To, że ktoś robi film, by wybielić Edwarda Gierka i postawić mu pomnik, bez zważania na brak wolności, zamordyzm i represje tamtych czasów, przymykając oko na Ursus, Radom, ścieżki zdrowia, Stanisława Pyjasa – to jeszcze jakoś mogę w fotelu kinowym zrozumieć. Tego, że robi to w tak karczemnie amatorski sposób – już nie. To nie jest film, ale jakiś pokaz kukiełkowy.
„Gierek”
reżyseria: Michał Węgrzyn
scenariusz: Michał Kalicki, Krzysztof Tyszowiecki, Rafal Woś, Heatcliff Janusz Iwanowski
w rolach głównych: Michał Koterski, Rafał Zawierucha, Antoni Pawlicki, Sebastian Stankiewicz, Małgorzata Kożuchowska, Agnieszka Więdłocha, Jan Frycz
To być może dobry pomysł i niewykluczone, że już czas na to, aby czasy gierkowskie rozliczyć. Samego Edwarda Gierka również, bo to i postać, i czasy budzące wiele emocji. Nie można jednak tego robić w taki sposób jak u Michała Węgrzyna. Ten film to zakała.
Zaczyna się całkiem zgrabnie i sensownie. Mamy noc stanu wojennego i pod dom Edwarda Gierka w Ustroniu podjeżdżają milicyjne samochody, by go zatrzymać i internować. Oto towarzysz Gierek, pierwszy sekretarz KC PZPR i tym samym przywódca Polski Ludowej w latach siedemdziesiątych, trafia do takiego samego obozu jak Lech Wałęsa, Adam Michnik, Jacek Kuroń czy Antoni Macierewicz. Znamienne i stanowiące pożywkę do teorii o spisku, jakie radykalny obóz komunistyczny z generałem Wojciechem Jaruzelskim na czele zawiązał wokół sekretarza chwiejącego się już pod koniec lat siedemdziesiątych i obalonego ostatecznie porozumieniami sierpniowymi 1980 roku.
To znakomity punkt wyjścia do rozważań o epoce Edwarda Gierka, jej początku, rozwoju i zakończeniu. Na takie rozważania twórcy tego filmu się zdecydowali. Nie poszli drogą „Spencer” czy „Żelaznej damy”, aby opowiedzieć nam o człowieku przez pryzmat jednego, wybranego zdarzenia z lekkimi retrospekcjami. Zrobili film kompleksowy, który postanowił się zamachnąć na całą epokę i pokazać ją od początku do końca, od „Pomożecie?” do „towarzysz pójdzie z nami”.
To misja karkołomna, ale do zrealizowania, gdybyśmy zabrali się za nią twórcy z pomysłem i wprawą. Tutaj ich nie ma.
„Gierek” nasz wspaniały, zostawił Polskę murowaną
Pomysłem na ten film jest całkowite wybielenie Edwarda Gierka, postawienie mu pomnika i rozgrzeszenia za całe lata siedemdziesiąte. Rozgrzeszenie za długi, które przecież nie były takie duże w porównaniu z PKB choćby Luksemburga, prawda? Rozgrzeszenie za kolejki w sklepach i niedobory produktów po 1975 roku, gdy gwałtownej przyspieszenie ludowej gospodarki stanęło, przyszło tąpnięcie. A mówimy wszak o czasach, gdy po raz pierwszy w powojennej Polsce Ludowej ludziom żyło się lepiej, mogli dostać co chcieli, powstawały nowe fabryki i zakłady przemysłowe (przyszłościowe, jak zaznaczają twórcy „Gierka”, choć upadek niemal wszystkich tych zakładów podczas zmiany ustroju był spektakularny i bolesny), pojawiały się inicjatywy takie jak fiat 126p, polonez, nowe marki polskich produktów, zachodnie licencje na produkcję w Polsce (chociażby traktorów Massey Ferguson czy Coca-Coli – przełomowy moment z 1972 roku, porównywalny chyba tylko do otwarcia McDonaldsów w latach dziewięćdziesiątych), loty transatlantyckie do Ameryki, potęga polskiego sportu i wiele innych.
Słowem, czasy gierkowskie to epoka, w której coś się zaczyna dziać, coś powstaje, coś się wymyśla.
Wybielony w filmie Edward Gierek jest człowiekiem, który pragnie wręcz niezależności. Ma kontakty z USA, ich wsparcie i licencje oraz pieniądze, pomoc Zachodu w biznesie, więc pojawiają się nawet słowa o drugiej Jugosławii, którą „Broz-Tito nieźle wymyślił”. Polska państwem niezaangażowanym? Owszem, w 1979 roku po agresji ZSRR na Afganistan widziano w Gierku nawet potencjalnego mediatora między Kremlem a Zachodem w sprawie kryzysu afgańskiego, ale Polski jego czasów nie stać było na żaden krok prowadzący ku niezależności czy choćby nieposłuszeństwu wobec Moskwy (jak chociażby w przypadku Rumunii Ceausescu). Cała niezależność Gierka zasadza się na rozczarowaniu, jakie sprawił radzieckim towarzyszom, którzy w 1971 roku widzieli w nim nieco oddechu od prymitywnego Gomułki, a w 1976 roku dostrzegali już nieudacznika i zapatrzony w Zachód kolec w bucie.
„Gierek” czyli polski Josip Broz-Tito
Kreowanie Gierka na polskiego Broz-Titę tylko dlatego, że z dawnych kopalń znał francuski i brał zachodnie licencje, jest mocno ryzykownym pomysłem. Od razu do głowy przychodzi mi książka, którą jako urodzony w latach siedemdziesiątych miałem w domu – album „Polska – moja ojczyzna”. Album gierkowskiej Polski, tak samo zakłamany, zamordystyczny i nieuczciwy jak wszystko przed i po nim. Tyle, że cudownie kolorowy i bardzo atrakcyjny. I tak, uwielbiałem ten album.
Bodaj najciekawszym wątkiem „Gierka” jest zapomniana historia gen. prof. Sylwestra Kaliskiego, człowieka odpowiedzialnego za polskie badania nad mikrosyntezą termojądrową za pomocą lasera. W 1973 roku przeprowadził on eksperyment kontrolowanej mikrosyntezy termojądrowej, osiągając temperaturę plazmy 10 milionów stopni (tzw. Eksperyment „Focus”). Badania wstrzymała tajemnicza śmierć generała po wypadku drogowym pod Koszalinem w 1978 roku.
Tu gra go Maciej Zakościelny, a postać generała jest przyczynkiem do rozważań nad możliwością budowy przez Polskę nie tylko elektrowni jądrowej w Żarnowcu, ale własnej broni atomowej. „To mogłoby dać nam wolność” – powiada Gierek. Wątek ciekawy, ale znów użyty przedmiotowo do dodania wybielacza do postaci pierwszego sekretarza, który nic innego nie robi w tych swoich szelkach w korytarzach KC, jak tylko myśli o polskiej wolności i wystąpieniu z Układu Warszawskiego oraz o nawiązaniu kontaktów z Kościołem i prymasem Wyszyńskim.
Wolne żarty.
„Gierek” czyli tutaj dzisiaj jest ściernisko, ale będzie Huta Katowice
Film prześlizguje się dość gładko po tym, co w wypadku Edwarda Gierka ciąży. Po Ursusie i Radomiu, których tragedia jest tu pokazana niemalże jako nieuchronna ostateczność, której Gierek przecież nie chciał, no ale co też biedny miał zrobić… Po ścieżkach zdrowia, restrykcjach, po gnojeniu ludzi po wydarzeniach 1976 roku, co de facto mocno przyczyniło się do powstania KOR i rozwoju opozycji. Po działalności UB zwłaszcza w całej tej dekadzie, tępieniu wszelkiej nieprawomyślności, po indoktrynacji, zabójstwie Stanisława Pyjasa. Po zmianach w konstytucji, wpisaniu do niej w 1976 roku nierozerwalnej więzi ze Związkiem Radzieckim, co stanowiło ostatni i oficjalny akord utraty polskiej suwerenności. Wreszcie po okolicznościach objęcia przez Gierka stanowiska pierwszego sekretarza, po tym co robił wcześniej, po frakcji „puławian”. W ogóle tego nie ma, poza stwierdzeniem, że jeżeli Edward Gierek w 1970 roku nie weźmie władzy, to zrobi to towarzysz Moczar.
Niewygodne fakty zamieciono na boczek, uwypuklone zostały te stawiające go na pozycji męża stanu, któremu spiski twardogłowych i niechęć Moskwy, wszystkie te otaczające go Maślaki i Wasiaki zrujnowały wspaniały plan stworzenia Polski marzeń. Szóstej siły gospodarczej świata, jak wtedy mówiono.
Szczerze mówiąc, wolę już towarzysza Witka, który ze śmigłowca w „Człowieku z marmuru” pokazuje Krystynie Jandzie rozmach epoki, mówiąc, że tu staje największa huta świata. Huta Katowice.
„Gierek” jest filmem zrobionym ascetycznie, w większości w zaciszach gabinetów albo inscenizowanych mieszkań z charakterystyczną boazerią. Z kilkoma żartami o cukierkach (Gierek ma to ci da), szóstej potędze świata, mieszkalnictwu wielkopłytowemu oraz temu charakterystycznemu dla Gierka i wyśmianemu już w „Misiu” stwierdzeniu: „a jak tam w waszym życiu prywatnym?”, co miało go zbliżać do ludzi. Nic się tu nie dzieje, chociaż lata lecą. Jak na dzieło o epoce z rozmachem tego właśnie mu brakuje.
„Gierek” czyli film jak plenum KC PZPR
Umówmy się jednak, ujęcie epoki gierkowskiej i samego Gierka jest sprawą indywidualną. Każdy reżyser i scenarzysta może to zrobić tak, jak uzna za stosowne. Można wtedy polemizować, ale niekoniecznie czynić zarzut. Wobec filmu „Gierek” można jednak postawić zarzuty czysto filmowe. To dzieło jest bowiem karykaturą. Bardziej przypomina kukiełkowy pokaz niż film.
W zasadzie wszystko tu leży, począwszy od samego Edwarda Gierka, którego gra Michał Koterski, udowadniając raz jeszcze, że brak mu talentu do zagrania czegoś więcej niż tylko epizodu z odmianą angielskiego. Jego dobrotliwy i ciapowaty Gierek może miał być takim ciepłym wujkiem w szelkach, którego każdy pokocha i aż chce przytulić za to, że tak żle go potraktowali ci spiskowcy (literatowi Stanisławowi Ryszardowi Dobrowolskiemu pewnie byłoby wstyd za tych z Radomia, że jakoś przytulać go nie chcieli). To taki puchaty miś, ewidentnie postać pozytywna, skrzywdzona, której aż żal. Zagrana przy tym tak koślawo, że nawet na wielogodzinnym plenum KC PZPR znaleźlibyśmy mniej sztuczności.
Koszmarnie zagrany jest przez Antoniego Pawlickiego generał wzorowany na Wojciechu Jaruzelskim – rola napisana w taki sposób, by nikt nie miał wątpliwości, że mamy do czynienia z kanalią. I położona. Tylko drobinę lepszy jest Sebastian Stankiewicz w roli towarzysza Maślaka wzorowanej na Stanisławie Kani, który przejął władze po Gierku w 1980 roku. Człowieku, o którym sam Edward Gierek w „Przerwanej dekadzie” wypowiadał się jak najgorzej. W miarę wypada jeszcze Rafał Zawierucha w roli wzorowanej na premierze Piotrze Jaroszewiczu, aczkolwiek i to jest kreacja oparta na „no co ty, Edziu” i „daj spokój, Edziu”. Takie wicie-rozumicie w infantylnej wersji.
Nawet – jak mogłoby się zdawać – samograj w postaci wizyty ubecji w mieszkaniu leży i piszczy. Nie ma w nim ani grozy, ani wagi chwili, choć taka wizyta niczym nie różniła się od najścia gangsterów. Zresztą ubecy nie łamią tutaj ludzi, którym akurat Gierek, Polska Ludowa i ustrój się nie podoba, nie gnoją tych, którzy im podpadli, plując pod wiatr. Oni szukają tylko haków na ojca narodu.
„Gierek” czyli Jaruzelski stoi za wszystkim
Bo spiskiem jest tu wszystko, od masakry robotników na Wybrzeżu i powołania Edwarda Gierka na stanowisku pierwszego sekretarza, przez zachodnie pożyczki, rozpuszczanie plotek o pani Gierkowej latającej do fryzjera w Paryżu (istotnie, były popularne, ale raczej po 1980 roku, czyli w czasach komisji Grabskiego). Spiskiem jest podwyżka cen w 1976 roku i porozumienia sierpniowe. Wszystko starannie zaplanowane przez Kreml i Jaruzelskiego, pewnie już w 1945 roku, jak się rozpędzimy.
Bałamutny, koślawy, irytujący i absurdalny film, koszmarnie napisany i zagrany prowadzi nas ku uznaniu Edwarda Gierka bohaterem drugiej połowy XX wieku, za ofiarę komunistycznego betonu, którym jakoby nie był. Już samo to jest w sobie paskudne, ale co gorsza „Gierek” lansuje ową wizję w taki sposób, że de facto kompromituje i samego Gierka, i całe kino historyczne, i możliwą ocenę tamtej epoki także na kinowym ekranie.
Moja ocena: 2+/6
Radosław Nawrot