Na Islandię przyjeżdżają bardzo często ludzie z Polski, którym w ojczyźnie z jakiś powodów się nie powiodło i coś sprawiło, że postanowili ją opuścić, może nawet uciec. Jest wśród nich zapewne wiele ciekawych, niezwykłych historii. Zrobić film o jednej z nich to prosty i w gruncie rzeczy bardzo dobry pomysł.
Przed stratą nie uciekniesz. Cokolwiek masz teraz, do czegokolwiek doszedłeś i jakkolwiek się teraz czujesz, wszystko to utracisz. Już za moment. Nagrodzenie „Nomadland” w czasie pandemii trzema Oscarami to niezwykłe, ale chyba nieuchronne wydarzenie. To czas oswajania się ze stratą i czas filmów o niej.
Opowieść o człowieku, który z bronią wtargnął do studia telewizyjnego podczas sylwestrowego programu można by w sumie wymyślić jako ciekawą fabułę filmowa. Problemem „Prime Time” jest to, że historii tej nie wymyślono.
Tom Hanks bodaj pierwszy raz zagrał w westernie. Tylko jednak po to, aby opowiedzieć nam (a dosłownie odczytać z gazet) historię współczesnych Stanów Zjednoczonych. Jak to u Paula Greengrassa. Jak to w westernie
Pierwsza reakcja na opis tego filmu jest często standardowa – to lekceważenie. „Opowieść o relacji między człowiekiem a ośmiornicą” powoduje chichot, zdziwienie, skojarzenia z talerzem. Dajcie jednak sobie szansę wysłuchać tej historii, niezwykłej podwodnej parafrazy „Małego Księcia”. Zrozumienie jej to brama do królestwa przyrody, a może zaryzykowałbym nawet mocniejsze słowo…
A może to jednak dobry pomysł, aby niektóre filmy przenieść z kina na ekran? Przecież taka reżyserska wersja „Liga sprawiedliwości”, jaką stworzył Zack Snyder, mogłaby nigdy nie powstać, gdyby miała spełniać jedynie wyzwania kinowe. Cztery godziny w sali kinowej bez wciśnięcia spacji i pauzy?!…
Tym życzeniem było bowiem, aby po naprawdę świetnej, zabawnej, odświeżającej „Wonder Woman” z 2017 roku doczekać się kontynuacji tej opowieści. Ale nie takiej, o rany! I nie w takich okolicznościach. Proszę, cofam to życzenie…
Kto to, Szanowni Państwo? Jakieś bydlę, zapewne odpowiecie. I nie pomylicie się wówczas ani trochę. To rzeczywiście bydlę, na dodatek bydlę ogromne. Bison priscus, którego polska nazwa gatunkowa brzmi żubr pierwotny. Inaczej nazywa się go żubrem stepowym, albo prażubrem.
No dobrze, trudno – trzeba być ze sobą szczerym. Kręcą mnie takie historie. Kręcił mnie „Projekt Monster”, czyli pierwszy „Cloverfield”. Uważam, to jeden z najlepszych found footage, jakie zrealizowano w dziejach kina – znakomite połączenie kinowego eksperymentu z historią dla dużych chłopców o kaiju, apokalipsie w samym środku imprezy i uczestnictwie w czymś nadzwyczajnym, godnym nakręcenie. Bo „Cloverfield” w stylu współczesnych programów informacyjnych na żywo. Czy nie takie sceny oglądamy nakręcone amatorskimi telefonami i iphonami z kolejnych zamachów, trzęsień ziemi czy innych kataklizmów? Dzisiaj to przecież standardowa forma przekazu.
Kto powiedział, że detektywi muszą być koniecznie przebiegli, mistrzami logiki o ogromnych IQ, dzięki któremu z jednej plamy na kołnierzyku potrafią odtworzyć przebieg zdarzeń? Kto powiedział, że na podstawie jednego włosa na kanapie potrafią ustalić, kto zabił i dlaczego? Kto mówi, że każdy z nich powinien mieć przenikliwość Sherlocka Holmesa, Herkulesa Poirot albo porucznika Columbo, który wychodząc już, zawsze rzucał „jeszcze jedno pytanie, bo coś mi się przypomniało?”
We use cookies to enhance your experience while using our website. If you are using our Services via a browser you can restrict, block or remove cookies through your web browser settings. We also use content and scripts from third parties that may use tracking technologies. You can selectively provide your consent below to allow such third party embeds. For complete information about the cookies we use, data we collect and how we process them, please check our Privacy Policy