Gdyby rzeczywiście Adam Driver – zgodnie z tytułem filmu – wylądował na Ziemi przed 65 milionami lat, jak jego bohater zapewne nic by mu nie groziło. Nie było już wtedy tyranozaurów, innych teropodów. Nie było dinozaurów. W ogóle niczego by nie było.
„65”
reżyseria: Scott Beck, Bryan Woods
scenariusz: Scott Beck, Bryan Woods
w rolach głównych: Adam Driver, Ariana Greenblatt, Chloe Coleman, Nika King
Gdy analizowałem wypowiedzi naukowców, zwłaszcza paleontologów na temat filmu „65”, większość reagowała jak ja. Chwytała się za głowę. Znalazłem jednak jedną, która odpowiada staremu żydowskiemu powiedzeniu: „Gdy dziesięciu mówi to samo, koniecznie znajdź jedenastego, który powie co innego”.
Tym jedenastym jest Bruce Lieberman, paleontolog i biolog ewolucyjny z Universytetu Kansas. Natrafiłem na jego wypowiedź stojąca w kontrze do narzekania i utyskiwania na „65” i nieskończoną liczbę błędów, jakie znalazły się w filmie. Otóż profesor Lieberman nalega, żebyśmy już przestali marudzić. Film jest jaki jest, błędów masa, ale przynajmniej rozbudza u ludzi zainteresowanie dinozaurami, paleontologią i mezozoikiem.
Owo „65” bowiem, które znajdujemy w tytule, to 65 milionów lat. Temu, bo wtedy na Ziemi rozbija sią statek z przybyszem, którego gra Adam Driver. Coś w stylu „1000 lat po Ziemi”, ale w drugą stronę. Zdecydowanie w drugą.
Mamy oto film o spotkaniu człowieka z dinozaurami, które w niewielu filmach (poza kreskówkami) kończyło się dobrze. Film z gatunku próbujących zaspokoić ciekawość, czy w tamtym mezozoicznym świecie teoretycznie jakiś człowiek teoretycznie miałby szanse na przetrwanie. Przy czym w tym wypadku nie wskrzeszamy dinozaurów, nie klonujemy ich i nie wydobywamy z krwi w ciele komara. Spotykamy je takimi, jakie były na koniec kredy.
A to już poważniejsza sprawa.
„65” czyli nawet „Park Jurajski” trzeba było poprawiać
O ile bowiem w „Parku Jurajskim” czy „Carnozaurze” dało się wyjaśnić niedociągnięcia, przeinaczenia i pójście w poprzek nauki o odkryć paleontologicznych pomysłem na film (ot, po prostu DNA nie było kompletne, stąd dinozaur taki wybrakowany), o tyle tutaj to już niemożliwe.
No dobra – ktoś powie – ale przecież w gruncie rzeczy my nic nie wiemy o dinozaurach. Skąd mamy wiedzieć, jak wyglądały, żyły, jakie miały dźwięki, kolory, zapachy czy zwyczaje?
CZYTAJ TAKŻE: „Jurassic World. Dominion” czyli jest terizinozaur!
Dobre pytanie. I jest na nie odpowiedź. Brzmi ona: wiemy już cholernie dużo. Co więcej, co chwilę dowiadujemy się czegoś nowego. Do tego stopnia, że gdy Steven Spielberg w latach dziewięćdziesiątych tworzył swoje „Parki Jurajskie”, musiał co cztery lata korygować wygląd zwierząt i stan wiedzy o nich. Dodawał np. pióra, inteligencję, zmieniał hierarchię. Ze spinozaura uczynił w „Parku Jurajskim III” drapieżnika alfa, co raczej jest dzisiaj wątpliwe. Więcej, uważa się że spinozaur z żaglem na grzbiecie był zwierzęciem ziemnowodnym, a może wręcz wodnym.
Wiedza na temat dinozaurów jest niekompletna, ale wykopaliska połączone z siłą dedukcji doprowadziły do wielu zaskakujących wniosków, które warto uwzględnić przy tworzeniu filmów. Nie chodzi jedynie o pióra, którymi bezwzględnie powinny być pokryte zwłaszcza małe drapieżne teropody, a już z pewnością łatwy tu do rozpoznania owiraptor. Chodzi o całość wiedzy o dinozaurach i ich środowisku.
„65” czyli nie da się tak po prostu wejść do lasu
Właśnie, środowisko. Skoro akcja filmu rozgrywa się na koniec kredy, to znaczy że można już sięgnąć po wiele znanych nam współcześnie roślin. Pojawiła się wtedy trawa czy rośliny kwiatowe, których nie mieliśmy w jurze (tyranozaura od jego jurajskich przodków dzieli większy dystans niż tyranozaura od nas). Nie zmienia to jednak faktu, że nie da się nakręcić filmu z akcją w epoce kredowej w żadnym współczesnym lesie.
Przykro mi, ale taki film wymaga studia i scenografii z epoki, po konsultacji z paleobotanikami.
O paleontologach nie wspomnę, bo żaden z nich nie podpisałby się pod stworami, które tutaj oglądamy w miejsce dinozaurów kredowych. Poczwary pełzające podobne raczej do waranów albo bestii z „Kong. Wyspa Czaszki”, wreszcie wielki teropod poruszający się na czterech nogach – och, to prowadzi do stanu przedzawałowego każdego znawcy dinozaurów. Oznacza bowiem, że istotnie twórcy „65” nie przeczytali o dinozaurach niczego albo też to, co przeczytali, zignorowali.
„65” czyli nie ma dinozaurów, więc jest bezpiecznie
Zostaje wreszcie sam tytuł. 65 w znaczeniu milionów lat temu, gdy ciało niebieskie uderzyło w powierzchnię Ziemi i zakończyło panowanie dinozaurów to liczba nieaktualna. Od dawna wiemy już, że należy ją przesunąć na 66 milionów – to jest obecnie dawna linia K-T (kreda-trzeciorzęd), czyli dzisiaj linia K-Pg (kreda-paleogen). A zatem gdyby Adam Driver wylądował na Ziemi przed 65 milionami lat, byłoby już po wszystkim. Po dinozaurach, pterozaurach, ichtiozaurach, po ich świecie. Opadłby już pył przykrywający światło po uderzeniu asteroidy, powoli wracałoby życie na planecie. Bardzo powoli jednak, bez przesadnej liczby wielkich i krwiożerczych form. Może z krokodylami, które jakimś cudem kataklizm przetrwały, jeszcze bez władzy ssaków, nawet przed krótkim okresie dominacji wielkich ptaków.
Jak na dawne ery w dziejach Ziemi, 65 milionów la temu było relatywnie bezpiecznie. Może najbezpieczniej.
Dobrze jednak, skłońmy się do tezy najmniej oburzonego profesora Liebermana i machnijmy ręką na te nieścisłości i gwałt na nauce (kiedyś linia K-T wynosiła nawet 64 miliony lat). Mniejsza o to, że można było wyedukować widzów (nie jest to obowiązkowe, oczywiście), pomińmy fakt, że z wielkiego bogactwa późnokredowych dinozaurów można było wybrać groźne i pasujące do filmu, a prawdziwe, zamiast tworzyć własne. Niech tam, wybaczmy.
Warstwy fabularnej, konstrukcji tego filmu i całego konceptu jednak wybaczyć się nie da. Nawet w świecie dinozaurów, których nie było w każdym tego słowa znaczeniu (ani 65 milionów lat temu, ani w ogóle), można było osadzić Znacznie ciekawszą historię, w której chodziłoby o coś więcej niż tylko nędzną podróbkę opowieści o relacji mężczyzny i dziewczynki rodem z „Last of Us”. Relacji, która powstaje i ugruntowuje się w obliczu niebezpieczeństwa.
„65” czyli trudno coś powiedzieć
Twórcy „65” wybrali trudne rozwiązanie. Partnerująca Adamowi Driverowi bohaterka nie mówi w jego języku, dinozaury nie mówią w ogóle, a zatem musi on przez większość czasu mówić sam do siebie, względnie uciekać w retrospektywy. Nade wszystko jednak mówić nie ma o czym.
Wyprawa bohatera „65” mogła mieć posmak „1000 lat po Ziemi” czy wreszcie dawnych odcinków „Planety małp”, ale nie ma. Nie ma w niej nic, ubóstwo tego filmu jest rozdzierająca i dobrze koreluje z samotnością bohaterów w zastanej sytuacji.
Widz też jest samotny i w związku z tym może i lepiej, że asteroida jednak nadleciała i zakończyła to raz na zawsze.
Moja ocena: 2+/6
Radosław Nawrot