Doceniam przesłanie, nie tylko to przyrodnicze. Przymykam oczy na zwierzęce bujdy i niedociągnięcia, w większości podyktowane problemami logistycznymi. Myślę jednak, że Simona Kossak zasługuje na ciekawszy film. Także jako ta „niezdolna z Kossaków”, która ciężar nazwiska strząsała z siebie wielce oryginalnie wśród liści i igliwia.
„Simona Kossak”
reżyseria: Adrian Panek
scenariusz: Adrian Panek
w rolach głównych: Sandra Drzymalska, Jakub Gierszał, Borys Szyc, Agata Kulesza, Marianna Zydek
Te problemy logistyczne, o których myślę, to zapewne kłopoty ze zdobyciem warchlaka dzika albo młodej sarny. Mniejsza zatem z tym, zawsze może je zastąpić jakaś świnka czy – o ile dobrze dostrzegłem – mundżak. To trochę jak wprowadzenie słonia indyjskiego do „W pustyni i w puszczy” rozgrywającego się w Afryce.
Przymknijmy jednak oko na to, że sarny mieszają się z jeleniami. Że nie ma tu słynnej rysicy Agatki, która u Simony Kossak żyła jak kot (pewnie trudno było znaleźć takiego oswojonego rysia). Nie w tym rzecz, zwierzęta możemy potraktować umownie. Historii jednak umownie potraktować się nie da. A jest to historia oparta na trudnej relacji rodzinnej, nawet nie tyle na samym ciężarze spuścizny rodziny Kossaków (wszak inni znają najwyżej swoich pradziadków, a Kossakowie sięgają do XVII wieku), co ostentacyjnym odepchnięciu rodziny tej latorośli jako tej niezdolnej, niepasującej, słabej.
Nie maluję, nie mam do tego talentu – mówi Sandra Drzymalska jako Simona Kossak, chociaż pewnie mogłaby dodać wiele rzeczy, których nie robi jako Kossakówna.
Jakież to biologiczne, prawda? Jakież przyrodnicze. Można w opowieści o Simonie Kossak, którą nakręcił Adrian Panek, widzieć rzecz o trudnej relacji z matką o rodzinę, o męskich patriarchacie uosabianym tu przez myśliwych, polowania, męską zdradę na motocyklu, wreszcie tych panów w komisji egzaminacyjnej z ich protekcjonalnymi uśmieszkami. Ja wolę widzieć dzieło od początku do końca przyrodnicze, w którym najsłabsze pisklę jest wypychane z gniazda, a najwolniejsze młode zostaje pozostawione z tyłu. A gdy próbuje znaleźć własną drogę, słyszy że wróci z podkulonym – nomen omen – ogonem.
Agata Kulesza w roli matki Elżbiety Kossak powiada, że jest jaka jest wobec swego dziecka, nieustępliwa i bezemocjonalna niemalże. Jest taka, bo „chce by ona była silna”. Znowu biologia, znowu pierwotne instynkty, które w życiu widzą przyrodnicza niemalże rywalizację wymagającą umiejętności, jakie młode nabywa poprzez twardą szkołę przetrwania.
„Simona Kossak” czyli im dalej w las, tym więcej drzew
W tym kontekście Simona Kossak z jej buntem łamanym na bezradność i chęć znalezienia prawdy o sobie dobrze pasuje do Puszczy Białowieskiej. Ten kontekst mocno woła, dla mnie mocniej niż patriarchalizm i świat macho, którzy z fuzjami kryją się między drzewami. Kobieta w puszczy jest czymś nadzwyczajnym na tamtą epokę, rzadka jak żubr przed wojną, a zatem wiadomo, że zamiesza. Nade wszystko jednak jest to kobieta, która dostaje do dyspozycji ciemny (acz piękny) dom w środku wielkiego lasu, bez prądu i ogrzewania, pozornie bez poczucia bezpieczeństwa, a jednak obawiać się tu może czegokolwiek mniej niż w Kossakówce, w domu rodzinnym.
To samo w sobie jest opowieścią świetną. Odrzucone przez watahę młode prowadzi w lesie własne życie, jakże odmienne, jakże odludne i jakże ciekawe. Simona Kossak w jakimś sensie stała się ikoną – nie malarstwa, ale przyrody czy też raczej propagowania przyrody. Miała swoje nawyki, spoufalała się ze zwierzętami, można by jej zarzucić bambinizm, ale naukowczynią była nie od parady. No i miała charyzmę. To ona sprawiała, że popularyzacja nauki przychodziła jej tak łatwo. Bez charyzmy to niemożliwe.
Sandrę Drzymalską widzimy tu – nie mam wątpliwości – w najlepszej jej roli, ale jednak ta charyzma do końca z ekranu nie wyziera. Opowieść staje się dość miałka, chwilami nawet niezrozumiała. Weźmy przyjazd matki… weźmy obecność niektórych zwierząt w domu Simony Kossak, tego legendarnego dzika Żabę czy kruka Koraska, którego znała cała Puszcza Białowieska, a który pojawia się tu przelotnie… Budowanie relacji ze zwierzętami jest może jeszcze trudniejsze niż z ludźmi, a w każdym razie dłuższe, cierpliwe, absolutnie niekinowe. Zwierzę nie czuje presji czasu, prawdy ekranu, nie idzie na żadne skróty i kompromisy. Nie wybacza też zdrady jak człowieka, jak Simona Kossak.
To nie jest łatwo pokazać, ale się da. Tymczasem tutaj zwierzęta, chociaż o nie i o puszczę toczy się gra, mimo wszystko stanowią margines. Wybija się relacja międzyludzka, rodzinna i partnerska, która nie jest ani oryginalna, ani tak do końca ciekawa. Gdyby wyłączyć nazwisko Kossak, wówczas bohaterka byłaby jak każda inna młoda dziewczyna odepchnięta i przeżuta. Wymagająca i pozbawiona (pozornie) empatii matka? To też już było wielokrotnie, w bardzo wielu filmach. Nic w tym nowego.
„Simona Kossak” czyli przyroda wcale tak nie wygląda
Oryginalna jest puszcza i związek Simony Kossak z przyrodą, którą jej wielcy, sławni krewniacy, do których rzekomo się nie umywa, jedynie malowali. Malowali po swojemu. „Przecież przyroda tak nie wygląda” – słyszymy od tych, którzy obrazy Kossaków oglądają i wieszają na ścianach. Nie wygląda, ale działa. Borys Szyc w roli leśniczego podkreśla, że dzięki jednemu dziełu Kossaka jakoby zakochał się w naturze.
Simona Kossak nie maluje, ona sama jest częścią obrazu tworzonego przez naturę. Niesamowicie zielonego, ale i mrocznego, co podkreśla bezdyskusyjnie najlepsza część tego filmu, jaką są zdjęcia Jakuba Stoleckiego. Zdjęcia godne filmu przyrodniczego, chociaż (zapewne z tych samych powodów logistycznych) pełne także dość pokracznej interwencji komputera czy AI.
Pewne rzeczy aż rażą, szczególnie Gucwińscy. Ja wiem, że Hanna i Antoni Gucwińscy mieli swoje sprawki za uszami, ale zrobienie z nich takich idiotów (zwłaszcza z Hanny Gucwińskiej) to jednak przesada. „Z kamerą wśród zwierząt” było programem starej daty, statycznym i z gruntu pokazującym nie tyle przyrodę, co zoo. Gucwińscy nie wyjeżdżali w teren, nie czołgali się w błocie i nie zaglądali ptakom do gniazd. Nie sądzę jednak, aby zarówno Gucwińscy, jak i jakakolwiek redaktorka telewizji lat siedemdziesiątych myślała o programach dzisiejszymi kryteriami. Dzisiejszymi wypaczeniami. A tutaj tak to zostało przedstawione.
To plus, że ludzie poznali nieco Simonę Kossak, wielu może pierwszy raz o niej usłyszało. Plus, że przesłanie dociera, że puszcza broni się też w kinie. To by jednak było na tyle, sam film jest już dalej w lesie.
Radosław Nawrot