NAPISZ DO MNIE!
Kino

„Civil War” czyli wojna domowa na gesty, na słowa

W połowie filmu zorientowałem się, że chyba źle na niego patrzę. Widzę jakąś opowieść militarną, rzecz o wyimaginowanej wojnie, zamiast zmierzyć się z rzeczywistością, o której „Civil War” traktuje. Zbyt wiele tu sygnałów, że nie o taką namacalną, dosłowną wojnę chodzi, aby je zignorować.

„Civil War”

reżyseria: Alex Garland
scenariusz: Alex Garland
w rolach głównych: Kirsten Dunst, Wagner Moura, Cailee Spaeny, Stephen McKinley Henderson, Nick Offerman, Jesse Plemons


Gdyby to była opowieść wojenna, gdyby potraktować ją w ten sposób i np. widzieć w niej rzecz o fotoreporterach na froncie, wyszedłby zupełny absurd. Wiele scen „Civil War” wydałoby się wówczas głupich, nienaturalnych, karykaturalnych wręcz. Bo w gruncie rzeczy ten film jest karykaturą rzeczywistości, w której już się znajdujemy.

„Civil War”

Nie brakuje tu okrucieństwa, nie obca temu filmowi jest przemoc. Mamy sceny batalistyczne, zresztą całkiem efektowne, chociaż mam wrażenie, że efekt robi nie tyle realizacja, co koncept. Atak na Waszyngton, na Biały Dom, miejskie walki uliczne z udziałem helikopterów, Abramsów – to działa na moją wyobraźnię, a co dopiero na wyobraźnię Amerykanów.

A jednak nie batalistyka jest tutaj najważniejsza. I nie przemoc ani okrucieństwo. Bo nawet w tych scenach zawierają się bardzo jednoznaczne metaforycznie wskazania i to one działają najmocniej.

Zastanawiałem się, jak to jest, że Abramsy wjeżdżają do miasta, że doły są pełne trupów, morduje się ludzi, rozstrzeliwuje jeńców i wszystko wygląda jak podczas najkrwawszych momentów znanych nam wojen, a jednak przyjmuję to chłodno? Taki ze mnie zmanierowany zwyrodnialec? Zrozumiałem po jakimś czasie. Dlatego, że nie wierzę. Dlatego, że nie traktuję tego serio i nie biorę wprost do siebie tego, co widzę.

„Civil War”

„Civil War” czyli Ameryka też się sypie, to osobny rozdział

„Civil War”, zgodnie z nazwą, to opowieść o wojnie domowej w Stanach Zjednoczonych. Nie jest to może nowość w ich historii, mieliśmy wszak krwawą wojnę secesyjną 1861-1865, którą można uznać za drugi mit założycielski USA, a jednak taka wojna dzisiaj brzmi i wygląda obco. Jest niewiarygodna, mocno fikcyjna, szalenie alternatywna. To jedna z tych opowieści o alternatywnej wersji historii, których mamy na pęczki w literaturze, gdy każdy twórca przedstawia swoje pomysły. A w związku z tym także jej konsekwencje tracą na wiarygodności.

Zbuntowane Kalifornia, Teksas, Floryda, cokolwiek by to było trąci fikcją na tak dużą skalę, że nawet te przerażające w gruncie rzeczy sceny przemocy stają się teatralne. Tym bardziej, że zupełnie nie o przemoc w nich chodzi. Jeżeli trzymający pod bronią bohaterów człowiek pyta: „Skąd jesteście?” i dodaje do tego „Jakimi jesteście Amerykanami?”, to zaczynamy rozumieć, w czym rzecz.

„Civil War”

Ta wojna jest fikcyjna, ale inna wojna jest realna. Ta, która toczy się już od dawna wokół nas. Wokół Amerykanów przede wszystkim, ale wokół nas wszystkich, bo czy my tak bardzo różnimy się ze swoimi walkami plemiennymi w Polsce od plemiennych starć w USA? To wojna bezpardonowa, bo bez rozumienia i zrozumienia. Wojna na slogany, uproszczenia, stereotypy i tysiące bzdet wyolbrzymionych przez wszystkie współczesne soczewki.

– Kim jest ten facet, do którego strzelasz? Jakie ma poglądy?

– Nie wiem, ale on strzela do nas.

Ta scena jest przecież tak wymowna… Równie wymowna jak pytanie o to, jakimi jesteście Amerykanami? Trudno się bowiem rozeznać w „Civil War” kto z kim walczy i o co. Bez znaczenia są powody tej batalii, z trudem przychodzi odróżnienie jednych od drugich, ich tożsamości, motywów, sensu.

„Civil War” czyli nieskalanie Biały Dom

I o to chyba chodzi. To wojna głęboko bezsensowna i bezsensownie głęboka, bo pochłaniająca człowieka w całości w nie wiadomo jakim celu. Wojna rozgrywająca się każdego dnia w mediach i za pomocą ich projektora w ludzkiej świadomości. Niby bezkrwawa, a z masa ofiar każdego dnia, a wśród tych ofiar bez trudu odnajdziemy rozum, tolerancję, empatię i człowieczeństwo.

„Civil War”

Sceny ataku na Biały Dom są jawnym nawiązaniem do Trumpa, do szturmu jego zwolenników, do tego wszystkiego, co rozdarło Amerykę i rozdarło świat, a co jednocześnie było i jest transmitowane. Transmisja jest jak transfuzja, sączy się i rozlewa, więc „Civil War” słusznie pochyla się nie tyle nad wojną, pacyfizmem, rozlewem krwi i czym byśmy tam jeszcze chcieli, ale nad mediami właśnie.

Nie jest to ani kino wojenne, ani kino opowiadające rzetelnie o pracy mediów. To nie jest reportaż z linii frontu, nie są to kulisy ciężkiego znoju reporterów. Pod tym względem film nie ma waloru poznawczego. On jest karykaturą – obecnej rzeczywistości i rzeczywistości kreowanej, które stają się niemal nie do odróżnienia.

„Civil War” czyli wołaj, pan, dziennikarzy!

Przecież jeżeli spojrzymy na zachowanie fotoreporterów w tym filmie, dostrzeżmy tę karykaturę bez trudu. Ona z każdym kadrem staje się coraz wyraźniejsza, coraz mocniejsza. Dziennikarze posuwający się za żołnierzami niemal jak ich kamerki, stają się ich żywymi selfie. Żołnierze kiwający na nich, by szli za nimi, jakby traciło sens cokolwiek by zrobili bez mediów. Żołnierze pozujący przy trupach przy rannych. Pic or didn’t happen.

„Civil War”

Wreszcie scena ostatnia, kulminacyjna, jakże medialna i medialnie prosta, jakże prawdziwa (kiedy pokazano tak prezydenta?). Scena stanowiąca czołówkę i tytuł, o których myśleć trzeba nie po zdarzeniu, ale w trakcie zdarzeń. Kreować je pod tym kątem.

Tutejsze dziennikarstwo i tutejsi fotoreporterzy nie tworzą sztuki, nie ubiegają się o World Press Photo. Oni tworzą kino rozumiane jako kino symboliczne, czytelnie metaforyczne. To jest wojna o ujęcia, o obraz, o ekspozycję. Wojna, która sens ma tylko wtedy, gdy jest pokazana, a zatem wojna współczesna. Wojna medialna na newsy.

Bohaterowie z napisem Press są tutaj kabaretowi wręcz, z tymi aparatami jak karabinami. Stają się bohaterami wojennymi, którzy zbierają łupy. Nadają wydarzeniom medialności, czyli sensu. Jako kino wojenne jako takie „Civil War” byłoby bardzo letnie, jako reportaż o pracy mediów – jeszcze bardziej. Kiedy to jednak połączymy i wyciśniemy metaforę, mamy dzieło bardzo obrazowe.

Wtedy szturm na Biały Dom staje się niezwykle nośny medialnie, a zatem niezwykle nośny wojennie. Staje się odcinkiem puentującym pewien bezustanny serial rytualnie rozgrywany każdego dnia w mass mediach.

Radosław Nawrot

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Privacy Settings
We use cookies to enhance your experience while using our website. If you are using our Services via a browser you can restrict, block or remove cookies through your web browser settings. We also use content and scripts from third parties that may use tracking technologies. You can selectively provide your consent below to allow such third party embeds. For complete information about the cookies we use, data we collect and how we process them, please check our Privacy Policy
Youtube
Consent to display content from - Youtube
Vimeo
Consent to display content from - Vimeo
Google Maps
Consent to display content from - Google
Spotify
Consent to display content from - Spotify
Sound Cloud
Consent to display content from - Sound