NAPISZ DO MNIE!
Kino

„Czarna Wdowa” za tym wielkim murem państwo jest ogromne

Nie mam za bardzo ochoty umiejscawiać „Czarnej Wdowy” na rozbudowanej już osi Marvel Cinematic Universe. Po pierwsze dlatego, że się w tym już gubię, a po drugie dlatego, że to jednak kino, nie Netflix. Film, który otrzymuję w kinie powinien stanowić odrębną, spójną całość. Ten stanowi. I dobrze się go ogląda, z kilkoma zaskakującymi odkryciami.

„Czarna Wdowa” (Black widow)
reżyseria: Cate Shortland

scenariusz: Eric Pearson
w rolach głównych: Scarlett Johansson, Florence Pugh, David Harbour, Rachel Weisz, Ray Winstone


Scarlett Johansson postanowiła pozwać Disneya do sądu, właśnie za „Czarną Wdowę”. Chodzi o to, że skierował ten film równocześnie do kin, jak i na swoją platformę streamingową, co naraziło go i ją na mniejsze zyski. Disney odpowiada, że to lekceważący stosunek aktorki do pandemii koronawirusa, podczas której platformy filmowe zastąpiły ludziom kina w trosce o ich życie i zdrowie.

Ciekawa sprawa, prawda? Z wielu powodów. Oczywiście, jestem świadom, że nie o zdrowie tu rzecz idzie, ani nie o przyszłość kina, a pieniądze. Jednakże to pokazuje wyraźnie dwie kwestie. Po pierwsze, „Czarna Wdowa” to kwestia ogromnych zysków. Po drugie, ta postać jest uzależniona od Scarlett Johansson, w związku z czym może ona sobie pozwolić na zatarg z Disneyem. I tak wie, ze nikt poza nią Nataszy Romanow (chyba tak należy ją zapisywać, a nie Romanoff, bo Romanoff to bezrozumne papugowanie angielskiej formy, która miała zapobiec wymowie „Romanoł”; a jeszcze lepie – Romanowej) nie zagra.

„Czarna Wdowa”

Czarna Wdowa w jej wykonaniu miała i chyba nadal ma szansę stać się niezwykle istotną postacią uniwersum, a decyduje właśnie o tym aktorka, jej popularność i rozpoznawalność.

„Czarna Wdowa” czyli Scarlett Johansson niezbędna Disneyowi

Scarlett Johansson ma za sobą wiele bardzo udanych ról, także dramatycznych, ale chociaż pamiętam o zachwycającym występie w „Jojo Rabbit” czy mocnej obecności w „Historii małżeńskiej”, to jednak mam wrażenie, że ostatnio Avengers i komiksowe adaptacje mocno przytłoczyły jej twórczość. Nic dziwnego, tu się zarabia, tu są prawdziwe kokosy i to, co bardzo ważne – wielka rozpoznawalność.

W „Czarnej Wdowie” ma Scarlett Johansson okazję do wszystkiego – roztoczenia swego uroku, zagrania w sposób dramatyczny rolę w przedziwnej i dysfunkcyjnej rodzinie, zabawienia widowni humorem, nawet flirtem, stworzenia relacji z bliskimi, wreszcie nawet porozbijać trochę nosów i nabić siniaków.

Wydawać by się mogło zatem, że to ona poniesie ten film jako jego główna oś. Gwiazda, najlepiej zarabiająca i najbardziej rozpoznawalna jego część. Chyba jednak nie jest tak do końca. Natasza Romanowa w wykonaniu Scarlett Johansson w stylu nieco Lary Croft jest tutaj ważna, ale „Czarna Wdowa” przynosi nowe, zupełnie świeże odkrycia.

Są nimi i Rachel Weisz w nietypowej dla siebie roli (jakże miło zobaczyć ją na ekranie), także nieszablonowy i zarośnięty David Harbour, tworzący z nią niezwykłą pato rodzinę, które rodzinny obiadek pod Petersburgiem wypada w sposób cokolwiek osobliwy.

„Czarna Wdowa” czyli nie ma jak siostra

To jedna przede wszystkim występ Florence Pugh, nieodkrytej do tej pory przez kino nadmiernie. Znana z „Małych kobietek” aktorka dała w „Czarnej Wdowie” niebanalny popis wejścia na ekran z kopem w drzwi, na ekran niby zajęty przez potężniejszą siostrę. Wchodzi na niego z nożem i patelnią w dłoni, aby ostatecznie umościć się na nim pełnoprawnie, jako krwista i ciekawa postać, z szorstkim i wspaniale sarkastycznym poczuciem humoru i dystansem do tego, co już na ekranie zastała.

– Po co ty robisz te pozy, w tym rozkroku i rzucaniem włosów? – pyta swej wdowiej siostry, z którą współdzieli okrutny los kobiet sterowanych ręcznie i próbujących się wyzwolić.

„Czarna Wdowa”

To już nie jest tylko kolejna fala feminizmu, który w filmach o superbohaterach jest chlebem powszednim ostatnich lat. To przecież kobiety są dzisiaj największą siłą tych produkcji – od Kapitan Marvel przez Wonder Woman aż po Czarną Wdowę, mówimy o kobiecym świecie kategorii super. Mężczyźni stali się tu już passe, trudniej z nich wydobyć cokolwiek ciekawego, chyba że niosą za sobą jakiś istotny ładunek społeczny niczym Czarna Pantera.

To znacznie więcej. „Czarna Wdowa” jest mieszanką historii o wykorzystywaniu i ubezwłasnowolnianiu kobiet, o ich instrumentalnym wykorzystywaniu z ich ogromna siłą w kreowaniu wydarzeń. Pytanie, kto na tym korzysta.

„Czarna Wdowa” czyli kobiety ubezwłasnowolnione

Całe zastępy „czarnych wdów”, które stanowią marionetki w męskich rękach to armia potężna, armia budząca lęk i współczucie jednocześnie, jednakże takie ustawienie tych kobiet w kontekście antagonistek czy też pseudoantagonistek głównych bohaterek ma swoje minusy. Można im współczuć, ale trudno z ludzkich robotów wydobyć odpowiednią równowagę, która przecież w komiksach o superbohaterach zawsze stanowi fundament.

Tutaj antagoniści to albo marionetki, albo demony w stylu Drejkowa (Ray Winstone), stanowiące uosobienie wszelkich amerykańskich wyobrażeń o bezdusznych dyktatorach ze Wschodu.

Czarna Wdowa w komiksach pojawiła się po raz pierwszy w 1964 roku, w samym środku wyścigu zbrojeń na Ziemi i w Kosmosie, zaraz po kryzysie kubańskim. Nic dziwnego, że opowieści o niej zawierają wielki ładunek zimnowojennych lęków, które pozostają nadal aktualne w swym uniwersalnym wymiarze.

Przecież komiksy superbohaterskie w Stanach Zjednoczonych zawsze stanowiły odbicie świata, a raczej odbicie amerykańskiego myślenia o świecie. Superman miał chronić świat przed zagrożeniem z przestrzeni kosmicznej, Batman wyrósł na gruncie gangsterskiej prohibicji lat trzydziestych, Kapitan Ameryka miał zatrzymać nazistowską nawałnicę, Spiderman trzymał na pajęczym lasso wybryki nauki wydostającej się spod kontroli, a Czarna Wdowa to amerykańskie wyobrażenie jedynej potęgi, której Stany Zjednoczone realnie się obawiają. Wielkiej Matuszki Rosji i jej prawdziwych czy też dorozumianych możliwości, które oplatają wolną Amerykę nitkami intryg, podstępów i knowań. To refleks myślenia o tym, że Rosjanie na pewno mogą wszystko – stworzyć superszpiega, superbohatera, superboksera, superlekkoatletę, superkobietę, supermyśliwiec czy superokręt podwodny. Na pewno mogą, a ich możliwości są głęboko zakonspirowane.

W „Czarnej Wdowie” odbija się lęk przed doniesieniami o nadludziach i nadszpiegach projektowanych w Związku Radzieckim, który swe odbicie miał już w „Czerwonej jaskółce” z Jennifer Lawrence. Koncepcja Nietzschego wcielona w życie, koszmar i pożywka dla thrillera.

„Czarna Wdowa” czyli zimna wojna w kinie

„Czarna Wdowa” to zimna wojną w wersji 2.0, w której technologie wykraczają poza to, co wyczytać można w prasie czy nawet się domyślać. Wkraczają w sferę ręcznego sterowania mózgiem. To świat głęboko zakonspirowanych w Ohio szpiegów, którzy – jak to Rosjanie – mówią codziennie każdemu „hello”, budują amerykański styl życia, chodzą na baseball i jedzą hot-dogi, ale w gruncie rzeczy są piątą kolumną. A lęk Amerykanów przed piąta kolumną zawsze był ogromny.

„Czarna Wdowa”

A zatem i Scarlett Johansson, i Florence Pugh, David Harbour, Rachel Weisz mówią z wschodnim akcentem, przechodząc co jakiś czas – nie wiedzieć czemu – na język rosyjski. To sytuacja rodząca wiele zabawnych sytuacji, jak chociażby Scarlett Johansson instruująca O-T Fagbenle, jak prawidłowo wymawiać słowo „Budapeszt”.

To nieco budzi zazdrość, że węgierska stolica stała się areną filmowej rozpierduchy, która rozsławia ją z wielkiego ekranu po raz kolejny (miało to już wcześniej miejsce w Avengers), a Scarlett Johansson i Florence Pugh wkraczają do budapesztańskiego metra, kupują na węgierskiej stacji benzynowej, gdzie płaci się forintami (przezornie nie pada ani jedno słowo po węgiersku). Nasze miasta nie mogą się tego doczekać. Aż przypomina się słynny profil facebookowy „Żądamy zniszczenia Katowic w kolejnej części Transformers”.

„Czarna Wdowa” i odczłowieczony Taskmaster

Jedyna rosyjskojęzyczna aktorka w tym gronie, Olga Kurylenko (jest Ukrainką z Zaporoża) paradoksalnie w ogóle się w tym języku nie odzywa. To jej postaci dotyczą, z tego co wiem, największe zarzuty związane z „Czarną Wdową”. Zagrała bowiem ważną postać komiksową, jaką jest Taskmaster – cyborg, potrafiący kopiować sposób walki i ruchy innych, przez co walczyć z nim to jak walczyć z samym sobą.

„Czarna Wdowa”

Tutaj Taskmaster jest karykaturą komiksowego pierwowzoru, jak mówią fani – zupełnie inną postacią, ledwo zarysowaną i sprowadzoną do bezwolnego robota. Niewykorzystanie potencjału tej postaci jest porażające. Zgadzam się z tym.

Z faktem, że „Czarna Wdowa” nie posuwa fabuły uniwersum marvelowskiego do przodu może też, ale o to nie dbam. Dla mnie ta fabuła jest już posunięta nadmiernie, w stronę niebywałych udziwnień i akrobatyki scenariusza, trudnej do zaakceptowania. Może więc i dobrze, że dostajemy film spokojniejszy, w którym interakcje między ludźmi odgrywają większą rolę niż akcja i budowanie szpiegowskiej intrygi. Powiedziałbym, że bardzo dobrze. „Czarna Wdowa” nie jest bowiem szersza niż inne filmy IV fali Marvel Cinematic Universe, za to głębsza.

Moja ocena: 4/6

Radosław Nawrot

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Privacy Settings
We use cookies to enhance your experience while using our website. If you are using our Services via a browser you can restrict, block or remove cookies through your web browser settings. We also use content and scripts from third parties that may use tracking technologies. You can selectively provide your consent below to allow such third party embeds. For complete information about the cookies we use, data we collect and how we process them, please check our Privacy Policy
Youtube
Consent to display content from - Youtube
Vimeo
Consent to display content from - Vimeo
Google Maps
Consent to display content from - Google
Spotify
Consent to display content from - Spotify
Sound Cloud
Consent to display content from - Sound