NAPISZ DO MNIE!
Kino

„Wszystkie nasze strachy” czyli po co powstała tęcza

Prowincja to zwierciadło. W nim odbija się prawdziwie wszystko to, co zniekształcają wielkie miasta. Aby w pełni pokazać jakiekolwiek zjawisko, dobrze jest spojrzeć na wieś. Przy czym nie ośmieszyć jej, nie wydrwić i nie zlekceważyć, co we „Wszystkich naszych strachach” się udało. Najlepszy polski film 2021 roku dostał tę nagrodę słusznie, bo to historia o społeczności. O życiu mimo podziałów.

„Wszystkie nasze strachy”

reżyseria: Łukasz Ronduda, Łukasz Gutt
scenariusz: Łukasz Ronduda, Michał Oleszczyk, Katarzyna Sarnowska
w rolach głównych: Dawid Ogrodnik, Agata Łabno, Maria Maj, Jacek Poniedziałek, Andrzej Chyra, Oskar Rybaczek, Jowita Budnik


Pamiętam „Twarz” Małgorzaty Szumowskiej – niezwykły film o polskiej prowincji, w którym jednak niczym drzazga w bucie kłuł mnie protekcjonalny ton. „Wszystkie strachy świata” zabierają się za jeden z najtrudniejszych tematów współczesnej Polski, temat niezwykle bieżący i dzielący ludzi niczym nożem. A jednak unikają podobnych mielizn.

„Wszystkie nasze strachy”

I nie dzieje się to dzięki ostrożnemu symetryzmowi w przekazie czy omijaniu tych trudnych zakamarków rzeczywistości. Dzieje się tak dzięki wprawnej wypowiedzi twórców, ich zmysłowi i wrażliwości. Dzieje się tak dzięki najwspanialszemu lekarstwu na ludzkie sprawy, jakie znamy – empatii.

Widzę we „Wszystkich strachach świata” ogromne pokłady empatii, przy czym nie tylko wobec krzywdzonych środowisk LGBT. Wobec wszystkich. Wieś w tym filmie jest miejscem, w którym żyją czy też raczej próbują żyć wspólnie wszyscy w taki sposób, jakby pozornie nie docierały tu znane nam z rzeczywistości podziały – tak głębokie, że pozwalają „dzielić z sąsiadami jedynie klatkę schodową”. Docierają jednak. W gruncie rzeczy nie wyparowały i jest ich tu mnóstwo, a filmowa wieś nie jest wolna od szczucia, poniżania, wyzywania od „pedałów” czy wreszcie tragedii. A jednak mimo tego cały czas miałem wrażenie, że oglądam film o próbie zbudowania świata, w którym może dałoby się żyć razem mimo tego. O pewnej społeczności.

„Wszystkie nasze strachy” czyli zasłużyć na akceptację

Wiele do myślenia daje scena, w której Daniel (w tej roli Dawid Ogrodnik) objeżdża swoich sąsiadów, by zaprosić ich na drogę krzyżową. Daniel jest gejem, nie ukrywa tego i nie chowa się. Ma dres z tęczowymi naszywkami, jest transparentny. „Elgiebet ci się oderwał” – mówi do niego babcia, którą cudownie zagrała Maria Maj. Babcia katoliczka, która ten elgiebet przyszyje, a demony spod okna przegoni w twardych słowach. Zrobi to, bo akceptacja i empatia są dla niej oczywiste.

Można odnieść wrażenie, że Daniel to członek społeczności od lat akceptowany, aczkolwiek gdy tylko dojdzie do sytuacji kryzysowej, widać na czym ta akceptacja się opierała. Daniel jest osobą aktywną, udziela się w pracach dla społeczności, stoi na czele protestów rolniczych. Zasługuje na uznanie, jakie go otacza.

– Nie musisz zasługiwać, aby tu żyć – mówią mu tymczasem znajomi.

W tym rzecz – Daniel jest osobą, która czuje się winna w wielu sytuacjach. Także winną tego, że jest gejem. Rozmawia o tym księdzem, zastanawia się jak pogodzić to, kim naprawdę jest, z ważną dla niego, głęboką i żarliwą wiarą katolicką. I godzi.

„Wszystkie nasze strachy”

„Wszystkie nasze strachy” czyli każdy ma swój krzyż

„Wszystkie nasze strachy” nie są filozoficznym wykładem ani rozprawą ze stosunkiem Kościoła do społeczności LGBT i społeczności LGBT do Kościoła. Daniel, którego gra Dawid Ogrodnik, nie jest osobą, która uważałaby, że Chrystus go opuścił. Wręcz przeciwnie, widzi w nim oparcie i wyjaśnienie. Widzi krzyż swój i innych członków społeczności, których zna. Dźwiga ten krzyż, chociaż zewsząd słyszy głosy nakłaniające go do refleksji nad tym, dlaczego w ogóle musi to robić. Dlaczego musi na coś zasłużyć.

Pewnie dlatego, że jego próby istnienia w świecie, który jest podzielony i wymaga wyborów, oznaczają rozdarcie. Daniel nie czuje się do końca sobą nigdzie, ani w społeczności LGBT i na występie drag queen, ani podczas kościelnego nabożeństwa. A przecież na jego podwórku znajduje się koło fortuny, mówiące że zanim zostanie się zbawionym, trzeba wiedzieć, kim się naprawdę jest i nie udawać kogoś innego. W przeciwnym razie zbawiony zostanie ten ktoś inny.

„Wszystkie nasze strachy”

Krzyż to krzyż – każdy go ma, bo wiara katolicka to akceptacja cierpienia, w którym widzi się jakiś większy sens. Sam Daniel przyznaje, że to na pewno jest po coś, aczkolwiek nie do końca rozumie, po co. Wychodzi jednak z prostego założenia katolika – nie ma przecież takiej możliwości, by Chrystus go nie kochał i odrzucał. Wszyscy mogą to zrobić, ale nie on. I ta wiedza jest punktem wyjścia do wszystkiego, co nim powoduje. Dzięki temu Chrystusa widzi w każdym krzywdzonym, zaszczutym, poniżonym i odrzuconym. W jego ocenie, ani krzyż, ani Chrystus, ani wiara nie są dla nikogo zarezerwowane, to wartości uniwersalne, z którymi każdy może się utożsamić, o ile dostrzeże że to historia także o nim.

„Wszystkie nasze strachy” czyli krzyż staje się sztuką

Daniel Rycharski, prawdziwa postać stanowiąca protoplastę bohatera, rzeczywiście postawił w Warszawie przywieziony z prowincji krzyż pojednania, który wzbudził wiele kontrowersji. Budził je nie tylko surowiec i specyficzne drzewo, z którego go wykonano. Krzyż i kolejne krzyże ubrane w szaty tych osób LGBT, które padły ofiarami prześladowań i nagonek, stał się powodem sporów na temat wykorzystania symboli religijnych i miejsca Chrystusa wśród społeczności LGBT. A zatem tym samym stał się sztuką.

Zanim obejrzałem film, pomyślałem: zaraz, jak to „strachy”? Chyba powinno być „lęki”… Dzisiaj wiem, że nie, nie powinno. Właśnie strachy, w które przekształcają się krzyże. Rolnicze strachy mają odstraszać, tworzyć barierę – pewną ważną symboliką tego przekazu są tu roznoszące zarazę dziki. Filmowe krzyże są rodzajem myślowego pomostu, ale i wyrazem mocnych uczuć, które trzeba wyrazić.

„Wszystkie nasze strachy”

Sztuka Daniela i wiara Daniela są bowiem niezwykle proste, co za tym idzie prawdziwe. „To musi do mnie przyjść” – mówi o swoich rzeźbiarskich pracach i tak samo jest z wiarą. Ona musi przyjść i przychodzi. Dla wyraźnie zagubionego Daniela stanowi pomost, którego może się uchwycić. Może też dzięki niej zasłużyć – na zbawienie, na uznanie ludzi i Chrystusa.

Ta wspaniała i zupełnie odarta z protekcjonalizmu prostota ma potężną siłę uderzeniową. To przekaz, który może dotrzeć znacznie precyzyjniej niż jakiekolwiek manifestacje i krzyki. Jest bowiem do bólu prawdziwy. Daniel objeżdża sąsiadów, zapraszając ich na drogę krzyżową, i wówczas mówi przecież coś w stylu: wszyscy przecież grzeszymy, ale dajmy sobie szansę. Jej początkiem jest dostrzegać.

„Wszystkie nasze strachy” czyli wieś to zwierciadło

Łukaszowi Rondudzie i Łukaszowi Guttowi udało się przekazać treści, może nawet manifest, ale bez kompulsywnego moralizatorstwa. Nie ośmieszyli prowincji, nie prychnęli na nią i nie skrzywili się. Ich wieś jest miejscem, w którym problemy widać najpełniej, są one najbardziej bezpośrednie i wszystko, co się tu zdarza, dotyka każdego mieszkańca niemal natychmiast, gdyż wszyscy się tu znają. Ta wieś jest jednak jednocześnie szansą, bo nigdzie nie widziałem takich prób walki o społeczność, jak tutaj.

Weźmy chociażby scenę z wizytą sołtyski, która czyta Danielowi nagłówki mediów. Media spłycają temat, biją wykrzyknikami, sloganami, bo taka ich logika. – Ja za to nie odpowiadam – powiada Daniel. Wtedy sołtyska mówi: – Jak ja się mam z tym czuć?

„Wszystkie nasze strachy”

To chyba kluczowe pytanie. Wszystko dotyka tu wszystkich bezpośrednio, nawet scysja z niemym ojcem (Andrzej Chyra rozmawia tylko przez telefon i tylko o silniku traktora, którym zagłusza syna; jego milczenie jest znamienne) jest publiczna. Skoro dotyka, to i uwypukla. Tutaj wszystko jest od razu mocniejsze i nadaje wyrazistego znaczenia każdemu wydarzeniu i słowu. Proszę zwrócić uwagę, jak kolosalny wpływ mają tu na siebie wszyscy mieszkańcy.

Świat jest pełen różnic, na tym polega. Szukanie w nim jednolitości, odrzucenie inności to manowce. Starcie różnych światów zapewne prowadzi do konfliktów, ale to jeszcze nie znaczy, że musi prowadzić do wykluczenia. Pewnie dlatego mam wrażenie, że Łukasz Ronduda i Łukasz Gutt robią film nie tyko o LGBT, co o społeczności i tym, co może ją spajać mimo różnic. Czyż Bóg nie po to stworzył tęczę?

Moja ocena: 4+/6

Radosław Nawrot

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Privacy Settings
We use cookies to enhance your experience while using our website. If you are using our Services via a browser you can restrict, block or remove cookies through your web browser settings. We also use content and scripts from third parties that may use tracking technologies. You can selectively provide your consent below to allow such third party embeds. For complete information about the cookies we use, data we collect and how we process them, please check our Privacy Policy
Youtube
Consent to display content from - Youtube
Vimeo
Consent to display content from - Vimeo
Google Maps
Consent to display content from - Google
Spotify
Consent to display content from - Spotify
Sound Cloud
Consent to display content from - Sound