NAPISZ DO MNIE!
Kino

„Warcraft” czyli taki Tolkien, tylko trochę inny

Kiedy zastanawiam się nad Johnem Tolkienem i ekranizacjami jego opowieści (kiedyś uważano, że nie da się tego zrobić i familijny film „Willow” George’a Lucasa z 1988 roku był formą kapitulacji wobec tej niemożności), dochodzę do wniosku, że tego typu tematyka fantasy to rodzaj filmowego oceanu. Nie widać żadnego z jego brzegów. Nie ma ani początku, ani końca. Właściwie można się włączyć w dowolnym momencie tej opowieści, pociągnąć jakieś wątki, nawet ich dobrze nie zakończyć i puścić napisy końcowe. Potem nakręcić część drugą, trzecią… część czy tam epizod, bo przecież „Gwiezdne wojny” specjalnie się od tego profilu nie różnią. Można dołożyć spin-offy, historie i wątki poboczne.

„Warcraft. Początek” (Warcraft)
reżyseria: Duncan Jones
cenariusz: Charles Leavitt, Duncan Jones
w rolach głównych: Toby Kebbell, Ben Schnetzer, Paula Patton, Ben Foster, Trevis Fimmel

Słowem: można zbudować zupełnie odrębny świat wokół jednego trzonu. Tak odrębny i unikalny, że wejście w ten świat będzie skutkowało podobnie jak w wypadku „Gwiezdnych wojen” oddaniem mu się w całości. To znakomita pożywka dla pasjonatów, hobbystów, dla ludzi zgłębiających szczegóły i gotowych przejść do wyższego stopnia uszczegółowienia swojej fascynacji.

Szalenie to szanuję. Szanuję takie oddanie się jakimś wybranym światom. To w gruncie rzeczy fantastyczna rzecz. To czyni z nas, ludzi krwi i kości, istoty z innego świata. Takie chodzące po miejskim bruku elfy, trolle czy orki – odrębną rasę kumatych. Tych, którzy wiedzą, znają się, rozpoznają i rozumieją.

Myślę, że rozwój techniki filmowej, jej możliwości adaptacyjne i technologicznie w ogromny sposób przyczynił się do rozwoju pasji i hobby wielbicieli tych alternatywnych światów. Powiadają, że dzisiaj triki zastąpiły nam wyobraźnię. Jednakże kino nie jest w stanie dorównać możliwościom ludzkiego mózgu i owej wyobraźni zastąpić czy ją zaspokoić. Że nie stworzy takiego świata, jaki pasjonat jest w stanie sobie wyobrazić podczas lektury czy snucia marzeń.

Otóż uważam, że jest w stanie.

Nie z powodu niesamowitego rozwoju technologicznego, za sprawą którego także „Warcraft” jest majstersztykiem realizacyjnym, przekraczającym zdolności pojmowania tego, co potrafi kino jakie mieliśmy nie tylko w epoce „Willow”, ale nawet w epoce pierwszych adaptacji Tolkiena kilkanaście lat temu. Uważam, że kino jest w stanie dorównać ludzkiej wyobraźni, gdyż właśnie na jej podstawie powstaje. Tworzą je ludzie, którzy posługują się nią jako wskaźnikiem.

Tak jak Duncan Jones.

Twórca intrygującego filmu „Moon” stworzył nie tyle film, co pewien alternatywny świat. Mikrowszechświat złożony z odrębnych królestw, mórz, lasów, postaci, ras i władców. Zupełnie jak Tolkien. Ano właśnie… Pozostaje postawić pytanie, ile w tym oryginalności. I nie chodzi mi tylko o to, że „Warcraft” to jedynie ekranizacja gry komputerowej, więc nie Duncan Jones wymyślił tu proch. Rzecz w czym innym.

Przyznaję, że nie jestem ani znawcą, ani wielbicielem fantasy, więc mogę pleść androny, jednakże zadziwia mnie owa spójność konstrukcyjna wszystkich podobnych historii. Zadziwia i przypomina baśnie. Tak jak w baśniach muszą być za każdym razem król, królowa, wróżka, macocha, smok czy co tam jeszcze, tak w tego typu fantasy za każdym razem mamy ten sam podział na ludzi, elfy, krasnoludy i względnie orki. Kwestią pozostaje tylko rozłożenie nacisków.

W wypadku „Warcfraft” nacisk położony jest na orków, co – muszę to przyznać – najbardziej mi się podoba. Orkowie są chyba fantastyczną rasą najbardziej zaniedbaną. Czy w posttolkienowskich filmach Petera Jacksona, czy w innych produkcjach tego typu traktuje się ich trochę jak Niemców w „Czterech pancernych i psie”. Ot, mięso armatnie, niegodne niczego innego niż zaorania, cięcia mieczem i masowej eksterminacji w walnych bitwach.

W „Warcrafcie” jest inaczej. Orkowie są tutaj głównymi bohaterami opowieści, co trochę przypomina… wybaczcie Państwo to porównanie, ale jednak go użyję – zrobienie filmu o bitwie pod Iwo-jimą z perspektywy Japończyków, bitwie stalingradzkiej z perspektywy Niemców, westernu z perspektywy Indian albo o inwazji na Ziemię kosmitów z punktu widzenia tych, którzy tej inwazji dokonują. Zatem z perspektywy tych, których zazwyczaj się pomija. To takie avatarskie podejście, rzekłbym, które bardzo cenię, bo próbuje spojrzeć na świat innymi oczami.

Okazuje się, że można zrobić film o orkach – przerażających, wielkich bestiach, budzących odrazę i strach. Zrobić film, w którym orkowie nie zlewają się jedną anonimową masę, ale oprócz potężnych barków mają też twarze (każda inna i każda z wystającymi kłami, pełniącymi zadania niemal rytualne), charaktery, co więcej – rodziny, pragnienia, zasady i honor. Prowadzą politykę i nie myślą jednorodnie. W ogóle myślą, a nie zachowują się jak zwierzęta u Petera Jacksona. Mają zwierzęce odruchy o odzywki, których ludzie są pozbawieni np.

(„Co z twoją samicą?”)

albo

(„On chce ze mną spółkować”)

a także wilczo-bandyckich sformułowań typu „horda”, „wataha” czy „herszt”, ale to w gruncie rzeczy ich nie odhumanizowuje, ale dodaje lekko pieprzu i oryginalności.

Uwielbiam takie wejścia w czyjąś skórę i za to „Warcraft” będę cenił. Zwłaszcza, że to ujęcie podparte jest bardzo dobrą realizacją (także batalistyczną, mocno stylizowaną na grę komputerową, choćby ujęciami kamery z góry) i grę. W rolach orków wystąpili aktorzy fachowi w takiej robocie, chociażby Tobby Kebbell. W ostatnich ekranizacjach „Planety małp” w brawurowy sposób zagrał szympansa imieniem Koba, o poranionej i przerażającej gębie, na której odcisnęły się wszystkie eksperymenty naukowe, jakich dokonywali na nim ludzie. Przyznam, że nie był on w tej roli gorszy od Andy Serkisa. Teraz Toby Kebbell zagrał orka imieniem Durotan, który w tym filmie robi wrażenie najbardziej sprawiedliwego i poczciwego. Ma żonę i synka, których kocha. No dobry … człowiek, chciałoby się powiedzieć. Dobry ork. Oto on:

Jest także Paula Patton – urocza aktorka w roli orczycy (czy też raczej mieszańca) imieniem Garona, którą przypomina nieco Neytiri, graną przez Zoe Saldanę w „Avatarze”.

Otóż wydawać by się mogło, także ze zwiastuna, że ów Durotan czy też Garona to postaci kluczowe i pierwszoplanowe. Tak kluczowe i pierwszoplanowe, że zapewne cała historie zostanie opowiedziana z ich perspektywy, a film się bez nich nie obejdzie. Tymczasem konstrukcja „Warcraft. Początek” jest inna, oparta na odmiennych założeniach. Nie ma tu właściwie ani jednego wiodącego bohatera, zupełnie jakby Duncan Jones chciał nam opowiadać raczej sagę o przeplatających się wątkach, z których każdy można w dowolnym momencie i dowolnie długo pociągnąć.

To stwarza mu podobne, a nawet większe pole manewru jak u Petera Jacksona. Mnie jednak niezbyt się podoba, gdyż nakazuje widzowie zaakceptować pewnie rodzaj chaosu. Tak jak w wypadku „Władcy pierścieni”, sprawia wrażenie że mamy do czynienia ze światem tak rozległym, że nie sposób go ogarnąć pojęciowo i zmysłowo.

Nie podoba mi się wreszcie to, co w gruncie rzeczy stanowi istotę fantasy – a zatem cała ta magia, portale, zjawiska paranormalne i inne cuda. Przyznam, że miałbym mniejszy kłopot z takim „Warcraftem”, gdyby obcował on ze światem duchów, przodków i zjaw, ale mniej więcej tak jak robią to Indianie prerii północnoamerykańskich, albo chociażby Na’vi z „Avatara”. Zatem subtelniej, a nie w sposób ordynarnie spektakularny, który sprowadza cały ten film do machania czarodziejską różdżką i starcia typu: który Gandalf jest potężniejszy. Szczerze mówiąc, mało mnie to obchodzi, bo to doprawdy słabe i nieciekawe. Psuje ów film, sprowadzając go do czegoś, co Adaś Miauczyński nazwałby „rodzajem snu na jawie”. Po co?

Bo na tym polega tego typu fantastyka. Eeeee tam… Wolałbym jednak abyśmy robili kino i opowiadali historie, a nie czarowali się nawzajem.

Jest wreszcie rzecz, która w „Warcrafcie” irytuje najbardziej – to właśnie epizodyczność tego filmu, który nie ma ani początku ani końca. Jest ewidentnie przygotowany pod serial i pod stworzenie świata niemal żywcem zerżniętego z Tolkiena, a jednak dla niego alternatywnego. To film, który z punktu zapowiada: „jestem jednym wielkim spin-offem, więc wchodzisz w to?”.

Przyznam, że choć orkowie i sam „Warcraft” zrobiły na mnie wrażenie, wciąż mam wątpliwości większe niż ochotę.

2 Comments
  • Paweł
    3:59 PM, 19 kwietnia 2021

    Zapytam – Radku grałeś w tę grę ? 🙂

    • Radosław Nawrot
      9:08 AM, 27 kwietnia 2021

      Nie 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Privacy Settings
We use cookies to enhance your experience while using our website. If you are using our Services via a browser you can restrict, block or remove cookies through your web browser settings. We also use content and scripts from third parties that may use tracking technologies. You can selectively provide your consent below to allow such third party embeds. For complete information about the cookies we use, data we collect and how we process them, please check our Privacy Policy
Youtube
Consent to display content from - Youtube
Vimeo
Consent to display content from - Vimeo
Google Maps
Consent to display content from - Google
Spotify
Consent to display content from - Spotify
Sound Cloud
Consent to display content from - Sound