NAPISZ DO MNIE!
Kino

„Batman” czyli detektyw w pelerynie

Przychodzi taki moment, gdy nie chce się już po raz któryś zakładać maski, peleryny i ponownie przeżywać tej samej historii z Pingwinami, Jokerami, Batmanami i Kobietami-Kotami. Opowieść o człowieku-nietoperzu to kamień milowy współczesnej popkultury, niezwykle pojemny mit, ale ileż można! Matt Reeves udowadnia, że w zasadzie w nieskończoność, jak w wypadku mitów greckich.

„Batman”

reżyseria: Matt Reeves

scenariusz: Matt Reeves, Peter Craig
w rolach głównych: Robert Pattinson, Zoë Kravitz, Andy Serkis, John Turturro, Paul Dano, Colin Farrell, Jeffrey Wright


W Batmanie, Spider-manie czy Supermanie widzę greckie mity o herosach, niegdyś czytane dosłownie i wprost, a dzisiaj stanowiące jedynie kanwę to kulturowego kodu i czytelnych nawiązań. Kto wie, czy w przypadku opowieści rodem z DC czy Marvela nie dochodzimy do etapu przekształcenia ich w kod.

„Batman”

Bo przecież nie da się wytrzymać ponownej opowieści o milionerze, który stracił rodziców i jako mściciel stanowi teraz pięść sprawiedliwości i ukryte za maską oblicze zemsty. Nie da się w nieskończoność ubierać w czarne ciuchy, pelerynkę i rajstopy kolejnych aktorów tylko po to, by przekonać się, jak oni sobie poradzą. Co więcej, nie da się bez końca stworzyć spin-offów, opowiadać osobno o Jokerze i innych antagonistach Tajemniczego Jeźdźca na czarnym motorze.

Batman jest czarny jak węgiel i jak węgiel jego pokłady się wyczerpują. Polityka klimatyczna wymagająca odświeżenia i wzięcia większego oddechu zmusza twórców do trzymania się kanonu, ale już nie dosłownie.

Mit o Batmanie jest bowiem kluczem otwierającym wiele skojarzeniowych drzwi. Tak jak w wypadku Heraklesa, Tezeusza, Odyseusza czy Dedala z Ikarem nie trzeba go wyjaśniać od zera. Jeśli ktoś mitologii nie zna, nie nadaje się do kulturowego obrotu. Wypada z gry.

„Batman”

„Batman” czyli człowiek-nietoperz uwięziony w Gotham

Myślę więc, że będziemy widzieli jeszcze wielu Batmanów, a ten o twarzy, włosach i głosie Roberta Pattinsona nie jest ostatni. Nie da się superbohatera zabić (w wypadku niektórych próbowano i kończyło się to jedynie powstaniem z grobu żenującego supermańskiego zombie), on się nigdy nie starzeje, nie zmienia i wreszcie nie opuszcza pola bitwy.

W „Batmanie” Matta Reevesa (liczne części „Planety małp”, a także „Projekt Monster” czy znakomity horror „Pozwól mi wejść”) mamy tego rodzaju pokusę. Mamy rozstaje dróg i kierunkowskaz, który aż świerzbi. Batman został jednak przypisany do Gotham i zbudowany tak, że odejść nie może. Nie zaangażuje się, żeby nie poczuć straty – ot, proste wyjście wpychające go do emocjonalnej pułapki.

„Batman”

Można zatem zmieniać świat wokół Batmana, ale jego da się pokazać tylko w pewnym ograniczonym ujęciu. O ile odrzucimy żartobliwe wariacje rodem z filmów Lego, gdzie relacja między Nietoperzem a Jokerem jest iście fenomenalna, pozostaje niewiele.

„Batman” czyli syzyfowe prace superbohatera

Batman w wykonaniu Roberta Pattinsona nieco tylko różni się od poprzedników. Jest na przykład znacznie młodszy. Nie formalnie, ale mentalnie. To duży i nieco rozkapryszony chłopiec, jako żywo pasujący do sytuacji, w której się znalazł. Bez ojca, bez matki, wychowany przez Alfreda (bardzo ciekawa rola Andy Serkisa bez fajerwerków, za to niezwykle rzetelnie zagrana) przeżywa naturalny bunt. Jest jak nastolatek, który nie wraca o umówionej godzinie wieczorem i który ma kłopoty z odbiciem w lustrze.

Łatwo przenieść te rozterki na grunt Gotham. Powiedzieć, że Batmana rozczarowuje bezradność. Od lat trzydziestych przecież zwalcza przestępczość w mieście, bez wiedzy, że to praca Syzyfa. Nie może jej zwalczyć, bo straciłby sens własnego istnienia. Robi coś, co z logicznego punktu widzenia nie ma sensu dla niego jako postaci. Ma sens jedynie narracyjny.

„Batman” czyli otwarta dłoń zamiast pięści

U Matta Reevesa mściciel w czarnej pelerynie jest po pierwsze mitem, to znaczy wystarcza sam jego cień, same o nim pogłoski. Sceny w metrze w „Batmanie” mocno licują z tymi, które znamy z „Jokera”. To rodzaj tego typu oczywistych epizodów, które stanowią wyznacznik kształtującej człowieka przemocy. Gotham jest nią przepełnione, a jednak warto je ratować – stanowi zatem idealną metaforę świata.

„Batman”

Jednakże ten Batman to nie tylko czarny mściciel, którego nie sposób zabić, zranić, pokonać. To człowiek przechodzący przez etap odrzucenia przypisanej mu z góry roli. Ona nakazuje do ludzi wyjść z zaciśnięta pięścią, a wyjście z roli to otwarta dłoń, którą podaje zamiast kułaka.

Nade wszystko jednak opowieść o Batmanie w wykonaniu Matta Reevesa nie jest klasyczną historią o superbohaterze. To w pewnym stopniu zrozumiałe, skoro akurat Bruce Wayne nie jest obdarzony żadnymi supermocami, poza jedną, może najpotężniejszą – pieniędzmi. Dotąd widzieliśmy go jako człowieka, który z owych środków robi użytek o tyle, o ile. Buduje dzięki nim swa fortecę, izolację, tajemnicę i gadżety. Bez filantropii, bez działalności charytatywnej, więcej – bez polityki, do której pieniądze mogą pchać.

Bruce Wayne jest jednym z celów terrorystycznych czy przestępczych ataków właśnie dlatego, że ma pieniądze oraz dlatego, że jego ojciec był politykiem. Nie dlatego, że jest Batmanem.

„Batman” czyli komisarz-nietoperz

Odrzucenie zemsty w najnowszym „Batmanie” ma podwójne znaczenie – nie tylko dosłownie moralne jako przerwanie błędnego koła, w które wplatają kolejne rewanże, pamięć o dawnych krzywdach i niesprawiedliwości. Ma także znaczenie stricte fabularne, pozwalające wydobyć z mitu o Batmanie coś więcej niż tylko klepanie tego samego po raz kolejny.

„Batman”

Batman jest przecież tutaj detektywem. Właśnie Batman, a nie Bruce Wayne. Nie wpada na ekran jedynie po to, by rozwałką rozwiązać problem. Jest na nim cały czas jako człowiek prowadzący śledztwo, a film Matta Reevesa staje się pełnoprawnym, soczystym kryminałem z zagadką i jej rozwiązywaniem.

Kryminalny Batman? No jasne, skoro mamy kryminalne Gotham! Kto powiedział, że kwestię zbrodni da się rozwiązać jedynie pięścią i kopniakiem? Można także rozumem i dedukcją. Matt Reeves zaryzykował, tworząc z Batmana kogoś więcej niż tylko stertę mięśni i zer na koncie. Dał mu wątpliwości, rozum, uczucia i zdolność do kreowania zwrotów akcji nie siłą, a sposobem.

Jako człowiek, który ma już nieco przesyt tłuczenia owego mitu dla bezustannego zarobku i człowiek, który wolałby przesunięcie Batmana na Olimp mitycznych herosów, przyznaję, że to pomysł oryginalny. Co sprawia, że „Batman” Reevesa jest wtórny tylko w ograniczonym zakresie.

„Batman” czyli kierat tych samych postaci

Pingwin czy Człowiek-Zagadka, a w konsekwencji także zwiastujący ciąg dalszy śmiech Jokera to nie kreskówkowe typy z kart komiksu, ale pełnowartościowi członkowie kryminalnej układanki, stanowiący element śledztwa i podejrzeń. To bohaterowie kryminału, nie opowieści o facetach w rajtuzach.

„Batman”

I chociaż zawsze twierdziłem, że kryminał to fabularna (podkreślam: fabularna) droga na skróty, bo gdy ma się problem z fabułą, wystarczy kogoś zabić i poszukać sprawcy, to tutaj przyznaję, że prostota jest drogą pozwalającą rozwiać szarość i nudę Gotham.

Niezwykle plastycznego Gotham, bowiem ten „Batman” został nakręcony i namalowany w bardzo charakterystycznych barwach, nie do końca w klasycznej czerni, z dużą dawką cieni. Nie jest to mrok, to raczej retusz.

Tak jak nie da się zapewne dopisać do Tezeusza nowego potwora poza Minotaurem, a Heraklesowi – nowych prac (chociaż…), tak i Batman wciąż pozostaje w tym samym kieracie, wciąż Jokerem, Pingwinem, Człowiekiem-Zagadką czy Kobietą-Kotem. Te postaci są jednak u Reevesa niezwykle uczłowieczone. Do tego stopnia, że aż chciałoby się, aby i sam Batman zrzucił maskę i swą nietoperzą tożsamość zaznaczył jedynie może skromnym sygnecikiem czy dziarą, albo słabością do przybłęd. Ciekawy pomysł, wszak imię każdego z bohaterów opowieści o Batmanie może być równie dobrze przestępczą ksywką, a sam człowiek-nietoperz może być policjantem czy detektywem.

„Batman” czyli komiksowe ksywki przestępców

Świetne wrażenie robi całkowicie odmieniony Colin Farrell jako Pingwin w gangsterskiej wersji (będzie miał swój serial w HBO), niezły jest Paul Dado jako Człowiek-Zagadka niemal z „Zodiaka”, ale chyba jeszcze lepszy jest John Turturro jako Carmine Falcone – postać nader rzadko eksponowana filmowo. To dzięki niemu ten „Batman” mocno nawiązuje do komiksowej klasyki takiej jak „Rok pierwszy” czy „Ziemia jeden”.

„Batman”

Kierat jednak pozostaje, napędzając wtórność, której wisienką na torcie jest ten charkliwy głos Roberta Pattinsona. Charkliwy nawet bez maski, która go zmienia.

Po tym, co Robert Pattinson pokazywał ostatnio, po jego popisach w ostatnich filmach z „Lighthouse” na czele, spodziewałem się więcej. Zakładałem, że jego Batman będzie jak kolejne Jokery w talii, coraz lepszy. Będzie stanowił kwintesencję kariery, okazję do pokazania pełni umiejętności, którymi dawno już uwolnił się od „Sagi Zmierzch”, podobnie zresztą jak Kristen Stewart. Tak się jednak nie stało.

Może Batman to wciąż za mało na popis?

Moja ocena: 4/6

Radosław Nawrot

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Privacy Settings
We use cookies to enhance your experience while using our website. If you are using our Services via a browser you can restrict, block or remove cookies through your web browser settings. We also use content and scripts from third parties that may use tracking technologies. You can selectively provide your consent below to allow such third party embeds. For complete information about the cookies we use, data we collect and how we process them, please check our Privacy Policy
Youtube
Consent to display content from - Youtube
Vimeo
Consent to display content from - Vimeo
Google Maps
Consent to display content from - Google
Spotify
Consent to display content from - Spotify
Sound Cloud
Consent to display content from - Sound