NAPISZ DO MNIE!
Kino

„Godzilla i Kong. Nowe imperium” czyli coraz więcej par potężnych pięści

Mamy japońską „Godzillę Minus One” i hollywoodzkiego blockbustera. Tradycja przeciw nowoczesności, lęk przeciw beztroskiej zabawie, singiel przeciw kombo, tło kontra pierwszy plan. Co lepsze? A może to źle postawione pytanie?

„Godzilla i Kong. Nowe imperium” (Godzilla x Kong. The New Enpire)

reżyseria: Adam Wingard
scenariusz: Terry Rossio, Jeremy Slater
w rolach głównych: Rebecca Hall, Kaylee Hottle, Dan Stevens, Brian Tyree Henry, Alex Ferns


Kiedy bowiem Godzilla zaczynała w 1954 roku, miała może 50 metrów. King Kong w 1933 roku też był wielki, ale nie gigantyczny. W świecie popkultury wszystko jednak rośnie, czy też raczej rozrasta się. Rosła więc Godzilla, rósł King Kong, aż stały się tak pojemne, że zmieścimy tu wszystko.

„Godzila i Kong’ Nowe imperium”

To chyba zadanie popkultury, by tworzyć nowe nawiązania, nitki, nawiązywać, pokazywać na nowo, inaczej, obracać w dłoni złoty pieniądz. Zarówno Godzilla, jak i King Kong są czystym złotem, zwłaszcza gdy połączą siły.

Japończycy chyba nie znoszą najlepiej sytuacji, w której ktoś im wyrwał wielkiego potwora. I to nawet biorąc pod uwagę fakt, że wyrwano im tym samym wielką traumę, bo tymże była Godzilla u swego zarania. Ishiro Honda wpadł na pomysł stworzenia wielkiej, niszczycielskiej istoty, gdy w 1945 roku odgruzowywał Tokio po nalotach, a wielka Godzilla uosabiała sobą wszystko to, co Japończykom się przytrafiło, czy też raczej sami na siebie ściągnęli oraz wszystko to, czego od tej pory się bali.

„Godzila i Kong’ Nowe imperium”

Dość szybko jednak przestała być przesłaniem, ostrzeżeniem i lękiem. Jak przystało na stworzeniem powstałe z matki Ziemi i zmutowane radioaktywnie, mutowała. Stała się ogromną, niewyobrażalnie wielką, przerastającą wyobraźnię rozrywką.

„Godzilla i Kong. Nowe imperium” czyli ludzie uciekali z kina

Czyli tym, czym King Kong był od początku. Kiedy niezrównany Merian C. Cooper powołał go do życia w 1933 roku, postanowił wykorzystać doświadczenia „Zaginionego świata” z niesamowitymi efektami specjalnymi Willisa O’Briena. Kiedy w 1925 roku „Zaginiony świat” wszedł na ekran z kin z hasłem „prawdziwe dinozaury na ekranie”, ludzie wierzyli w nie do tego stopnia, że z krzykiem uciekali z kina. W animowane kukły.

Po niemal 100 latach od tego wydarzenia lubię sobie wyobrażać tych ludzi, którzy dostają do obejrzenia obecny film „Godzilla i Kong. Nowe imperium”. Uciekliby z jeszcze większym krzykiem? A może wcale nie, może raczej umarliby ze śmiechu.

Oby nie z zażenowania.

Byłem tego bliski jako zwolennik Godzilli i King Konga, który zawsze widział w tym historiach coś więcej niż nawalankę i zabawę na całego. Zaglądając bestiom pod ogon, szukając archetypicznych korzeni, dostrzegałem mieszaninę lęków i odwagi, ciekawości i przerażenia, wielkiego świata, którego się nie zna i małego, wokół siebie.

„Godzila i Kong’ Nowe imperium”

„Godzilla i Kong. Nowe imperium” czyli podróż do wnętrza Ziemi

I Ishiro Honda, i cudem ocalony z wojny bolszewickiej w Polsce twórca wielkiej małpy Merian C. Cooper bazowali na naturalnym podnieceniu, jakie wywołuje ciekawość, więcej – zaintrygowanie i ekscytacja. Wywołuje ją smak wielkiej przygody, ale i odkrywanie tego, co nieznane. Wtedy były to nieznane miejsca na świecie, które kto wie co kryją – może wielkie potwory. Dzisiaj to pokłady wyobraźni, które w miejsce odkrytych już wszystkich zakątków tego świata tworzą nowe.

W totalnej nawalance jaką jest „Godzilla i Kong. Nowe imperium” znajdziemy wszak bez większego wysiłku ślady filmowej klasyki, która te światy buduje. Jest tu i Jules Verne z jego podróżą do wnętrza Ziemi, zaginione tajemnicze ludy, popłuczyny „Planety małp”, odwróconą grawitację i mnóstwo elementów kina s-f.

To zresztą sprawiło, że chociaż zażenowany, to oglądałem z zainteresowaniem. Jako zwolennik Godzilli i King Konga, także. Byłem ciekaw, dokąd można doprowadzić tę historię, która błądzi niewyobrażalnie i w której nawet połączenie dwóch wielkich bestii nie jest już wystarczające. Trzeba dodać kolejne. Złączyć to, co nie do połączenia, wbrew logice, fabule, nawet wbrew widzom. Wszak wszyscy na tej sali to ludzie pochłonięci konwencją, którzy wiedzą, że nic nie może trzymać się tu kupy, bo nigdy się nie trzymało.

„Godzila i Kong’ Nowe imperium”

„Godzilla i Kong. Nowe imperium” czyli King Kong zginął w nalocie

Warto pamiętać, że japoński King Kong jest starszy niż japońska Godzilla. Tak, właśnie japoński. To jeden z najbardziej tajemniczych filmów świata, bowiem jest to film zaginiony. „King Kong w Edo” powstał w latach trzydziestych, po sukcesie amerykańskiego King Konga i jego śmierci na szczycie Empire State Building. Fabuła nie jest znana, ale na podstawie jednego plakatu przedstawiającego samurajów walczących z bestią można wywnioskować, że akcja rozgrywała się w dawnych czasach.

Film zaginął podczas amerykańskich bombardowań Japonii w II wojnie światowej. Japońskiego King Konga zgładziło to, co stało się pożywką powstania Godzilli.

Zaiste, losy tych dwóch stworzeń były ze sobą połączone. Niewiele tu trzeba kombinować, chociaż twórcy „Godzilli i Konga. Nowego imperium” kombinują ile wlezie. Starają się za wszelką cenę stworzyć jakieś zręby fabuły pod coś, co tego zupełnie nie wymaga. Wszak od początku chodzi tu tylko o spuszczenie psów ze smyczy.

„Godzila i Kong’ Nowe imperium”

„Godzilla i Kong. Nowe imperium” czyli największa naparzanka w dziejach

Gdy zostają spuszczone, dochodzi do największej bodajże naparzanki w dziejach filmów o kaiju, która chyba nawet przebija „Pacific Rim” we wszelkich jego odmianach. I tak jak „Pacific Rim”, nawalanka staje się sprawą międzynarodową.

To już nie atak na Tokio ani wspinaczka po nowojorskim Empire State Building. To nawet nie alarm kaiju dla miast leżących nad Pacyfikiem, od Hongkongu po Sydney i San Francisco. To już globalna arena walki największych gladiatorów, przed którą można się przespać w rzymskim Colosseum niczym ogromny kot. Bazująca zresztą na utartych schematach, bo bitwa pod piramidami to nie tylko Napoleon Bonaparte, ale i „Transformers”, a zmrożone tsunami w Rio de Janeiro widzieliśmy już w filmie „Geostrom”. Wtórna jest też konsumpcja morskiego smoka – jako żywo przypomina pożeranie ośmiornicy z „Kong. Wyspa Czaszki”. Sceny z dzieła Adama Wingarda ocierają się zatem niemal o plagiat, aczkolwiek Godzilla ocierająca się o egipskie grobowce i biegająca między nimi jak futbolista między pachołkami jest nawet zabawna.

– Ewoluowała – mówią o niej i rzeczywiście. Nie jest statecznym potworem, przesuwającym się przez ulice niszczonych miast nie tylko pospiesznie, co raczej metodycznie. To symbolizowało nieuchronność zniszczenia, jego wielką moc, która przy szybkim ataku mogłaby umknąć. Tu Godzilla to jakiś sprinter, rugbysta, kulturysta, Rocky Marciano i Jessie Owens w jednym. Brakuje tylko, by zyskała osobowość, której nigdy nie miała jako siła zgoła fizyczna, a nie osoba.

Z Godzillą się nie negocjuje, nie tresuje się jej i nie trzyma jak domowego kotka z Colosseum. Można co najwyżej za nią podążać, bo ta działa instynktownie. Z metafizycznej burzy ognia i fali uderzeniowej przekształciła się w zwierzę z gry komputerowej.

King Kong to co innego. Kong jest małpą, czyli ma swój rozum, choćby małpi. On od początku był personifikacją czy też prymatyfikacją fundamentalnych ludzkich zachowań – gniewu, przywiązania i szukania poczucia bezpieczeństwa. Jako kumpel Godzilli sprawdza się zatem jedynie do doraźnego prania, gdy trzeba komuś solidnie dołożyć, a własnych, włochatych pięści nie wystarcza.

„Godzila i Kong’ Nowe imperium”

„Godzilla i Kong. Nowe imperium” czyli muszą być wyluzowani bohaterowie

W jednym i drugim wypadku trudno się zorientować, dokąd Kong zmierza i o co mu chodzi, podobnie jak trudno się połapać, dokąd zmierza Godzilla. Do kolejnych części zapewne, by uzależnić widza już nie tyle od popcornu, co od dalszego ciągu niedokończonej historii.

To bezpieczne. Można stworzyć coś niewiarygodnie głupiego, byleby nie dokończyć. Druga część, prequel, sequel i co tylko chcemy, załata. Zasady są zawsze te same – mamy nawalankę, demolkę i obraz zniszczenia na wielką skalę i do tego bohaterów, którzy muszą być na tyle wyluzowani na ekranie, by podkreślić nam tysiąc razy, że to przecież nie na serio. Abyśmy czasem nie pomyśleli, że ktoś tu cokolwiek traktuje poważnie. Luz, humor, bitwa, efekty specjalne – czego chcieć więcej, gdy rozum zostaje w szatni?

„Godzila i Kong’ Nowe imperium”

Swego czasu, gdy George Lucas wprowadził do VI epizodu „Gwiezdnych wojen” małe Ewoki, fani nie mogli mu tego wybaczyć. Infantylizacja, skok na kasę z maskotek i zadrwienie sobie z widza. Kiedy w „Godzilli i Kongu” pojawia się rozczulające gorylątko, nikt nic nie powie. Nigdy nie wiesz, czy to nie początek nowej historii na kolejne odcinki, jakiegoś nowego imperium.

Radosław Nawrot

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Privacy Settings
We use cookies to enhance your experience while using our website. If you are using our Services via a browser you can restrict, block or remove cookies through your web browser settings. We also use content and scripts from third parties that may use tracking technologies. You can selectively provide your consent below to allow such third party embeds. For complete information about the cookies we use, data we collect and how we process them, please check our Privacy Policy
Youtube
Consent to display content from - Youtube
Vimeo
Consent to display content from - Vimeo
Google Maps
Consent to display content from - Google
Spotify
Consent to display content from - Spotify
Sound Cloud
Consent to display content from - Sound