Gdy się ogląda „Ostatni pojedynek”, można mieć wrażenie, że to istotnie film o średniowieczu i XIV-wiecznej Francji. Kiedy Jodie Comer pyta: „Skąd w ogóle pomysł, że gwałt może być przyjemny”, jasne staje się, że to jednak rzecz o współczesności.
„Ostatni pojedynek” (The Last Duel)
reżyseria: Ridley Scott
scenariusz: Matt Damon, Ben Affleck, Nicole Holofcener
w rolach głównych: Jodie Comer, Matt Damon, Adam Driver, Ben Affleck, Harriet Walter, Alex Lawther
XIV wiek we Francji, czasy rycerstwa, zarazy, kobiet zamykanych w zamkach, gdy mąż ruszał na wojnę, sądów bożych – wydawać by się mogło, że to odległa przeszłość. To, co robi Ridley Scott, to nie tylko zastosowanie średniowiecznej metafory na opisanie współczesności, ale zwłaszcza pokazanie, że diabeł tkwi w szczegółach. Straszliwy diabeł, który pozwala uprawiać relatywizm przemocy i kulturę gwałtu.
Miałem poważne obawy, gdy zobaczyłem, że Ridley Scott podzielił swój „Ostatni pojedynek” na czaptery. Co więcej, to rozdziały, które wyglądają na identyczne. Oto bowiem dostajemy wydarzenia rozgrywające się w Normandii w czasach wojny stuletniej i każde z nich widzimy ponownie, z perspektywy kolejnych bohaterów.
To wielce ryzykowny zabieg, który nie zawsze się sprawdza, nawet gdy zastosujemy skróty. Na tym wywróciło się wiele filmów, chociażby „Na skraju jutra” o pierwotnie znakomitym zamyśle, ale gorszym wykonaniu. Widz ogląda raz jeszcze to samo, szybko się nuży, wierci w fotelu. Tracimy czas, a reżyser kolejne kadry.
„Prawda według…”, czyli zabieg zastosowany przez Ridleya Scotta balansuje na krawędzi takiego znużenia, ale tylko do pewnego momentu. Takiego mianowicie, gdy orientujemy się, po co to narzędzie zostało użyte. Tym celem są detale.
„Ostatni pojedynek” czyli tu nie ma „z drugiej strony patrząc”…
Przypominają mi się „Czwarte wrota” z Johnny Deppem, który gra tam bibliofila i łowcę książkowych „białych kruków”. Bada on wspaniałe ryciny wewnątrz tomów, aby za ich pomocą wykryć fałszerstwo. Ryciny wyglądają na podobne, niemal identyczne, ale różnią się pewnymi niełatwo dostrzegalnymi detalami. Dzięki nim fałsz wychodzi na jaw, co więcej, na jaw wychodzi diabeł, bowiem autorem lekko zmodyfikowanych wersji jest ponoć sam Lucyfer.
Tu mamy podobnie. Każda „prawda”, każdy punkt widzenia jest bardzo zbliżony, a jednak o wszystkim decydują szczegóły. Diabeł w nich właśnie tkwi.
Nie jest to czysta kazuistyka, bowiem to właśnie owe detale polegają na ocenie rzeczywistości, na jej interpretacji. Być może bowiem padające w tym dziele zapewnienia, że nie było żadnego gwałtu, wygłaszane pod groźbą wiecznego potępienia, zasadzają się na interpretacji przyjętej jako prawdziwa przez tego, kto przysięga. On tak to widzi, bo nie dostrzega detali.
„Ostatni pojedynek” czyli molestowanie seksualne na co dzień
Ridley Scott tym filmem wkracza na drażliwy, ale niezwykle ważny grunt i to grunt bardzo współczesny. Oskarżenia o molestowanie seksualne uderzyły w Hollywood, jest ich coraz więcej na całym świecie. Dlatego, że ludzie zaczęli się bardziej molestować niż niegdyś? Bynajmniej, po prostu teraz dostrzegamy to, co przy pominięciu pewnych detali było niewidoczne. Albo ukrywane czy bagatelizowane.
Adam Driver w roli giermka Jacquesa Le Grisa dość dobrze to wykłada, używając na określenie pewnych zdarzeń i swoich czynów liczby mnogiej. „My” oznacza tutaj przeniesienie własnej percepcji i oceny faktów na drugą osobę, narzucenie jej interpretacji. Oznacza manipulację.
„Ostatni pojedynek” czyli na kopie, na topory, na miecze
W 1977 roku Ridley Scott rozpoczynał swą karierę filmową od „Pojedynku” na podstawie ukochanego przez siebie Josepha Conrada Korzeniowskiego. Zaczynał od filmu kostiumowego z akcją w epoce napoleońskiej. Kręcił wtedy opowieść o honorze. Teraz kręci o brutalności i okrucieństwie, jakie tkwi w zaprzeczeniu faktom. W wyparciu się tego, co się rzeczywiście zrobiło, także przed sobą.
Jego powrót do filmu kostiumowego ma charakter nadania opowieści pewnego metaforycznego opakowania, zakutego w zbroję i szyszak, zapiętego pod szyję kołnierzem sukni, ale w gruncie rzeczy Ridley Scott kręci dzieło bardzo współczesne. I bardzo mocne. Dzieło uderzające w jądro kultury gwałtu i jego usprawiedliwiania.
„Ostatni pojedynek” czyli pani mego serca
Miałem z „Ostatnim pojedynkiem” bardzo długo poważny problem. Nie nadążałem za tym filmem, galopującym przez XIV-wieczną Francję, ze swatami, ożenkami, wyjazdami na wojnę i intrygami. Akcja tego filmu oparta jest na prawdziwych zdarzeniach z lat 1370-1386 i właśnie 29 grudnia 1386 roku dojść miało do ostatniego pojedynku na śmierć i życie w ramach sądu bożego między Jacquesem De Gris i pasowanym dopiero co na rycerza Jeanem de Carrouges, który miał rozstrzygnąć czy jeden zniewolił żonę drugiego, czy nie.
Nawiasem mówiąc, jest to pojedynek rycerski zrealizowany w sposób znakomity. Jestem fanem walki na topory między Zbyszkiem z Bogdańca a Rotgierem w „Krzyżakach” i sposobem, w jaki go pokazano. W „Ostatnim pojedynku” mamy do czynienia z rycerską walką nakręconą na miarę najlepszych batalistycznych scen świata. Walkę pełną napięcia i emocji, zapierającą dech.
Rzucona rękawica jest tu niczym w pojedynku Zbyszka z Bogdańca z Rotgierem, jak zresztą każdy są boży – umyciem rąk od podjęcia decyzji przez sędziego, kapitulacją wobec niemożności rozstrzygnięcia sportu albo niechęcią do jego rozstrzygnięcia.
W tym wypadku mamy do czynienia ze słowami kobiety, która wyłamuje się obowiązującemu schematowi zmowy milczenia. – Ja w twoim wieku też byłam gwałcona, ale milczałam – mówi jej teściowa. Jakim kosztem, warto wtedy spytać?
„Ostatni pojedynek” czyli żona swojego męża
Każda kolejna minuta, każda kolejna cegiełka dołożona do tej opowieści wzmaga jego grozę, aż do kulminacji, gdzie upokorzenie i krzywda kobiety staje się pożywką pychy i triumfu mężczyzny. Niesamowita jest ta końcowa scena „Ostatniego pojedynku” i to, w jakim kontekście znajduje się wówczas Marguerite de Carrouges, grana przez angielską aktorkę Jodie Comer.
Nie mieliśmy dotąd okazji dobrze jej poznać, może poza nagradzanym występem w „Obsesji Eve” i krótkim występem w nowych „Gwiezdnych wojnach”, a to przecież aktorka wyrazista, która swoim pojawieniem się w „Ostatnim pojedynku” dostarcza nam roli pełnej, mocnej i bardzo dobrej, przejmującej.
„Ostatni pojedynek” chwyta za gardło i chociaż pokazuje całą historię przemocy i samczej dominacji z różnych perspektyw, to jednak nie pozostawia widzowi złudzeń ani wyboru. Nie o wybór wszak tu chodzi, ale o relatywizowanie i związane z nim niebezpieczeństwa. A tutaj relatywizują wszyscy, łącznie z mężem pokrzywdzonej, o którym słusznie mówi ona „jestem pokarmem twojej pychy”.
Spór o żonę i jej krzywdę niczym przecież nie różni się od sporu o ziemie. I ona, i grunty są darowywane. Zamach i na nią, i na posiadłości godzą w mężczyznę. Nawet gdy krzywda dzieje się kobiecie, na pierwszym planie jest mężczyzna.
Moja ocena: 4/6
Radosław Nawrot
Tomek
No to co Panie Ridley Scott? czas na „Krzyżaków”Mistrzu 👍⚔️