Wielokrotnie zastanawiałem się nad tym, jak bardzo przypominamy bohatera filmu „Piękny umysł”. Otrzymujemy nadmiar danych, usilnie próbując zestawić z nich jakąś sensowną całość. „Jeźdźcy sprawiedliwości” to kolejna duńska zaduma nad tym, czego w życiu brakuje – chociażby akceptacji przypadkowości.
„Jeźdźcy sprawiedliwości” (Retfærdighedens ryttere)
reżyseria: Anders Thomas Jensen
scenariusz: Anders Thomas Jensen
w rolach głównych: Mads Mikkelsen, Nikolaj Lie Kaas, Lars Brygmann, Nicolas Bro, Andrea Heick Gadeberg, Roland Møller
„Jeźdźcy sprawiedliwości” są bowiem filmem głęboko entropicznym. Miejsce zrozumienia zachodzących wokół nas wypadków zajmuje zrozumienie samych bohaterów, którzy stanowią swe całkowite przeciwieństwa.
Jest w tym filmie scena, w której Mathilde, córka głównego bohatera (w tej kolejnej świetnej roli Mads Mikkelsen, na którego trudno doprawdy znaleźć pochwały; widzieliśmy go niedawno w świetnym „Na rauszu”) spotyka jego dziwnych znajomych.
– Czy to psychologowie? – pyta – Czy to terapia?
A oni przeszli już tyle terapii, że doskonale je znają i potwierdzają.
Dla jednych z nich terapią jest wiara w uporządkowanie świata. W znajdowanie sensu i prawidłowości. W konsekwencji, które da się przewidzieć, zmierzyć, obliczyć. Dla innych to zemsta i szukanie w niej odkupienia. Gdzieś pośrodku filmu te wszystkie terapie się przecinają.
„Jeźdźcy sprawiedliwości” czyli przecież musi być jakiś sens
„Jeźdźcy sprawiedliwości” to ciąg zdarzeń, przypadków układających się pozornie w jasną całość. W przyczynowo-skutkowe domino. Dziewczynka chce niebieski rower na święta, ktoś go kradnie, ktoś przez to nie może dojechać… Coś powoduje kolejne zdarzenia, a całość staje się próbą wyjaśnienia rzeczywistości, która dotyczy i otacza bohaterów.
Przecież świat musi mieć jakiś sens. I to, co nas spotyka również. Statystyka, algorytymy, a może spisek i zamach, a może Bóg i wiara – czymś musi dać się wszystko wyjaśnić. Inaczej – jak żyć? Bez wyjaśnień i sensu, w przeświadczeniu, że to czysty przypadek powoduje ludzkim losem.
Przyjęcie tego do wiadomości dla wielu albo jest trudne, albo wręcz niemożliwe. Życie przypadkowe, bez jasno wytyczonej drogi prowadzącej ku sensownemu rozwiązaniu staje się uciążliwe i absurdalne. Naturalne jest więc szukanie przyczyn, kwintesencji, rządzących życiem praw.
„Jeźdźcy sprawiedliwości” czyli niech żyje chaos!
Jeźdźcy sprawiedliwości to czterech mężczyzn, którzy jako żywo nie pasują do apokaliptycznej wizji. Tworzą jednak drużynę, która nie tylko szuka zemsty, ale jednocześnie ów rewanżyzm wykpiwa. Podobnie jak i wszystko, co stanowi jakieś placebo klucza do znalezienia życiowych rozwiązań – algorytmu, statystykę, psychoterapię, religijność.
Panem życia jest chaos, co może przeraża, ale nie znaczy jeszcze, że nie da się z nim żyć. Z „Jeźdźców sprawiedliwości” nade wszystko bowiem wybija akceptacja jako jedyna recepta na życie. W myśl tego filmu prawdziwym obłędem jest uporczywa próba zrozumienia świata, poszukiwania sensu i pościg za czymś, czego osiągnąć się nie da. A z pewnością nie jest droga do ukojenia. Zatem nie pytanie „dlaczego?” jest kluczem, ale „co dalej?”.
„Jeźdźcy sprawiedliwości” mają w sobie nie tylko wielką chęć akceptacji, ale i empatycznego zrozumienia dla tych, którzy są od niej dalecy. Nawet jeśli znajdziemy tu kpinę z marności ludzkich działań, to już nie ich potępienie. Każde z nich ma uzasadnienie, każde trzyma się kupy nawet w swym głębokim absurdzie.
Za każdym z nich czai się bowiem nieprzepracowanie tego, co człowieka dotyka – żałoby, rozpaczy, straty, odrzucenia, braku umiejętności okazywania uczuć, ciążącej męskości. Przepracowania rozumianego właśnie jako akceptacja, a nie dramatyczne szukanie przypadkowych (nomen omen) wyjaśnień i rozwiązań.
„Jeźdźcy sprawiedliwości” czyli Mads Mikkelsen i spółka
Jest w „Jeźdźcach sprawiedliwości” przeciwieństwo klasycznego kina akcji, przeciwieństwo logicznych układanek i teorii spiskowych. Przeciwieństwo podszyte czarnym humorem, podobnym do „Jabłek Adama” – poprzedniego filmu Andersa Thomasa Jensena. Takim, który skłania do refleksji nad bólem i przypadkiem. Nad tym, z czego się śmiejemy, jak w scenie na ściernisku.
– Co myśmy ci zrobili, człowieku? – pyta znany chociażby z „Atomic Blonde” duński aktor Roland Møller w roli szefa gangu. Co ktokolwiek komukolwiek zrobił?
Bardziej rozpoznawalny od niego jest chyba tylko Mads Mikkelsen – gwiazda wielkiego formatu, która tego filmu nie przytłacza. Znakomite rozłożenie ról i akcentów w czasie i przestrzeni sprawia, że w „Jeźdźcach sprawiedliwości” dostajemy spójne, zbiorowe dzieło, z pełnoprawnymi bohaterami, z których każdy jest całkowicie nieprzystosowany do życia. I każdy szuka ukojenia.
Po obejrzeniu „Jeźdźców sprawiedliwości” zastanawiam się, czy kiedykolwiek widziałem słaby duński film? W Polsce takowe niemal się nie zdarzają.
Moja ocena: 4+/6
Radosław Nawrot