inne kobiety, to ich gęby wykrzywione są najbardziej, to one najmocniej wygrażają pięściami i to one kryją się za skostniałym talibanem zachowań, w ramach których kobieta stanie się ofiarą, bo taką wyznacza się jej rolę.
Uderzyło mnie to bardzo, bowiem dostrzegłem w Jagnie osobę nie z XIX-wiecznych Lipiec, ale współczesnych mniejszych czy większych miejscowości, w których nie wolno, nie uchodzi i nie należy, a nade wszystko, w których i tak nie ma ucieczki przed hejtem.
Hejt w „Chłopach” nabiera niezwykle uniwersalnych barw, tu naniesionych pędzlem, bowiem okazuje się, że karmiony jest zawsze tą samą strawą. I zawsze tak samo rozkwita.
„Chłopi” czyli „Twój Vincent” raz jeszcze
Tysiące kadrów, ręcznie malowanych przez artystów tworzą „Chłopów” w formie żywego obrazu i aktorskiej animacji, na wzór rewelacyjnego „Twojego Vincenta”, w którym warstwa wizualna mocno ciążyła nad całą resztą i stanowiła główną oś uwagi. Tutaj jednak już tak nie jest. Mimo, iż „Chłopi” sprawiają pod względem technicznym wrażenie filmu bardziej zaawansowanego niż „Twój Vincent”, to jednak nie robią już takiego wrażenia. Może dlatego, że nie do końca rozumiem sensu tego zabiegu, poza pokazaniem możliwości kina, wysiłku twórców i tego, że można coś zrobić trudniej zamiast łatwiej.
Widzę w „Chłopach” ruchome obrazy, przywodzące na myśl filtry stosowane dzisiaj powszechnie w mediach społecznościowych, więc cały ten zabieg artystyczny postrzegam jako rodzaj filtru, który nadaje dziełu innego charakteru. Mamy tu nieskończenie wiele popisów malarskich, łącznie z nawiązaniami do klasyki polskiego malarstwa („Babie lato”, „Bociany” czy „Kuropatwy na śniegu” Chełmońskiego), to wszystko robi ogromne wrażenie, ale widzę jednak ogromną różnicę między tym filmem a „Twoim Vincentem”. Tam kreska była mocno umowna i głęboko nawiązywała do twórczości Van Gogha. Film był namalowany jego pędzlem, jego stylem, ożywały jego obrazy. W wypadku „Chłopów” to już nie przeniesienie obrazu na ekran filmowy, ale odwrotnie – próba namalowania gotowego filmu.
Moja ocena: 4+/6
Radosław Nawrot