NAPISZ DO MNIE!
Kino

„Na rauszu” czyli wypijmy za błędy. Za zanikający pierwiastek szczęścia

To raczej nie przypadek, że piją tu muzycy, literaci, politycy, wszyscy wokół, a bohaterowie „Na rauszu” to nauczyciele najrozmaitszych profesji – historii, w-f, muzyki, wszystkiego. To pewna uniwersalność przekazu, kompleksowa wizja stanu życiowego poruszenia, wszechstronne ujęcie wykraczające znacznie poza usta i brzeg pucharu.

„Na rauszu” (Druk)
reżyseria: Thomas Vinterberg

scenariusz: Tobias Lindholm, Thomas Vinterberg
w rolach głównych: Mad Mikkelsen, Magnus Millang, Thomas Bo Larsen, Lars Ranthe, Maria Bonnevie


Taniec Mada Mikkelsena nad brzegiem morza może przejść do historii kina równie dobrze jak taniec Zorby. Jest nie tylko imponujący, ale i głęboki. Wspaniała afirmacja siebie i życia w zgodzie z sobą. Wspaniałe hygge.

Pomyślałby kto jeszcze, że „Na rauszu” to ciepła historia o błogostanie. O nirwanie czy też jak to właśnie mówią Duńczycy o hygge, zatem stanie wewnętrznej równowagi, często opartej na rzeczach pozornie błahych, a jakże w życiu potrzebnych. Drobnych a fundamentalnych.

„Na rauszu” nie jest jednak opowieścią o tym, a w zasadzie nie tylko o tym. Nie jest też także historią o piciu. Nie jest duńskim „Pod Mocnym Aniołem” ani niczym w tym stylu, chociaż alkohol odgrywa tu – zgodnie z tytułem – istotną rolę. Przyznam jednak, że nie mogę wciąż oprzeć się wrażeniu, że chociaż dosłownie płynie w żyłach i podnosi promile w sposób metodyczny i iście matematyczny (te przebitki wskazujące na wzrost nasycenia ciała alkoholem), to jednak stanowi pewną dobitną, bo dobitną, ale jednak metaforę.

„Na rauszu”

„Na rauszu” czyli Chopin, gdyby żył, też by pił

– Przecież ja doskonale wiem, że nie można, zwłaszcza w moim wypadku nie można, pijąc, żyć długo i szczęśliwie. Ale jak można żyć długo i szczęśliwie bez picia? – pisał Jerzy Pilch w „Pod Mocnym Aniołem”. W podobnym rytmie toczy się przecież pociąg jadący z Moskwy do Pietuszek i cała potężna połać światowej literatury.

Żeby tylko literatury! „Na rauszu” o piciu mówi trochę tak jak Jeorfiejew, Pilch, Wyspiański. Mówi językiem metafizyki i stanów, do jakich bez odurzenia nikt z nas nie ma dostępu. Jak o Adamie Mickiewiczu, który swoje „Dziady” pisał bez wątpienia na rauszu, jak o Chopinie, który przecież gdyby żył, też by pił. To czysty eskapizm, tak czysty jak schłodzona wódka.

Tu, w „Na rauszu” piją przecież i Roosevelt, i Churchill, i Jelcyn, i Breżniew (to chyba jedyny film, w którym pojawia się Donald Tusk), pije cała literatura, sztuka, polityka, nauka, brakuje chyba tylko Jezusa w Kaanie Galilejskiej. Jeśli ktoś pije naprawdę mało, to Adolf Hitler.

Pomysł na ten film był iście ekstrawagancki. Mówimy wszak o naruszeniu pewnego tabu jakim jest picie i alkohol. Zwłaszcza, że mamy do czynienia z nauczycielami w jednej z duńskich szkół, którzy wpadają na pomysł, aby wcielić w życie tezy norweskiego psychiatry Finna Skårderuda. Napisał on w jednym ze swoich esejów, że urodziliśmy się z niedostatkiem alkoholu w organizmie, który stale trzeba uzupełniać. Nauczyciele zatem piją, ale tylko w tygodniu do godz. 20 i z wyłączeniem weekendów, aby utrzymać stały poziom pół promila alkoholu w organizmie. To on gwarantować ma zasadnicze zmiany w ich życiu, przejście w stan, którego nigdy nie osiągną bez wspomagania. Ma gwarantować wyobraźnię, odwagę, śmiałość, pomysłowość, ekstrawagancję, brak nudy.

„Na rauszu” czyli alkohol to procenty zła czy dobra?

To pomysł o tyle ekstrawagancki, że sam Finn Skårderud twierdził, iż takiej tezy nigdy nie postawił. Wyrwane z kontekstu zdanie jest jedynie rodzajem projekcji na temat własnego życia bohaterów, rozczarowania nim, nieobecności w nim, niemocy i bezsilności, wreszcie nawet ewidentnych początków depresji, o ile to początki, a nie stan już całkiem zaawansowany.

„Na rauszu”

Ekstrawaganckie naruszenie tabu jest tu uprawiane w sposób niezwykle celny. Powiedziałbym wręcz, że wchodzi znakomicie, jak kieliszek na drugą nóżkę. Thomas Vinterberg robi swój film bez bezkrytycznej pochwały alkoholu i picia, ale zarazem bez taniego moralizatorstwa. Daleki jest nawet od tego, by tę historię puentować, kierując ją raczej z całą mocą szumiącej głowy ku hedonistycznej wizji świata. Ta zaś prowadzi wprost ku eudajmonizmowi. Wyzwala z ludzi to, czego wyzwolić się już niemal nie dało.

Stąd mój wniosek, aby picie traktować w „Na rauszu” jednak metaforycznie. Ów stały poziom pół promila to nic innego jak apetyt na życie, który rośnie tak z czasem tak, jak na skali alkomatu. Rausz jest tu stanem, w którym żyje się w sposób zmotywowany. Ludzie pchnięci w objęcia tegoż rauszu stają się życia bardziej rozluźnieni i świadomi tego, co mogą dokonać, a czego nie.

„Na rauszu” czyli nie ma nic bardziej uniwersalnego niż picie

To raczej nie przypadek, że piją tu muzycy, literaci, politycy, wszyscy wokół, a bohaterowie „Na rauszu” to nauczyciele najrozmaitszych profesji – historii, w-f, muzyki, wszystkiego. To pewna uniwersalność przekazu, kompleksowa wizja stanu życiowego poruszenia, wszechstronne ujęcie wykraczające znacznie poza usta i brzeg pucharu. Protagoniści są tu w pewnym sensie archetypiczni, przez co cała opowieść stworzona tu i teraz nabiera uniwersalnego sznytu.

„Na tym polega problem z piciem. Gdy wydarzy się coś złego, pijesz, żeby zapomnieć. Kiedy zdarzy się coś dobrego, pijesz, żeby to uczcić. A jeśli nie wydarzy się nic szczególnego, pijesz po to, żeby coś się działo” – pisał Charles Bukowski i to jest zdanie, które pasuje do bohatera brawurowo zagranego przez Madsa Mikkelsena. Potencjał aktorski tego człowieka wydaje się nie mieć dna, znamy go już z kilku świetnych ról z samotnością w „Arktyce”, Hannibalem Lecterem czy wybitną kreacją w „Pusherze” na czele (tam nie miał włosów, więc nie każdy go rozpozna). To, co zrobił w „Na rauszu” to majstersztyk.

„Na rauszu”

Majstersztykiem jest większość scen z jego udziałem, z jego twarzą, z jego bezradnymi oczami i malującym się w nich cierpieniem. Choćby ta scena w restauracji, z żoną graną przez szwedzką aktorkę Marię Bonnevie. Choćby te w szkole. – Wreszcie coś się dzieje – powiada grany przez niego bohater na rauszu. Wreszcie znika nicość, nuda, bezradność, zagubienie, całkowita niemoc sprawcza mimo najszczerszych chęci. Oddala się czarny pies. Jakże to rozumiem, jakże to do mnie trafia.

Kwintesencję gry Mada Mikkelsena jest finałowa scena, z obłędnym i uwalniającym tańcem nad brzegiem morza. Scena, która stanie się znakiem rozpoznawalnym filmu i być może symbolem kina równie mocnym jak taniec Zorby. W każdym razie powinna być.

Taniec do idealnie dobranego utworu „What a life” Scarlet Pleasure to wolność, emocje wydobywające się na zewnątrz, catharsis. To rausz. Zanikający pierwiastek szczęścia.

To także moment, który przypomina mi, że w całym swoim życiu nie widziałem chyba kiepskiego duńskiego filmu. Zapewne nie znam całej kinematografii, jednakże wciąż zaskakuje mnie liczba filmowych perełek wychodzących z tego niedużego kraju.

„Na rauszu” czyli lino to naturalny stan upojenia

Kręcący ten film i tę scenę Thomas Vinterberg zachował w sporej mierze przykazania grupy Dogma’95, które był członkiem. Może je przypomnę:

1. Filmy należy kręcić poza studiem, bez budowy scenografii. Należy także zrezygnować z rekwizytów − jeżeli jakaś rzecz jest potrzebna w danej scenie, to należy znaleźć do jej nakręcenia takie miejsce, gdzie rzecz ta występuje niejako naturalnie.

2. Nie należy dodawać żadnego dźwięku, który nie wynika wprost z obrazu. Muzyka może wystąpić w filmie tylko wtedy, kiedy jest elementem sceny (tzn. słyszą ją również bohaterowie).

3. Należy zrezygnować ze statywów − wszystkie ujęcia powinny być kręcone „z ręki”. To kamera ma się ruszać zgodnie z akcją, a nie akcja dostosowywać się do kamery.

4. Niedozwolone jest realizowanie filmów czarno-białych oraz używanie jakiegokolwiek dodatkowego oświetlenia planu poza pojedynczą lampą zainstalowaną na kamerze.

„Na rauszu”

5. Nie wolno stosować filtrów i innych przyrządów optycznych.

6. Film nie powinien zawierać elementów sztucznie wzbogacających akcję, takich jak morderstwa, broń itp.

7. Akcja powinna dziać się tu i teraz − osadzanie jej w innych realiach historycznych lub geograficznych jest zabronione.

8. Kręcenie filmów określonego gatunku jest niedopuszczalne.

9. Gotowy film należy przenieść na taśmę 35 mm, w formacie 4:3.

10. Nazwisko reżysera nie powinno znajdować się w napisach końcowych.

Naczelną zasadą Dogma’95 było jednak stwierdzenie: „Kino to człowiek wobec samego siebie”. A zatem mówimy o kinie dotykającym istoty i człowieczeństwa, i samego kina, bez odciągania uwagi przez ozdobniki. Kina sautee. Kina emocjonalnego.

Duńczykom najbliższy jest Kierkegaard, stąd to jego myśli pojawiają się w „Na rauszu” najczęściej. Także te o pokochaniu siebie w znaczeniu pokochaniu swoich porażek, które wybaczyć sobie najtrudniej.

„Im mniej strachu, tym więcej ducha.” – mawiał Kierkegaard, a Marek Hłasko w „Umarli są wśród nas” pisał:

„Niech nie ośmielą się wydawać sądów o wódce ci, którym nie jest ona potrzebna. Jeśli ludzkość osiągnęła dotychczas cokolwiek trwałego w sensie ducha, to właśnie alkohol.”

Moja ocena: 5/6

1 Comment

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Privacy Settings
We use cookies to enhance your experience while using our website. If you are using our Services via a browser you can restrict, block or remove cookies through your web browser settings. We also use content and scripts from third parties that may use tracking technologies. You can selectively provide your consent below to allow such third party embeds. For complete information about the cookies we use, data we collect and how we process them, please check our Privacy Policy
Youtube
Consent to display content from - Youtube
Vimeo
Consent to display content from - Vimeo
Google Maps
Consent to display content from - Google
Spotify
Consent to display content from - Spotify
Sound Cloud
Consent to display content from - Sound