Był taki moment, gdy pozostawało powiedzieć „nie” kinu grozy, bo schodziło ono na psy. „Nie!” niezwykłego Jordana Peele to w sporej mierze opowieść kinotwórcza, która wykazuje, że nie jest istotne co pokażemy, ważne jak pokażemy. O jakże mi to bliskie w czasach oceniania po okładce!
Stanisław Bareja miał zdolność tworzenia filmów gagowych, będących w założeniu przejaskrawionym obrazem rzeczywistości, który w wielu aspektach okazuje się prawdziwy. „Kryptonim Polska” zamachnął się na naszą obecną rzeczywistość z podobnymi ambicjami. I okazuje się, że ta rzeczywistość nadaje się na bekę równie dobrze jak PRL.
Ani „Prey”, ani żadna inna część filmowej sagi o Predatorze nigdy nie dorówna oryginałowi z Arnoldem Schwarzeneggerem z 1987 roku. Najnowsza wersja jednak jest bodaj jedną z najbardziej interesujących. Po pierwsze dlatego, że to prequel, co zawsze jest ciekawe. Po drugie dlatego, że naprzeciw bestii z Kosmosu stawia Indian.
Whitney Houston, Any Winehouse i wiele innych gwiazd – teraz do tego grona kinowych biografii dołączył też Elvis Presley. Jego też ściągnęła z nieba sława i chciwość innych, a nade wszystko – poklask i miłość tłumu. „Elvis” to jedna z tych przejmujących opowieści o tym, że gdy zajdzie się wysoko, sięgnie gwiazd i chwały, nie sposób być szczęśliwym. Nie sposób skończyć dobrze.
Jedna scena wyjścia tyranozaura z wybiegu w pierwszej części „Parku Jurajskiego”… co tam! nawet jedna scena z chorym triceratopsem z pierwszej części tej serii jest więcej warta niż wszystkie te kontynuacje. Mnóstwo w nich absurdu i groteski, ale jest też to, po co ja poszedłem do kina – zwierzęta.
„Top Gun. Maverick” jest historią, z którą bardzo się utożsamiam. Bo niby wszystko już stare, czterdziestoletnie, a jednak jare i potrafi wciąż jeszcze dać po odrzucie. Dotyczy to nie tylko filmu, a samolotów.
Dbałość Roberta Eggersa o detale, o stworzenie klimatu skandynawskiej sagi z IX wieku jest ogromna. Nie wiem, czy cała para nie poszła w gwizdek jak przy erupcji islandzkiego wulkanu, niemniej jego „Wiking” to dzieło klimatyczne. W zalewie filmów traktujących o Wikingach – nie wiem czy się przebije.
Zabawa w podróże między światami równoległymi daje scenarzystom nieograniczone możliwości uruchamiania wyobraźni. Jest jednocześnie niezwykle ryzykowna, bo widz może się w nich pogubić wraz z całą fabułą. Tutaj o pogubieniu się nie ma mowy, ten Dr Strange jest niezwykle przejrzysty, a w przejrzystości tej nawet zdystansowany i zabawny. Minusem jest to, że potęga krocząca za tym pomysłem nie została do końca wykorzystana.
Umieszczenie akcji tego slashera w 1979 roku nie jest przypadkowe. Nawiązuje on do lat siedemdziesiątych jako do złotej epoki horroru i thrillera, ale także jako do złotej epoki soft porno, w której próbowano wyprać ten gatunek i wprowadzić do kin. Było minęło. Ti West usiłuje sprzedać w staroświeckim opakowaniu coś, w czym w zasadzie niczego nowego nie ma.
Dwuznacznie moralny bohater tego typu jak Morbius mógłby być postacią wykraczającą znacznie poza komiks, poza superbohaterskie opowieści. To postać niemal archetypiczna, zwłaszcza że Morbius kładzie na szali swe życie i tożsamość nie w pogoni jedynie za pychą, sławą, nauką i zaspokajaniem ciekawości. On przecież walczy o przetrwanie. Dlaczego więc wszystko poszło tutaj tak źle?
We use cookies to enhance your experience while using our website. If you are using our Services via a browser you can restrict, block or remove cookies through your web browser settings. We also use content and scripts from third parties that may use tracking technologies. You can selectively provide your consent below to allow such third party embeds. For complete information about the cookies we use, data we collect and how we process them, please check our Privacy Policy