Zajawka tego filmu Wima Wandersa głosi, że to afirmacja życia i czerpania radość z prostych rzeczy i czynności. Rzeczywiście, te proste rzeczy i czynności są tutaj czymś w rodzaju artefaktu. Czy jednak na pewno jest to afirmacja, mam poważne wątpliwości.
„Perfect Days”
reżyseria: Wim Wenders
scenariusz: Takuma Takasaki, Wim Wenders
w rolach głównych: Kōji Yakusho, Arisa Nakano, Tokio Emoto, Yamada Aoi, Yumi Asō
Oto bowiem Kōji Yakusho (właściwie Hashimoto, bo Yakusho to pseudonim), znany z „Babel” czy „Zatańcz ze mną”, odbiera Złota Palmę za rolę czyściciela miejskich toalet w Tokio. Człowieka, którego każdy dzień wygląda tak samo – wstanie, uprzątnięcie łóżka, zęby, woda dla roślin, kawa w puszce z automatu, śniadanie o tej samej porze dnia i na tej samej ławeczce. Rutyna? Raczej rytuał.
Bohater przeprowadza ten rytuał niczym świecki obrzęd, pozwalający mu funkcjonować w rzeczywistości bez konieczności angażowania się, kontaktu z innymi ludźmi, nawet odzywania się, bo w całym filmie wypowiada tylko kilka kwestii. – Świetny pracownik, fatalny rozmówca – mówią o nim inni.
Można by odnieść wrażenie, że ten czyściciel toalet, który przykłada się z najwyższa staranności a do „takiej pracy”, jak mówią inni, pucuje każde lustro i każdy zakamarek pisuaru, nawet z użyciem lusterka, nie potrzebuje nikogo. Nie potrzebuje ludzi. Owszem, grzecznie się kłania tym z sąsiedniej ławki, jak to Japończyk. Przyjaciela jednak ma w drzewie, w roślinach. Jest w tym także coś rytualnego, a zarazem świadczącego o wewnętrznej emigracji.
„Perfect Days” czyli lusterko pod pisuar
Sprzątający toalety pan Hirayama sprawia wrażenie osoby zamkniętej, wycofanej i znajdującej się na marginesie rzeczywistości. Staroświeckiej, można by rzec. Jego stosunek do pracy, rytualne zachowania, brak słowa skargi, więcej – ta radosna mina, gdy codziennie o świecie wychodzi z małego mieszkanka, by pojechać do pracy. Jak z piosenki Bohdana Smolenia „Smutasy, mazgaje”. Muzyki słucha z kaset, nie wie co to Spotify, czyta książki kupowane za 3 zł w małym antykwariacie, którego właścicielka o każdej z tych pozycji potrafi powiedzieć dwa zdania, o jej języku, temacie i pięknie. Jada w tych samych miejscach, nie potrzebuje telewizora i wiedzy o wydarzeniach na świecie, pralki, własnej łazienki – są przecież publiczne.
Napisałem „nie potrzebuje”, bo takie można odnieść wrażenie, ale w zasadzie jaką mam pewność? U pana Hirayamy czas się zatrzymał, biegnie jakby inaczej, wolniej. Rosnące niezauważalnie, acz metodycznie rośliny są tego czasu dobrą metaforą. To jednak, że czas się zatrzymał jeszcze nie stanowi i naszej wiedzy, dlaczego tak się stało.
„Perfect Days” czyli siostra ze świata równoległego
Mamy wszak co najmniej kilka poważnych zakłóceń tego rytmu, tego rytuału. Młode dziewczyny, w tym jego własna siostrzenica, potrafią zamieszać w rytmie kilkoma słowa, pytaniami, całusem w policzek. Są intruzami, wkraczającymi w świata pana Hirayamy bez zapowiedzi i zgody, przynoszącymi to, od czego on stroni, ale czy naprawdę nasz bohater tego sobie nie życzy? – Zawsze możesz tu wrócić – mówi do swej siostrzenicy Niko. Tak nie odzywa się wuj, który oddycha z ulgą, że sobie poszła. Tak nie mówi wuj, u którego obecność podlotka wywołuje coś innego niż uśmiech i ewidentną radość. To wreszcie nie jest postawa wuja, który nie chce uściskać swojej siostry niewidzianej od tak dawna, niezależnie od powodów, dla których się nie widzieli.
Siostra ma limuzynę i kierowcę. Zabiera córkę do świata, z którego ta uciekła, by poszukać sensu i rozwiązania w wujowej ascezie. Jest tym światem innym i równoległym, do którego pan Hirayama nie należy. Już nie należy – należałoby powiedzieć, bowiem ta krótka rozmowa z siostrą, bardzo enigmatyczna i tajemnicza, pozwala jednak zorientować się, że bohater ma przeszłość, która waży i która ciąży. I to ta przeszłość umieściła go w tym miejscu, w tym mieszkanku, w tym rytuale i z tą ścierką w dłoni.
– Naprawdę czyścisz toalety? – pyta siostra i jest tym nie tyle zaskoczona, bo to raczej pytanie retoryczne, co poruszona i chyba rozczarowana. Zupełnie jakby wiedziała, że jej brat mógłby żyć inaczej, gdyby chciał. No ale nie chce. A może przeciwnie – nie tyle nie chce, co właśnie nie może.
„Perfect Days” czyli teraz to teraz
Nie dowiadujemy się, co mu ciąży, co się wydarzyło czy też nie wydarzyło, nie wiemy nawet co pan Hirayama myśli. Pragnienia nieco zdradzają sny, ale myśli pozostają tajemnicą. I nie ma to w zasadzie wielkiego znaczenia. „Perfect Days” pokazują, że każdy coś za sobą ciągnie. Ci bohaterowie, którzy przewijają się na krótko w życiu pana Hirayamy przecież też mają rozmaite kule u nóg. Wszystko jedno co to jest, bo każdy ma jakąś kotwicę, ważne że ciąży.
Przeszłość najczęściej przypięta jest do człowieka na łańcuchu, a pan Hirayama starannie rozdziela to, co jest teraz od tego, co kiedyś i co następnym razem. To ważne rozróżnienie, opierające się na chęci i tym, jak każdy dzień się ułoży. W rytuale każdy jest jednakowy, bo daje to poczucie bezpieczeństwa, no dzięki temu pozbywa się niepokoju. Nie lęku, ale niepokoju – a to nie to samo, co wiemy z książek. Nigdy nie wiadomo jednak, czy ktoś nas nagle z tej strefy komfortu nie wypchnie.
Ci młodzi bohaterowie z innego świata symbolizują coś, co pan Hirayama puścił lewym pasem. Emocje, pośpiech, poszukiwania. To także niezwykle bijący w oczy symbol podziwu dlatego, co tak bezpiecznie staroświeckie i pochodzące z życia może łatwiejszego, na pewno bezpieczniejszego. Nowinki, gadżety, wygoda, szybkość nie są przecież cnotą samą w sobie, może w ogóle nią nie są. Sceny w komisie skupującym stare kasety magnetofonowe są znamienne. – Te kasety są dzisiaj wiele warte. Jest na nie moda – słyszymy, a młoda Japonka o barwnych włosach rozkoszuje się brzmieniem, którego nie odnajdzie w Spotify ani na iphonie.
To jest wiele warte, to co odeszło i zostało zastąpione wygodą, szybkością i szybkim znużeniem. Pan Hirayama jest wiele wart także dlatego, że jest staroświecki, słucha kaset i robi zdjęcia analogowym aparatem z filmem, który regularnie wywołuje, by zdjęcia schować w pudełkach. To może się wydawać zachowaniem ciut autystycznym, ale ja ta tu widzę ucieczkę. Te kasety, aparat, pudła ze zdjęciami z datami i rośliny to bezpieczne schronienie. Nawet codziennie sprzątanie łóżka i golenie się też nim jest.
Bo nasz bohater ucieka. Musi się schować, więc tworzy rytuały i opiera na nich jakość i przebieg swego życia. Dlatego nie jestem przekonany, że postawiona teza, że jest to afirmacja życia i radości z doceniania prostych czynności jest pełna. Nie mówi nam wszystkiego.
„Perfect Days” czyli to nie jest beztroskie witanie słoneczka
Gdyby Wim Wenders wraz z Japończykami zrobił film o tym, jak facet z Tokio codziennie wykonuje te same czynności, czerpie z nich radość, wypełnia nimi życie i przykłada się drobiazgowo do wszystkiego, po czym czasem ktoś mu to zakłóca, byłby taki film niestrawny. Wynudziłby, uśpił, co gorsza – niczego nie odkrył, co najwyżej pokazał. Mam jednak wrażenie, że Wim Wenders nie robi takiego filmu. To nie jest dzieło o ascezie, o łapaniu chwili i bieganiu boso po rosie. Jest w „Perfect Days” sporo pustki i jednak emocji, kto wie czy nie cierpienia. Wszak pan Hirayama , gdy słucha muzyki z tak cennych kaset, zarazem uśmiecha się, jak i płacze. To, że z nikim się niczym nie dzieli, nie znaczy że nic w nim nie siedzi. Nie jest tylko beztroskim staruszkiem, który podlewa kwiatki i wita błogim „konichi wa” każdy dzień.
On po prostu próbuje przetrwać bez kuli u nogi.
Radosław Nawrot