NAPISZ DO MNIE!
Kino

„Furiosa: Saga Mad Max” czyli i tylko trach, trach, trach zgrzyta w zębach piach”

Żyjemy w czasach apokaliptycznych. Nie dlatego, że brakuje wody, trzeba jeść larw, a ludzie szukają potwierdzenia swej siły w wielkich furach (chociaż w sumie…). Dlatego, że brakuje nowych pomysłów. A może raczej nie są potrzebne, skoro ludzie jak umysły ścisłe wolą oglądać filmy, które już raz widzieli. Lubią seriale, pewną rybę, bezpieczny grunt – także w kinie. I w czasach takiego kryzysu kolejny odcinek „Mad Maxa” radzi sobie całkiem sprawnie.

„Furiosa: Saga Mad Max” (Furiosa” A Mad Max Saga)

reżyseria: George Miller
scenariusz: George Miller, Nick Lathouris
w rolach głównych: Anya Taylor-Joy, Chris Hemsworth, Tom Burke, Alyla Browne, George Shevtsov, Lachy Hulme


George Miller dopełnił swego dzieła z 2015 roku, kiedy w „Mad Max. Na drodze gniewu” wprowadził do tej przykurzonej, acz ważnej opowieści postapokaliptycznej absolutny powiew świeżości. Zrobił coś, co w czasach nam współczesnych jest bezcenne – wziął znany film i stworzył na jego bazie coś zupełnie nowego. Pasożytował, ale twórczo. Bez własnego pomysłu pokazał ludziom wiele pomysłowości.

„Furiosa: Saga Mad Max”

To rzadkie, to cenne, to niezwykłe, chociaż nadal wtórne. Rzecz jasna, sztuka jest ciągiem nawiązań, skojarzeń i powtórzeń. Czyżby była gdyby nie ona? Odkrywaniem wciąż i wciąż świata na nowo? Chyba, że każde pokolenie musi go jednak odkryć, bez akceptacji dla poprzedników, którzy już dawno to zrobili. Musi odkryć tę samą Amerykę, w bezgranicznej, acz naturalnej ignorancji raz jeszcze pójść ta samą ścieżką.

Na tym polega dzisiejsza kinematografia wielkoekranowa. Na powtarzaniu i przetwarzaniu, przetwarzaniu i powtarzaniu wciąż i wciąż. Kino staje się serialem, bo w nim ludzie czują się bezpiecznie. Tak jakby nigdy z kina nie wyszli, nigdy nie zaczynali i nigdy nie kończyli. Takie serialowe kino jest dziełem bez początku i bez końca, nie tworzy zamkniętej całości. Można je swobodnie rozwijać, dopisywać, poszerzać. Powstaje już nie kino, ale uniwersum.

Zarzut? W pewnym zakresie, bo twierdzę, że albo z tego powodu współczesne kino cierpi na deficyt nowych, ale to zupełnie nowych pomysłów, względnie z powodu utrwalonych już pomysłów mamy taki deficyt.

„Furiosa: Saga Mad Max”

„Furiosa: Saga Mad Max” czyli to nie jest klasyczna powtórka

I na to wszystko wjechał George Miller, który dawnego „Mad Maxa” z Melem Gibsonem i jego kolejne części (przypomnijmy, że Tina Turner pojawiła się dopiero w trzeciej) przetworzył w sposób ożywczy, nowatorski i rozkosznie odświeżający, chociaż nadal skąpany w piachu zniszczonego świata. Pamiętam jak byłem wtedy zdumiony, że jednak da się i że kino XXI wieku nie jest skazane jedynie na klasyczne powtórki.

„Furiosa” to rozwinięcie tamtego filmu z Charlize Theron, którą zdaje się początkowo miano odmładzać komputerowo. Chyba dobrze, że do tego nie doszło. Rolę młodej Furiosy zagrała Anya Taylor-Joy znana z „Gambitu królowej”. Dobrze się stało nie dlatego, że jakoś wybitnie zagrała, gdyż tak nie było. Dlatego, że to jednak nowa szczypta w starym sosie, niezwykle potrzebna.

„Furiosa: Saga Mad Max”

Ta część nie jest już takim łykiem źródlanej wody na pustyni jak „Na drodze gniewu”. Ona idzie po tych samych, niezatartych jeszcze zbyt dobrze śladach na piasku. Nie ma tego uderzenia i mocy, ale na szczęście nie jest taka sama. Opiera się na jasnym założeniu, że jeżeli poznaje się bohaterów w jakiejś sytuacji, to oczywiste jest, że zechcemy ich poznać przed i po. Jak to się stało, jak rozwinęło, dokąd zbaczało – widz lubi bohaterów, których już zna.

Siła „Furiosy” nie tkwi więc w ogólnym zamyśle, który jest wtórny, bo taki być musi. Na Jałowiźnie nie tak łatwo zasadzić nowe ziarna, nie takie to proste, by wykiełkowały. To wydmy po horyzont, ale na szczęście na morze piachu jest dzisiaj wyraźna moda. Czy przechadza się po nich Rey, czy biegają zygzakiem bohaterowie „Diuny”, czy jadą potężne pojazdy „Mad Maxa”, pustynia zawsze zrobi wrażenie. To symbol nicości, jałowości, destrukcji, ale i siły przetrwania życia. Pustynią można straszyć, ale można i nią dawać nadzieję. Paradoksalnie jest ona zarazem symbolem zupełnej nicości, jak i zaczynania od nowa.

„Furiosa: Saga Mad Max” czyli wielkie The Road Trains

Raz jeszcze wracamy więc do Australii, gdzie pustynia jest królową życia. Potężne pojazdy z „Mad Maxa”, jego oś i kwintesencja to późne dzieci wielkich australijskich The Road Trains. Każdy kto je kiedykolwiek widział na trasie z Alice Springs donikąd, wie że stanowią one zamknięty świat same w sobie. Na własne oczy widziałem The Road Trains o pięciu naczepach, ale na zdjęciach – nawet o dziesięciu. W Australii te potwory jeżdżą już dzisiaj, nie potrzebują do tego apokalipsy.

„Furiosa: Saga Mad Max”

Ten postapokaliptyczny świat „Mad Maxa” zawsze był brutalny, ale tutaj jego brutalność staje się bardziej subtelna, jakby puszczona bokiem. I to podoba mi się najbardziej. Te nory wykopane przez ludzi hodujących larwy na zwłokach, ta kraina obfitości w postaci raju utraconego, który chronić trzeba za cenę głębokiej desperacji i poświęcenia. Nie musimy wiedzieć przed czym, ale możemy to sobie wyobrazić. Brutalność tego świata jest właśnie ową oczywistością, że coś się stanie w miejsce tego, co dzieje się faktycznie. Nieuchronnością zdarzeń.

Nieuchronnością wyznaczoną także owym „Na drodze gniewu” z 2015 roku, wszak oglądamy prequel. Z Cytadelą, z Nieśmiertelnym, z jego wojownikami idącymi do Walhalli, wreszcie samą Furiosą, którą Anya Taylor-Joy odmalowała porządnie, ale bez polotu. Miałem wrażenie, że już Alyla Browne wcielająca się w nią jako dziewczynka dała jej więcej niż aktorka wykuta niemal jak z kamienia.

„Furiosa: Saga Mad Max”

„Furiosa: Saga Mad Max” czyli zemsta jest przereklamowana

Aktorstwo nie jest zresztą mocną stroną „Furiosy”. Chris Hemsworth okrzyczany został gwiazdą dzieła, ale mam wrażenie, że raczej gra ciekawą postać niż gra ją dobrze. Kluczowa kulminacyjna scena jest w jego wypadku mocno przeciągnięta i przegadana, aczkolwiek i tak trzyma w napięciu. To także brutalność naznaczona oczywistością i nieuchronnością zdarzeń.

Słowem, „Mad Max” powrócił. Może już nie ożywczo i na pewno nie z nowymi pomysłami, ale wciąż daje radę przetrwać na tej spieczonej pustyni. Nadal przy pomocy potężnych silników i monstrualnych pojazdów opowiada o prostych odruchach wychodzących z ludzi w chwili ostatecznej. A jest wśród nich czasem lojalność, która okazuje się ciekawsza od nienawiści i współpraca bardziej interesująca od zemsty. Miałem nawet chwilami wrażenie, że ten „Mad Max” jest w jakimś sensie zemsty bankructwem, w którym ręka podniesiona na twego dawnego oprawcę zostanie odrąbana.

Radosław Nawrot

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Privacy Settings
We use cookies to enhance your experience while using our website. If you are using our Services via a browser you can restrict, block or remove cookies through your web browser settings. We also use content and scripts from third parties that may use tracking technologies. You can selectively provide your consent below to allow such third party embeds. For complete information about the cookies we use, data we collect and how we process them, please check our Privacy Policy
Youtube
Consent to display content from - Youtube
Vimeo
Consent to display content from - Vimeo
Google Maps
Consent to display content from - Google
Spotify
Consent to display content from - Spotify
Sound Cloud
Consent to display content from - Sound