Co do Kabaretu Mumio zdania są podzielone. Nie każdy lubi ten rodzaj humoru, który przedstawiają i który widzieliśmy chociażby w filmie „Hi Way”. Ja uwielbiam. Stanowiący rodzaj polskiej wersji „Perfect Days” film „Wróbel” to dowód na to, że zabawność niekoniecznie musi tkwić w gagach i niekoniecznie musi być kabaretowa. Niekoniecznie także śmieszna.
„Wróbel”
reżyseria: Tomasz Gąssowski
scenariusz: Tomasz Gąssowski
w rolach głównych: Jacek Borusiński, Julia Chętnicka, Krzysztof Stroiński, Piotr Rogucki, Bartłomiej Kotschedoff, Radosław Majewski
Pewnie często używamy tych pojęć zamiennie, ale dla mnie znaczą co innego. Remigiusz Wróbel grany przez Jacka Borusińskiego z Kabaretu Mumio jest zabawny, ale nie śmieszny. Jest człowiekiem nie z tego świata, żyjącym w rodzaju jego alternatywy. Niczym pan Hirayama z „Perfect Days” ma swoje rytuały i starannie uformowany świat. Stworzony samodzielne i zaakceptowany.
Jego życie poznajemy stopniowo, ale bez trudu zorientujemy się dlaczego został życiowym banitą. Dlaczego – tak, ale jakie ścieżki ku temu wiodły, już nie tak łatwo zgadnąć. Wszak obok listonosza i piłkarza miejscowej drużyny Remigiusza Wróbla mamy tu niejakiego Pedro, granego przez Piotra Roguckiego. Są kolegami. On też jest z bidula (z domu dziecka), a jednak skręcił zupełnie gdzie indziej. Nie jest więc tak, że cokolwiek jest w życiu zdeterminowane nawet tragedią, nawet brakiem rodziców i katastrofami.
Nawiasem mówiąc, Jacek Borusiński z Kabaretu Mumio i Piotr Rogucki z zespołu Coma mają wiele wspólnego. Obaj to aktorzy, zdaje się, że nawet z wykształcenia, ale nie są ściśle członkami świata kina i filmu. Obaj tu jednak często zaglądają. Tacy aktorzy z doskoku, których jednakowoż każde pojawienie się na ekranie stanowi spora atrakcję.
„Wróbel” czyli staromodne roznoszenie słów
Jacek Borusiński stworzył z Kabaretem Mumio własny film – „Hi Way”. Rodzaj wydłużonego gagu scenicznego, w podobnych nastrojach jak wszystko, co Mumio pokazuje. Ja uwielbiam ten rodzaj humoru, który broni się i aktorsko, i artystycznie. Nie stanowi zwykłego, prostackiego rechotu, ale jest sięgnięciem do głębszych układanek komicznych opartych na konwencji, języku, zachowaniu, wykonaniu i połączeniu treści z formą, gdzie treść niekoniecznie musi brać górę.
„Wróbel” nie jest jego filmem, ale Tomasza Gąssowskiego, twórcy m.in. „Zmruż oczy”. Ma zatem inny charakter niż „Hi Way”, ale Jacek Borusiński umiejętnie wplata w niego swe kabaretowe umiejętności. Gra osobę dość zabawną, aczkolwiek trudno się z niej śmiać. Życiowego banitę, który znajduje się poza światem w wielu aspektów. Mieszka w niedużym domku z wyłączonym częściowo prądem. Pracuje jako listonosz, co ma tu niezwykle sentymentalne, ale i staromodne znaczenie. „Coraz mniej tych listów” – mówi i nie zauważa zmieniającego się świata. Jako listonosz, zapewne zarabia niedużo. Codziennie na śniadanie je chleb z miodem, a ciastka sobie wydziela. Oszczędność? Zapewne tak, ale także rodzaj rytuału. To on stanowi sferę bezpieczeństwa.
Ten bohater nie używa internetu, w zasadzie go nawet nie zna. Czyta encyklopedię, która jest jak pisany list – wiadomością z dawnego świata, wehikułem czasu, czymś znajomym od zawsze.
„Wróbel” czyli po swojemu znaczy bezpiecznie
Świat Remigiusza Wróbla jest ułożony i łagodny. Może to niezaradność, może ucieczka od tego, co go w życiu spotkało czy też raczej, co go nie spotkało. Ja raczej myślę, że to nie jest kwestia wyboru. Ot, po prostu tak wyszło. Taka samotność z narzuconego wyboru, gdyż niczego innego nie poznał. Zresztą Remigiusz Wróbel nie sprawia wrażenia osoby poranionej, zdruzgotanej i uciekającej. Trudno powiedzieć, czy jest szczęśliwy (kolejne wydarzenia mogą temu przeczyć), ale na pewno jest bezpieczny. To jest bowiem trochę historia o tym, że życiowe enklawy właśnie po to powstają. By być u siebie, żyć bezpiecznie, gdyż po swojemu.
To także sytuacja, która prosi się aż o zmiany jako zwrot w zastałej sytuacji. Ale zmiana dla Remigiusza Wróbla to coś, czego on nie zna i co bezpieczne nie jest. Nawet do głowy mu ta zmiana nie przyjdzie, nie zna jej w ogóle, bo może w encyklopedii nie dojechał jeszcze do Z.
Nawet gdy chodzi na treningi i mecze swej drużyny piłkarskiej, w której chciałby zagrać chociaż kilka minut w meczu, ale raczej rzadko ma okazję, nie zauważa, że czas mija. I może sensowniej byłoby zapisać się do oldbojów, gdzie jego przebrzmiałe umiejętności się przydadzą.
Zmiany następują jednak szybciej niż czytanie encyklopedii. Są nieuchronne i dopadną każdego, gdziekolwiek by się nie zaszył. Nadciągają z gwarem sąsiadki i milczeniem dziadka, który zapewne mógłby powiedzieć wiele, od wyjaśnień po przeprosiny, ale nie mówi nic. To nie pierwsza już tego typy, znakomita rola Krzysztofa Stroińskiego, który chyba im starszy, tym lepiej gra. Nawet gdy nie wypowiada słowa. Ta rola jest pokazem kunsztu i kojarzy mi się mocno z „Lękiem wysokości”.
„Wróbel” czyli obsada przodem
Obsada to chyba najmocniejsza strona tego niespiesznego, zabawnego, ale i smutnawego filmu o pogodnym wydźwięku. Obsada nietypowa, bo znajdziemy tu wiele nieoczywistych wyborów aktorskich, chociażby piłkarza Radosława Majewskiego (niegdyś gracza Lecha Poznań, Pogoni Szczecin, Wieczystej Kraków, teraz rodzimego Znicza Pruszków) czy redaktora Stefana Szczepłka, a także Agnieszkę Matysiak, którą tak rzadko mamy okazję widzieć na ekranie, a dużo częściej słyszeć (to wybitna aktorka dubbingowa). Zresztą proszę wytężać wzrok, a dostrzeżecie więcej.
To jednak plan drugi. Planem pierwszym jest Jacek Borusiński i jego bohater, w którym przyjęty styl życia wywołał też określone życiowe postawy. Bardziej zirytuje go przecież wzięcie dodatkowego ciastka czy użycie wody poza kolejnością niż to, że ktoś go kiedyś w przeszłości skrzywdził, opuścił, że umieścił na tym marginesie, w domku przy torach i torbą listonosza na ramieniu. To nie działa na niego oburzająco, bo jest poza nim. Dostał los taki jaki dostał, nie da się go zakręcić jak wody w kranie ani posmarować grubiej miodem. Oburzanie się na niego, obarczanie kogoś winą, gniew są na marginesie tego świata poza torami. „Nie każdy byłby do tego zdolny” – mówi bohaterowi sąsiadka, a on do końca nie wie, do czego właściwie. Przyjmuje przecież życiowe zmiany spokojnie, bez protestów tak jak przyjął całe swoje dotychczasowe życie. Jak lejącą się po podłodze wodę z zapchanego zlewu. Tak już widocznie musi być.
Nie widzę tu pochwały prostoty życia i idealizowania czy też romantyzowania codzienności, jej rytuałów i sposobu na ascezę. Raczej widzę tu świadome przyjmowanie tego, na co nie ma się wpływu. Przyjęcie ze zrozumieniem. Nie wiadomo, czy to zadziała, ale jeśli się nie spróbuje, nie zadziała na pewno.
Jest we „Wróblu” krótka scena szkolenia listonoszy z zachowań na wypadek ataków psów, które – strzelam – są pewnie wielką zmorą w tym zawodzie. Proszę jej nie przeoczyć i przyjrzeć się jej, bo jest mocno symboliczna. Nasz bohater z tego szkolenia wychodzi, ale mam wrażenie, że nie dlatego, iż go ono zniechęciło, zirytowało. Raczej dlatego, że on już to wszystko wie.
Szczekający pies jest jak niezapowiedziany człowiek zjawiający się nagle w życiu. Trzeba to przyjąć. Ze zrozumieniem.
Radosław Nawrot