Wojna ze sztuczną inteligencją będzie krwawa i siłą rzeczy musi przypominać eksterminację, bowiem to wojna o dominację jednego tylko bytu na Ziemi, o przyszłość planety. Nie należy spodziewać się więc żadnej litości, a jedynie bezrefleksyjnego wykonywania rozkazów. Przez ludzi, oczywiście.
„Twórca” (The Creator)
reżyseria: Gareth Edwards
scenariusz: Gareth Edwards, Chris Weitz
w rolach głównych: John David Washington, Madeleine Yuna Voyce, Gemma Chan, Ken Watanabe, Allison Janney
Jeżeli ktoś mówi w kontekście filmu „Twórca”, że taki scenariusz „nie nadąża”, albo „nie daje rady”, to się nieco dziwię. Widzę bowiem tu kapitalny pomysł na film, wielokrotnie już zresztą wykorzystywany, chociażby w „Blade Runnerze”. Odwrócenie ról, zwierciadło zagrożeń, relatywizacja aksjologiczna – to są zagadnienia, o które można zaczepić ciekawy scenariusz s-f. Jeżeli ze scenariuszem „Twórcy” rzeczywiście jest coś nie tak, to wynika to raczej z pobieżności i nieumiejętności stworzenia odpowiednich relacji na ekranie. Nie samego pomysłu.
Jeżeli nawet bowiem uznamy, że to wszystko już było i polowanie na AI przez ludzi to w zasadzie motyw znacznie częściej eksploatowany w kinie niż sytuacja odwrotna (chociaż popularność „Terminatora” może wywoływać inne wrażenie), to jednak pozostaje jeszcze ujęcie tematu. A u Garetha Edwardsa jest on ujęty w sposób niemalże orwellowski.
Całkiem niedawno przechodziliśmy w Polsce niedojrzały, dziecięcy spór o to, jak kino powinno przedstawiać swój kraj, mundur etc. Nieco bardziej zaawansowani intelektualnie i technologicznie są już – co widać po „Twórcy” – o kilka epok dalej. Film Garetha Edwardsa to dzieło, w którym Ameryka, Stany Zjednoczone, amerykańska armia i jej ogromne (naprawdę imponujące) czołgi to ciemna strona mocy. Bez eufemizmów, bez niedopowiedzeń, ale wprost – „Amerykanin” znaczy „zagrożenie, śmierć, zagłada”. W praktyce, bo w teorii wygląda to zupełnie inaczej.
„Twórca” czyli Stany Zjednoczone i ich wojny sprawiedliwe
Oto bowiem Stany Zjednoczone teoretycznie prowadzą wojnę sprawiedliwą i uzasadnioną, aby wyeliminować największe zagrożenie, jakie przychodzi ze strony sztucznej inteligencji. Zagrożenie stworzone przez samych ludzi, którym ich pomysłowość wymknęła się spod kontroli. To rodzaj amerykańskiej traumy związanej z tym, że oto Wielki Brat z Waszyngtonu sam tworzy sobie na świecie problemy i niebezpieczeństwa – od wojen na Dalekim Wschodzie, zimnej wojny aż po zagrożenia terrorystyczne i ataki Bin Ladena.
Ta teoretycznie słuszna wojna dość szybko zaczyna nabierać wielu relatywnych barw. Ameryka odpowiada siłą, ale to wcale jeszcze nie znaczy, że ma rację.
To gorzka refleksja nad tym, co się stało w świecie za sprawą Amerykanów w przeszłości i co nadal się dzieje, albo i więcej – co może się stać. To nowa, futurystyczna wersja wojny w Wietnamie, amerykańskiej interwencji na odległym krańcu świata w sprawy, których do końca się nie rozumie. To rodzaj autozagłady i krótkowzroczności w przebraniu przenikliwej analizy.
„Twórca” czyli androidy na polach ryżowych i w klasztorach buddyjskich
„Twórca” jest opowieścią rozgrywającą się w chwili wybuchu konfliktu ludzi z AI, czyli roku 2055, a także 15 lat po rozpoczęciu konfliktu, czyli w roku 2070, gdy pewne sprawy się już wykrystalizowały. Wykrystalizowały się zwłaszcza racje, co w tym wypadku oznacza ich radykalizację. Powstałe światy przypominają orwellowskie twory, przy czym szczególnie intrygująca jest Nowa Azja. Proszę zwrócić uwagę na to, że nie chodzi w tym wypadku o Chiny (nareszcie), bowiem filmowa mapa wskazuje jednoznacznie tereny Azji Południowo-Wschodniej, ze strzałką kierującą się w stronę Indochin niczym drogowskaz dawnych amerykańskich interwencji w tej części świata.
Zresztą „Twórca” czerpie garściami z kinowej rozprawy Amerykanów z tymi wojnami, przetwarza obrazy z „Plutonu”, „Czasu Apokalipsy” i „Urodzonego 4 Lipca”, kopiuje inwazje na indochińskie wioski, z płaczącymi dziećmi i podziemnymi tunelami służącymi do ucieczki miejscowej armii, dodaje do tego Kena Watanabe w roli – wypisz wymaluj – wyjętej niemalże z „Ostatniego samuraja”, broniącego swej ostatniej enklawy na azjatyckiej prowincji. Montuje androidy na polach ryżowych i w buddyjskich klasztorach jako alternatywę świata pozbawionego inteligencji tego rodzaju. Sztucznej, ale czującej i myślącej. Alternatywę, której nikt nie potrafi uczciwie ocenić.
Uczciwość oceny przedłożona nad zapalczywość jest tu zdaje się istotą rzeczy, bowiem w gruncie rzeczy „Twórca” opiera się na zemście i antycypacji – na mądrości po i mądrości przed katastrofą. Nowa Azja to kraina, którą zniszczyć należy profilaktycznie zanim (wszak któż to wie) zagrozi ludzkości swą innością i nieobliczalnością. A o nieobliczalności nie może być mowy, jeśli się chce mieć świat pod kontrolą.
„Twórca” czyli nie żyjesz, zmarłeś przed chwilą
Każdy film tego rodzaju tj. traktujący o relacjach ludzi – maszyny oraz sztucznej inteligencji, jest opowieścią o granicach człowieczeństwa, ale w dosłownym znaczeniu. O tym, gdzie może się ono kończyć wraz z pojawieniem się AI, a w jakim zakresie może trwać. Mówimy wszak o wynalazku pozwalającym człowiekowi wyzbyć się największego z ograniczeń, czyli bariery własnego ciała.
Znamienna i dająca do myślenia jest scena z konającym żołnierzem, w której jego towarzysze podłączają go do aparatury, mówiąc:
– Ty już nie żyjesz. Zmarłeś przed chwilą.
Życie jako byt biologiczny jest tutaj pojęciem przesuniętym daleko do przodu, oderwanym od ujęcia ontologicznego. Życie jako program komputerowy tworzony albo przez mózg, albo przez maszynę. Wszak nie raz pada tu stwierdzenie: „To nie ludzie, to programy”.
Wojna ze sztuczną inteligencją jest tu odwrócona, bowiem to AI staje się zbiegiem, a ludzie po raz kolejny – łowcami androidów. To zarazem sposób na pokazanie z całą mocą prawdziwych zagrożeń dla planety, które zawsze wychodzą od człowieka. Pokazanie też metod bohaterskiego radzenia sobie z problemami, które się samemu jako ludzkość stworzyło.
„Twórca” czyli Nowa Azja to reinkarnacja świata Orwella
Nowa Azja to kraj niedobitków złożony z tych, którzy – jak sami mówią – „chcieliby jedynie żyć w pokoju”. Chcą życia pod jakąkolwiek postacią i wedle jakichkolwiek reguł, bez tych narzuconych z góry. Życia w ujęciu buddyjskim, bowiem AI chroniące się w azjatyckich górach i tutejszych klasztorach to nie przypadek. Buddyjska reinkarnacja, wedle której kontinuum umysłowe pozostaje niezachwiane i przechodzi z przeszłej jednostki na teraźniejszą i przyszłą, to kontinnum idealnie pasujące do rozważań o AI.
Gareth Edwards dodaje do tego to, co potrafi robić wyśmienicie – straceńcze misje w świecie, który kreuje z wielkim rozmachem. Niewątpliwie „Twórca” jest ogromnym widowiskiem, wykorzystującym całe spektrum azjatyckiego i poza azjatyckiego świata, całą kinematografię amerykańską na temat wojny sprawiedliwej i niesprawiedliwej. Czerpie z wojny wietnamskiej i jej wpływu na amerykańskie społeczeństwo.
„Twórca” czyli nie masz szans, jak w „Łotrze 1”
Rzuca przy tym Edwards swoich bohaterów w miejsca i akcje niemal beznadziejne, jak w „Łotrze 1”, skazując ich na działania i wybory tragiczne, desperackie i dramatyczne. U Garetha Edwardsa przynajmniej mamy tę pewność, że nic nie pójdzie zgodnie z planem.
Uderzyło mnie owo – nomen omen – zderzenie racji. Racja agresorów, którzy boją się o swoją przyszłość oraz racja obrońców, lękających się o teraźniejszość. Starcie dwóch światów nie do pogodzenia nie tylko dlatego, że jeden z nich to symulanci i androidy. Symulacja w tym ujęciu nie oznacza wszak udawania, powiedziałbym, że wręcz przeciwnie.
„Twórca” jest filmem wołającym o wolności co kilka kadrów. Wolność ma tu znaczenie bardzo szerokie, wolność nieograniczona niczym, nawet bytem. W tej warstwie, która dotyka pojęć ontologicznych związanych z wizjami dalszego rozwoju świata, ludzkości i ludzkiego funkcjonowania przy nowych możliwościach technicznych, film daje sobie radę znakomicie, mimo całej swej wtórności w tej tematyce. Jest ona w kinie mocno eksploatowana, a jednak wciąż daje spore pole do popisu.
„Twórca” czyli ostatni samuraj z mechanicznym sercem
To, co kuleje, to relacje. Ani Ken Watanabe nie buduje ich ze swym amerykańskim kolegą tak, jak robił to Katsumoto, ani John David Washington nie jest człowiekiem wiarygodnie zwichniętym przez stratę, do której sam doprowadził. Jego cierpienie raczej przypomina obłęd niż determinację, a relacja ze znalezionym dzieckiem zbudowanym na potrzeby AI jest całkowicie mętna i niezrozumiała.
Ma także Gareth Edward ogromne problemy z finałem – tak nieuchronnym, co patetycznie nieznośnym i nieuzasadnionym. Finałem zakrawającym raczej o śmieszność niż o wzruszenie i podziw. To z kolei sprawia, że „Twórca” nie ma większych szans stać się takim krokiem w kwestii kinowej filozofii przyszłości, jaką był „Blade Runner” i niczego specjalnego w tej materii raczej nie doda poza warstwą wizualną i rozmachem.
Pozostaje jednak „Twórca” widowiskiem fenomenalnym wizualnie. Połączenie futurystycznej wizji świata z siermiężnym krajobrazem południowej Azji, plenerów Indochin i gór azjatyckich z wielkimi i niszczycielskimi maszynami przyszłości, robi ogromne wrażenie, a mnie przy okazji działa na wyobraźnię. Sama konstrukcja poszczególnych przedstawicieli AI w najrozmaitszych, alternatywnych wersjach życia codziennego to także warta odnotowania perełka.
Gdyby jeszcze w tej scenerii, przy tych zdjęciach i tych efektach oraz na tym pomysłowym tle udało się osadzić ciekawszy, lepiej skonstruowany film, istotnie moglibyśmy mieć najlepszy film s-f ostatnich lat. Bez tego to film jakich wiele. Ot, po prostu efektowny.
Moja ocena: 4/6
Radosław Nawrot