NAPISZ DO MNIE!
Kino

„Brutalista” czyli sufit wysoko, więc wszyscy patrzą w górę

Przerwa w środku filmu? Pewnie na siku. No tak, ale takie przerwy zarządza się raczej w wypadku filmów dla dzieci. Tymczasem tutaj, w trzygodzinnym „Brutaliście” mamy przerwę, która – jak podaje wyraźny komunikat – jest „integralną częścią filmu”. Zaintrygowało mnie to, ale odpowiedź na pytanie, o co chodzi z tą pauzą znalazłem dopiero, gdy film obejrzałem.

„Brutalista” (The Brutalist)
reżyseria: Brady Corbet

scenariusz: Brady Corbet, Mona Fastvold
w rolach głównych: Adrien Brody, Guy Pearce, Felicity Jones, Raffey Cassidy, Joe Alwyn, Alessandro Nivola


Nie jest to bowiem przerwa na rozprostowanie nóg i siku, chociaż może raczej – nie tylko na to. Nie taki jest jej zamysł. Ta przerwa stanowiąca „integralną część filmu” (to istotne podkreślenie) dzieli go bowiem na dwie części jak nożem. Po przerwie wszystko się zmienia, po przerwie nic już nie jest takie samo. Ameryka już taka nie jest, marzenia również.

„Brutalista”

Dotarło to do mnie, gdy zorientowałem się, jak radykalnie różne mam wrażenia po tych dwóch przedzielonych częściach „Brutalisty”. I jak bardzo się od siebie różnią, jak dwa odrębne filmy. Nie, może nie tak – raczej jak dwie części sagi. Jedno jest dopełnieniem drugiego, ale w tym sensie, że jest w zasadzie jego zaprzeczeniem. To dwie części, które niemalże się wykluczają, ale w gruncie rzeczy są awersem i rewersem tego samego świata.

I to jest niezwykłe, bowiem „Brutalista” nieuchronnie zmierza w tym kierunku. W kierunku rozczarowania światem. Mamy wszak w pierwszej części człowieka – pochodzącego z Węgier żydowskiego architekta Laszlo Totha. To postać fikcyjna, taka gwiazda światowej architektury o tym nazwisku i życiorysie – z tego, co wiem – nigdy nie istniała, ale to nie znaczy, że nie istniał ten życiorys. Widać tu inspiracje wieloma postaciami, także ze świata architektury. Chociażby Lajosem Breuerem, pochodzącym z Peczu na Węgrzech absolwentem Bauhausu. Znaleźlibyśmy jednak wielu twórców czy architektury, czy innym dziedzin sztuki, którzy życiorys mieli zbliżony – ocaleli z pogromów II wojny światowej w Europie, ocaleni z Holokaustu, przybywają do powojennej Ameryki, by rozpocząć nowe życie.

„Brutalista”

„Brutalista” czyli nic nas już tu nie trzyma

„Nic nas już w Europie nie trzyma” – jak mawia jego żona Erzsebet Toth, grana tu iście brawurowo przez Felicity Jones. I mówię to nie tylko dlatego, że i ona, i Adrien Brody jako Lajos Toth sporymi partiami filmu mówią po węgiersku (doceniam). To po prostu jest aktorstwo bardzo wysokich lotów. I ich, i to, które prezentuje Guy Pearce w swoim garniturze i palcie amerykańskiego bogacza, który spełnił American Dream.

„Nic nas tu już nie trzyma” – te słowa przypomniały mi sentencję, która widziałem w Warszawie w muzeum Polin. W sekcji pokazujące to, co zainteresowało mnie szczególnie: co dalej? Co dalej po Holokauście, o ile się go przeżyło? Jak dalej żyć i gdzie żyć, bo przecież już nie w Europie? Pamiętam, jak cytowani na wystawie polscy Żydzi mówili, że nie są w stanie już po prostu dalej tu być. Nie mogą, nie przebrną przez barierę cierpienia, wspomnień i traumy. To koniec ich dotychczasowego świata, gdyż „Holokaustu nie przetrwał nikt; nawet ci, co przeżyli, go nie przetrwali”.

Muszą wyjechać. Do Ameryki, rzecz jasna.

„Brutalista”

Nie znajdziemy na mapie i w dziejach świata miejsca, do którego tak spektakularnie pasowałoby określenie Nowy Świat. Nowy, bo rozpoczęty od nowa, od zera, w teorii – od tych wszystkich naleciałości niesprawiedliwości i krzywd, które przez setki lat skaziły Stary Świat. Ameryka to nie tylko zwykła ucieczka i azyl, ale alternatywa. I o tym zdaje się mówi nam część pierwsza „Brutalisty”, gdy niebywały talent architektoniczny musi przerzucać węgiel na hałdach, ale wystarczy tylko dać mu szansę, wystarczy że ktoś go dostrzeże, a natychmiast baśń się zawiąże.

Przecież tym właśnie jest scena, w której Guy Pearce przybywa do przerzucającego węgiel umorusanego robotnika, aby go przeprosić za awanturę o nową bibliotekę (nawiasem mówiąc – genialny projekt, aż mnie zatkało!) i wynagrodzić mu krzywdy. Piękne, prawda? Jak w bajce. Jak we śnie, amerykańskim śnie. Oto człowiek, który sam doszedł do dużych pieniędzy od pucybuta (ten pucybut jeszcze tu wypłynie na powierzchnię), teraz daje szansę kolejnemu. Tak działa Ameryka, do diabła! Tak działa świat idealny!

„Brutalista”

I gdyby „Brutalista” nie miał przerwy na siku, pewnie można by w bajki uwierzyć tak bardzo, aż człowieka by zemdliło. Natomiast – ma ją.

„Brutalista” czyli w Ameryce żyli długo i szczęśliwie

To potężne i już nagradzane dzieło postrzegam siłą rzeczy niezwykle współcześnie. Jakoś wstrzelił nam się „Brutalista” w czasy, gdy Ameryka przychodzi do nas z księgą pełną baśni, w której Kopciuszek staje się królową, zła macocha zostaje ukarana, a wszyscy żyli długo i szczęśliwe. Przychodzi do nas ze swoim ego i swoją wizją świata, która albo będziemy podzielać, albo cła, infamia, foch. Ta blondwłosa Ameryka wymachuje nam przed nosem przekonaniem o własnej wyższości, o tym że wie lepiej i że tworzy lepsze światy ot tak, na pstryknięcie. Jednym telefonem.

Tymczasem po przerwie sytuacja się zmienia. Powiedziałbym – urealnia. Amerykański sen, jakikolwiek sen i jakiekolwiek marzenie mają też swoje konsekwencje i koszty.

„Brutalista”

Na początku filmu Erzsebet Toth zamieszcza w liście do swego męża cytat z Johanna Wolfganga Goethego: „Nikt bardziej nie jest niewolnikiem niż człowiek, który uważa się za wolnego, chociaż nim nie jest.”. Cytat, który wznosi się nad Ameryką i nad Nowym Światem niczym Statua Wolności. I wisi nad bohaterami wierzącymi w tę alternatywę.

Laszlo Toth powoli staje się takim niewolnikiem, a koszt jego wielkich wizji staje się coraz większy. Nie tylko dosłownie, gdy przekracza budżet, tworząc swoje monumentalne budowle, skupiające w sobie wszelkie odłamy kultury i ludzkiej działalności. Przyznam, że mocno uderzyła mnie interpretacja tych projektów Totha, która pojawia się na końcu filmu. Interpretacja wyrosła mocno na gruncie jego życiowych doświadczeń, przeżyć, obozu i obrazów zagłady. Interpretacja projektów pokazujących przestrzeń taką, jaka ona jest.

„Brutalista”

„Brutalista” czyli budynek jako wizja wolności

Nie znam się specjalnie na architekturze, więc traktuję owe projekty i owa interpretację mocno metaforycznie. Jako sposób na wyrzucenie z siebie tego, co od lat tkwi w środku, a co American Dream pozornie umożliwia. Zwróćmy uwagę na to, co koniec końców ów architekt musi poświęcić i jak się zmienić, by próbować sen spełnić.

I jak zmienia się bogacz, którego gra Guy Pearce. W zasadzie nawet nie zmienia się, jedynie wychodzi z niego to, co dotąd skrywane. Mamy do czynienia z człowiekiem, dla którego pewne teksty, pewne zachowania nie są nawet żenujące. Co więcej, najbardziej brutalna scena tego filmu wynika wprost z traktowania ludzi na poziomie własności, jako tych gorszych i tych, których można posiadać jak niewolników. Mówienie z pogardą o tych wszystkich „czarnuchach, pucybutach, wsiurach” to element dyskusji na poziomie przy brandy, czyli idealnym momencie na pokazanie swej wyższości. Wyższości wynikającej z pieniędzy.

„Brutalista”

Tego uczy nas Ameryka. Nie tylko tego, ale tego również. Jeśli chcesz być kimś, musisz odnieść sukces i mieć pieniądze. Inaczej jesteś nikim, do obgadania przy brandy.

„Brutalista” czyli ciała zniszczone, ale jest dusza

Wątków tego trzygodzinnego dzieła jest doprawdy bardzo wiele. Sama rodzina Laszlo Totha jest tematem na film niemal odrębny. Żona, z która bliskość jest już trudna po tym, co obydwoje przeszli („Oni zniszczyli tylko nasze ciała”) i która przecież pisała, że „nie ma dla nich już miejsca w Europie”. Teraz orientuje się, że nie ma dla nich miejsca także w Ameryce. Ziemia Obiecana przestaje płynąć miodem i mlekiem, czas poszukać nowej. Może w Izraelu?

„Oni nas tu nie chcą” – powiada Laszlo Toth o ludziach, którzy nie tak dawno sami przybyli do Ameryki jako migranci, a dzisiaj chorują na chorobę nuworyszów. Niepamięć, kim się jest.

„Brutalista”

Zabrzmiało mi to także bardzo współcześnie. Ameryka jako alternatywna kraina migrantów teraz ich przeżuwa i wypluwa. Traktuje jako gorszych, wywyższa się i pyszni. Zachłystuje brandy i własną pychą. Czy to naprawdę nie jest teraźniejszość?

„Oni nas tu nie chcą” to o kuzynie Laszlo Totha, który sam pojechał za ocean, sam próbował stać się częścią tego nowego społeczeństwa, a gdy mu się udało, to zapada na amnezję. Staje się tak bardzo amerykański, jak tylko można. Amerykański i zarabiający, bo przecież po to tu przybył – by zarobić i przetrwać.

Milcząca siostrzenica, która powie potem „byliście moim głosem”. Ona długo milczy, zamknięta i schowana. Może widziała zbyt wiele, zbyt wiele przeżyła, a może uznaje, że słowa straciły już swoją wartość i znaczenie. Znamienne, że to ona ostatecznie stawia diagnozę tego wszystkiego, co na ekranie widzimy.

„Brutalista”

Dużo się w głowie pętli po obejrzeniu „Brutalisty”, dużo myśli i wniosków, które mnie uparcie wiodą ku czasom bieżącym i ku temu, co teraz widzę i słyszę. Może jest to film o Ameryce, może o Ziemi Obiecanej jako takiej, ale to także film o wolności, jej cenie i naiwności z nią związanej. Zresztą ten pierwszy cytat z Goethego w zasadzie narzuca nam taką interpretację. Tak „Brutalista” staje się filmem o tym, kto jest tak naprawdę wolny i jak wolność odnaleźć.

Radosław Nawrot

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Privacy Settings
We use cookies to enhance your experience while using our website. If you are using our Services via a browser you can restrict, block or remove cookies through your web browser settings. We also use content and scripts from third parties that may use tracking technologies. You can selectively provide your consent below to allow such third party embeds. For complete information about the cookies we use, data we collect and how we process them, please check our Privacy Policy
Youtube
Consent to display content from - Youtube
Vimeo
Consent to display content from - Vimeo
Google Maps
Consent to display content from - Google
Spotify
Consent to display content from - Spotify
Sound Cloud
Consent to display content from - Sound