NAPISZ DO MNIE!
Kino

„Akademia Pana Kleksa” czyli wilki maszerują raz jeszcze

Historia Pana Kleksa i jego akademii stąpa po bardzo kruchym lodzie, kruchszym niż w niejednej bajce. Rozpięta między kłamliwym „wszystko jest możliwe” a dającym nadzieję „wiem, co czujesz” przeprowadzić ma dzieci przez zupełnie inny świat niż ten 40 lat czy 75 lat temu. Nie może być więc taka sama. I nie jest. W sporej mierze tu sporo rzeczy jest na odwrót niż byśmy się spodziewali.

„Akademia Pana Kleksa”

reżyseria: Maciej Kawulski
scenariusz: Krzysztof Gureczny, Agnieszka Kruk
w rolach głównych: Antonina Litwiniak, Tomasz Kot, Danuta Stenka, Sebastian Stankiewicz, Agnieszka Grochowska, Konrad Repiński, Daniel Walasek


Najbardziej obawiałem się, że nowa „Akademia Pana Kleksa” stanie się po prostu kopią tej starej, sprzed 40 lat. Starej, która odegrała tak wielką rolę w życiu wielu z nas (choćby moim). Na szczęście tak nie jest. Współczesna „Akademia Pana Kleksa” różni się od niej bardzo i pokazuje, że historie w stylu Harry’ego Pottera powstawały w Polsce już 77 lat temu.

„Akademia Pana Kleksa”

Jan Brzechwa stworzył jednak „Akademię Pana Kleksa” w 1946 roku w Polsce. Co mógł z nią wtedy zrobić? Może gdyby powstała w Wielkiej Brytanii w latach dziewięćdziesiątych i pod nazwiskiem Rowling, a nie trudnym Brzechwa, zrobiłaby światową karierę. No ale nie powstała.

Nie uważam jednak, by była gorsza.

O książce Jana Brzechwy można by napisać tekst osobny, ale nie w tym rzecz. Tu mówimy wszak o ekranizacjach, z których ta Krzysztofa Gradowskiego z 1983 roku to fundament polskiego kina dziecięcego, ale także polskiego kina fantasty. I pewien mit założycielski, więc zamach na tę wersję poprzez stworzenie nowej przypomina mierzenie się niemalże ze „Znachorem”.

Wielu powie: „nie wolno, to świętość, nie ma sensu, bo i tak się nie uda”, po czym na nową wersję zacznie narzekać, że nie odpowiada tamtej.

Ja powiem: „śmiało”. Nawet jeśli nie odpowiada. Bo na tym polega sztafeta kulturowego kodu, byśmy łączyli epoki, wątki, książki i filmy.

„Akademia Pana Kleksa” czyli zacznijmy od A

Często, gdy czytałem „Akademię Pana Kleksa”, wyobrażałem sobie ten rok 1946. Koniec wielkiej wojny, same zgliszcza wokół i tylko wyobraźnia pozwalała uznać, że da się rzeczywistość na nowo poskładać. Może zaczynając od początku, od nowej edukacji, od radości i zabawy tak brutalnie wyrugowanej z życia. Może poczynając od litery A.

Na przekór złu, na przekór oporowi i dokuczliwej realności, bez baczenia na tych, co mówią, że to tylko bajka. Wbrew wilkom i ich hordom, które zmiotły dotychczasowy świat z powierzchni ziemi.

„Akademia Pana Kleksa”

Wilki… właśnie, wilki. Zawsze czułem, że one są języczkiem u wagi w Akademii Pana Kleksa. Nie piegi, złe sny, drzwi do kolejnych bajek świata wyobraźni czy skonstruowane przez zło androidy. Kiedy myślę o książce Jana Brzechwy, przed oczami mam atakujące miasta i wsie wilki, wywlekające ludzi z domów, dokonujące rzezi i czystek niczym armia najeźdźców. Mam je przed oczami dosłownie, chociaż zapewne znaczyć miały czołgi, samoloty i żołnierzy z trupią czaszką maszerujących z pochodniami w brunatnym obłędzie. Wściekli rewanżyści, gotowi żyć przeszłością po wsze czasy w imię „pamięci”.

Kiedy natomiast myślę o ekranizacji Krzysztofa Gradowskiego z 1983 roku, mam przed oczami Marsz Wilków i zespół TSA.

„Akademia Pana Kleksa” czyli wielki lęk przed wilkami

Wystarczyło kilka zdań z ludźmi w social mediach, aby zorientować się, że nie jestem sam w takim postrzeganiu „Akademii Pana Kleksa”. Poprzez Marsz Wilków i grozę jaką wywoływał on i ci kaskaderzy w maskach. To powszechny lęk, który wiele osób pielęgnuje po tamtym seansie od 40 lat.

I teraz mam Państwu powiedzieć, że wilki w najnowszej „Akademii” Macieja Kawulskiego są jeszcze straszniejsze?

Może w zamian powiem, że są ważniejsze. Stanowią już nie języczek u wagi, ale główną oś tego filmu. Punkt odniesienia, stanowiący… chciałem powiedzieć antropomorfizację zagrożenia, ale w tym wypadku należałoby powiedzieć – reifikację.

„Akademia Pana Kleksa”

To z powodu wilków siadłem w kinie najbardziej najeżony. Pamiętając o tym, że Jan Brzechwa dołożył kilka cegiełek do lęku przed nimi i w konsekwencji ich zagłady w Polsce.

Powiem ci w słowach kilku,
Co myślę o tym wilku:
Gdyby nie był na obrazku,
Zaraz by cię zjadł, głuptasku.

Za mocno szarżuję? Proszę zwrócić uwagę na to, jak ogromny wpływ na losy takich zwierząt jak wilk mają nasze popkulturowe skojarzenia, a one są cały czas standardowe. Wilk to zło. To ten zły, czarny charakter. To zagrożenie, śmierć, wreszcie to, co w nas zostawiają owe skojarzenia – lęk.

„Akademia Pana Kleksa” czyli wilk nie musi pożreć Czerwonego Kapturka

Maciej Kawulski w swej wersji Marsz Wilków przedstawił według takiego schematu jak Krzysztof Gradowski – sięgnął po ludzi w maskach i z lśniącymi oczami. Stworzył z nich wilkusy, istotny człeko – wilkopodobne, które mówią własnym językiem (w napisach końcowych widziałem, że był on specjalnie konstruowany na potrzeby filmu) i przesuwają „Akademię Pana Kleksa” w kierunku niemal tolkienowskim. Niezależnie jednak od tego, czy będą to wilki, wilkusy czy wilkołaki, nadal zakrawa to na starą nagonkę.

Tak myślałem i dlatego się najeżyłem, bo na wilkach mi zależy. Od ćwierć wieku piszę o nich i o ich ochronie gatunkowej, a „Akademię Pana Kleksa” dostajemy w przededniu decyzji Unii Europejskiej w wilczej sprawie.

„Akademia Pana Kleksa”

I rzeczywiście, przez długi czas byłem przekonany, że wilk znowu zje Czerwonego Kapturka i napadnie na Akademię z atawistyczną, brutalną siłą bezmózgiej zemsty. Okazuje się jednak, że i w tej kwestii świat się zmienił. To już nie tylko nie jest rok 1946, gdy wilcze hordy grasowały wśród ruin świata, ani rok 1983, gdy wilk był domyślnym zbirem z bajek. To nowe rozdanie także w tej materii.

Wilki czy raczej wilkusy to postaci u Macieja Kawulskiego mocno rozbudowane. Z incydentalnej napaści w retrospektywnej formie opowieści zaklętego w ptaka księcia Mateusza, z formy nieuchronnej konsekwencji ściąganej za swe czyny ze zwielokrotnioną siłą, stały się kluczem do tego, czym Akademia jest i czego uczy.

Te wilki nie są tępymi bestiami, odczłowieczonymi najeźdźcami. To istoty z emocjami, o których powiedzieć można „nikt nie rodzi się zły”. Ściągają z gór podobnych do Transylwanii (zdjęcia kręcono w Norwegii, z tego co wiem) nie jako czysta zagłada, ale catharsis dla siebie i innych. Zupełnie jakby trzeba było dojść do ściany i kresu swych emocji, aby móc sobie z nimi poradzić. Wkraczają do Akademii nie tylko z grozą, ale i scenami iście zaskakującymi, jak łagodnienie gniewu w obliczu zaciśniętych na nodze sideł, w obliczu bezpośredniego kontaktu z tym, kogo się nienawidzi albo z humorem.

Gdy bowiem zastanawiam się nad najlepszą sceną tego filmu, to dochodzę do wniosku, że zaatakowanie wilków… sucharskim żartem. I teraz to ja nie żartuję. Cudowna scena, rozbrajająca i zasłaniająca blask księżyca tym, co wszystkich nas jednakowo łączy – śmiechem.

„Akademia Pana Kleksa” czyli warcząca Danuta Stenka

Wilki mają emocje i niezwykłą twarz Danuty Stenki, która ma na koncie wiele niezwykłych ról, ale jako Królowa Wilków przeszła chyba samą siebie.  Niesamowita to rola, wielce oryginalna (także jak na jej portfolio), zagrana z wielkim kunsztem. Nigdy nie przypuszczałbym, że powarkująca Danuta Stenka wywoła u mnie takie ciary – a jednak!

„Akademia Pana Kleksa”

Warto zauważyć, że chociaż gra ona Królową Wilków, która w prawdziwej wilczej watasze pewnie odgrywała rolę liderki jako najbardziej doświadczona wadera, tu jej władza jest nie pierwszoplanowa. Dowodzi marionetkami z tylnego siedzenia, za znacznie różniącym się od niej wilczym księciem – istotą zagubioną, niepewną i pełną traumy opartej na koszmarnym wychowaniu, w której jest zły, bo inni byli źli wobec niego. Istotą gotową w każdej chwili wyjść z zaklętego kręgu spirali nienawiści. Ona zaś jest żywą emocją i czystym gniewem, który albo wydostanie się na plan pierwszy, albo zostanie stłamszony.

Niezwykłe jest dla mnie to, że rola to na tyle mocna, iż wydobywa się na czoło całego filmu. Zaskoczenie, bo nie Ada Niezgódka (w miejsce Adasia Niezgódki), nawet nie Pan Kleks, ale wadera grana przez Danutę Stenkę staje się tu postacią wiodącą.

Pana Kleksa jest bowiem w „Akademii Pana Kleksa” zaskakująco mało, a gdy pojawia się on już na ekranie, jest zupełnie inny niż ten sprzed lat. W wydaniu Tomasza Kota to trzpiot, żartowniś raczej a nie wszechwiedzący i wszechwładny profesor i nauczyciel. Nie tylko uczy zabawą, ale sam w niej uczestniczy. To wreszcie Kleks bezradny, często nieobecny i bierny. Symbolicznie zamknięty w klatce i proszący o pomoc w obliczu zła, które obalić mogą tylko ludzka empatia i serce.

„Akademia Pana Kleksa” czyli witajcie w innej bajce

Zmarginalizowanie Pana Kleksa jest dla mnie zabiegiem zaskakującym, ale może dlatego że zbyt kurczliwie przywiązałem się do książki i filmu z 1983 roku. Niczym gość z 8 procentami wyobraźni nie jestem w stanie dopuścić innej wersji, a może powinienem? Nie wiem.

Zwłaszcza, że to nie jedyna marginalizacja. „Akademia Pana Kleksa” z 2023 roku jest kompletnie inna niż ta, z 1983 roku i sprawa nie sprowadza się jedynie do Kleksa i wilków.

Krzysztof Gradowski przed 40 laty oparł się na barwach i muzyce. Stworzył coś w rodzaju niemalże musicalu, bazującego na muzycznej aranżacji twórczości Jana Brzechwy – całej, nie tylko Kleksowej. W efekcie powstały piosenki i motywy znane dzieciom do dzisiaj. Wiersze Brzechwy zyskały melodię i przez to okazały się trwalsze.

„Akademia Pana Kleksa”

Maciej Kawulski sięgnął po zupełnie inne barwy, odlał film w czerwieni, przejaskrawił i obsypał stylizacją. Nie każdemu może się to podobać, ale ten zabieg przesunął dzieło ze świata bajek do sfery fantasy. To już bardziej film z jednorożcem niż Kaczką Dziwaczką.

To także sprawia, że w wypadku tej „Akademii Pana Kleksa” mamy do czynienia z jednym z najbardziej efektownych filmów w całej historii polskiej kinematografii. Dziełem wizualnie imponującym, z doskonałymi zdjęciami i scenografią (Alicja chociażby). Przed 40 laty zdjęcia i scenografia także robiły wrażenie, ale barwy były zupełnie inne.

„Akademia Pana Kleksa” czyli nie ma piosenek, jest teledysk

Ta „Akademia” inaczej potraktowała za to piosenki. Nie oparła się na nich. Nie są one częścią musicalu, a jedynie tłem. Jeżeli ma się w tle Sanah, która jest w stanie sprzedać ludziom cokolwiek co zaśpiewa, to sukces murowany, ale to także oznacza nowe aranżacje.

Podobają się Państwu? Ja mam wrażenie, że pasują, ale jednocześnie przesuwają środek ciężkości filmu z muzyki i piosenek w kierunku treści.

I tu mamy mieliznę największą. Bo chociaż ta „Akademia Pana Kleksa” nie opiera się już tak bardzo na muzyce, to jest teledyskiem. Slajdy, jakie widzimy, robią wielkie wrażenie, ale w historię się nie ułożą. Co więcej, gdybyśmy nie znali książki czy filmu z 1983 roku, moglibyśmy tu przepaść marnie.

A to ważna sprawa, bowiem „Akademia Pana Kleksa” jest rozpięta między treściami banalnymi a tymi niezwykle ważnymi. Między „czy musimy ze sobą walczyć” po „wyobrażam sobie, co ty czujesz i to jest właśnie empatia”. Stąpa po kruchym lodzie, zapewniając dzieci iż „wszystko jest przecież możliwe, o ile użyje się wyobraźni”, co jest wszak wielką i ryzykowną nieprawdą. Niebawem te dzieci przekonają się, że nic bardziej mylnego. W życiu nie wszystko jest możliwe i nawet wyobraźnia tu nie pomoże, chociaż to właśnie ona jest w życiu niezbędna. Choćby po to, by tworzyć.

„Akademia Pana Kleksa”

Zarazem jednak dostarcza dzieciom wiedzy, iż to co niedosłowne i nieuchwytne także stanowi o jakości życia. „Nie używaj siły, ale mocy” – powiada Pan Kleks, starannie te dwie kwestie rozgraniczając.

„Akademia Pana Kleksa” czyli czarodziejska różdżka to iluzja

Porównałem dzieło Jana Brzechwy do opowieści o Harry’m Potterze, bo i tu mamy przejście ze świata realnego do baśniowego i magicznego, aby uczyć się w bajkowej akademii. Jest jednak istotna różnica, zwłaszcza w kontekście filmu z 2023 roku. W tym wypadku jednak i w wyraźnej opozycji do filmu sprzed 40 lat akademia w zasadzie nie uczy magii.

Nie ma jej tu niemal w ogóle. Brakuje zaklęć, czarodziejskim różdżek i cudów, którymi zastąpić można rzeczywistą bezradność. Owego magicznego lukru, który pozwala uciec wyobraźnią ze świata realnego do tego, gdy wystarczy zaklęcie znać i kijkiem machnąć, aby rozwiązać problemy.

Czy też – jak w 1983 roku – namalować sobie obiad, uzdrowić naklejonym plastrem pęknięcia, tylko pstryknąć palcem.

„Akademia Pana Kleksa”

Współczesna Akademia Pana Kleksa niczego takiego nie uczy. Ona wbija się w dziecięcą wyobraźnię nie po to, by swych adeptów z realnego świata wydobyć i przenieść do imaginacji. Przeciwnie, ona ich w nim utrzymuje. Uczy empatii, tolerancji, wiary w siebie, wyobraźni rozumianej jako modus operandi a nie wiara w cuda. Uczy zastępowania słowa „ale”, które unieważnia wszystko, co przed nim – nie tylko przeprosiny, także marzenia. Także popełniania błędów i ulegania pokusom, jak ta w wypadku Serdelki, która jest gotowa dołączyć do jakiejś bandy, byleby zyskać szacunek i być czegoś częścią, być kimś – jakież to współczesne! To nie jest przeciwstawianie się zagrożeniom na zasadzie hokus-pokus, ale stawianie im czoła, póki czas.

Myślałem, że mam całe życie przed sobą – mówi wszak książę Mateusz. I od razu wie, że to nieprawda.

„Akademia Pana Kleksa” czyli nauczmy dzieci życia

Nie ma magii, nie ma piosenek, nie ma bajek, nie ma wszechobecnego i wszechwładnego Kleksa. Jest za to Ada zamiast Adasia, międzynarodowe grono uczniów z całego świata (co czyni z Akademii Pana Kleksa przedsięwzięcie typu international), wliczając w to wszystkie rasy, niepełnosprawności czy tożsamości płciowe albo problemy z psychiką.

Nie szkodzi, powiem. Nie mam z tymi zmianami problemu. Nawet jeśli liczyłem na innego Kleksa i inną Akademię. Nawet jeśli ta różnorodność jest tu przedstawiona zarazem tak stereotypowo (dziewczynka z Ukraina musi być w płóciennym stroju ludowym, Meksykanin włóczy się po ulicach, a Brazylijka jest wykorzystywana w pracy nieletnich) i stanowi tylko miałkie i nieistotne tło dla głównej bohaterki.

„Akademia Pana Kleksa”

Co więcej, zastąpienie magii empatycznym, twórczym i otwartym podejściem do realnego życia podoba mi się bardziej. Akademia ucząca świata, w którym nie ma czarodziejskiej różdżki, a jedynie własne zachowania i decyzje, to akademia, do której warto posłać dziecko,

Problem mam z tym, że z wymieszanych na talerzu barw nie powstaje jednak konkretne danie, ale rodzaj pulpy, w której łopatologia i maksymy przeplatają się na równych prawach. Bulion, w którym mnóstwo jest niejasności i słabości fabularnych, bohaterowie pojawiają się jakby tu zabłądzili (ojciec bohaterki, Piotr Fronczewski, Albert zwiastujący drugą część), a jakościowe wtręty i ważne treści sąsiadują ze sztampą i komunałami.

Z drugiej strony – może właśnie takie jest życie bez różdżki.

Radosław Nawrot

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Privacy Settings
We use cookies to enhance your experience while using our website. If you are using our Services via a browser you can restrict, block or remove cookies through your web browser settings. We also use content and scripts from third parties that may use tracking technologies. You can selectively provide your consent below to allow such third party embeds. For complete information about the cookies we use, data we collect and how we process them, please check our Privacy Policy
Youtube
Consent to display content from - Youtube
Vimeo
Consent to display content from - Vimeo
Google Maps
Consent to display content from - Google
Spotify
Consent to display content from - Spotify
Sound Cloud
Consent to display content from - Sound