Wielokrotnie zastanawiałem się nad tym, jak bardzo przypominamy bohatera filmu „Piękny umysł”. Otrzymujemy nadmiar danych, usilnie próbując zestawić z nich jakąś sensowną całość. „Jeźdźcy sprawiedliwości” to kolejna duńska zaduma nad tym, czego w życiu brakuje – chociażby akceptacji przypadkowości.
Co stało się z Grzegorzem Przemykiem – to jedna, przerażająca historia z „Żeby nie było śladów”. Co stało się z państwem – to druga. Ten film to mrożący krew pokaz skundlenia całej struktury państwowej. Metodycznego kłamstwa, której pojawia się, bo są narzędzia do jego tworzenia.
Rozmach, z jakim zrealizowany został ten film i jego nadzwyczajne tempo podlane szczyptą przyjemnego humoru i nostalgii sprawiają, że oto z szarych czasów PRL udaje się wyciągnąć coś więcej niż tylko komedie Barei albo patriotyczne dzieła o walce z systemem. Udaje się wydobyć kawał sensacyjnego kina w dobrym stylu.
Wesele staje się ważnym elementem polskiej kinematografii, tak jak kiedyś było ważnym elementem polskiej literatury. To podczas wesela, wraz z każdym łykiem alkoholu, wychodzą bowiem z ludzi niewypowiedziane dotąd demony. Wyskakują niczym z tortu. „Teściowie” to nie do końca historia weselna. Raczej historia spoza sali.
Kiedy Patryk Vega do tych wszystkich swoich katastrofalnych produkcji ostatnich lat dodaje film, który ma opowiadać o pedofilii, jest się czego obawiać. I to nie tylko tematyki, ale jego ujęcia. Patryk Vega w „Small World” kreuje się na twórcę znacznie poważniejszego niż w poprzednich przypadkach, ale wielokrotnie daje do zrozumienia, że to tylko pozory.
Liny ringu, oddzielające świat sportu od reszty obozu koncentracyjnego w Auschwitz, to także liny, wyjście po za które mogłoby oznaczać katastrofę dla tego filmu. Na szczęście tak się nie dzieje. „Mistrz” nawiązujący do wspaniałej „Olimpiady’40” i życia Tadeusza Pietrzykowskiego jest spójną opowieścią o sporcie w ekstremalnych warunkach jako sposobie na utrzymanie człowieczeństwa. I konsekwencjach jego utrzymania.
Całkiem interesująco zapowiadająca się opowieść o miłości, która zmienia człowieka na lepsze, by następnie doprowadzić do obłędu i zagłady, zmienia się w „Shang-chi” w sieczkę – bardzo efektowną, ale chwilami nużącą. Marvel zdaje się tym filmem wskazywać oczywisty kierunek rozwoju: Chiny.
Ożywcze, swobodne, współczesne i wielowątkowe, chociaż wcale nie nowe. „Free Guy” to film podobny do „Player One” Stevena Spielberga, ale znacznie od niego zabawniejszy, stawiający na pogłębiony humor. Świetne połączenie błogiej rozgrywki z poczuciem, że trzeba go obejrzeć ponownie, by wyłapać wszystkie smaczki.
Zupa nic, która pojawia się tu na chwilę, to świetny symbol i w pełni go rozumiem. Niezdrowa, z żółtek i białek, prosta, rodzaj substytutu specjału, a jednak jakże smakowita. Film Kingi Dębskiej to także prosta opowieść o czasach PRL, bez nadęcia, moralizatorstwa i całego tego politycznego kontekstu. To rzecz o urywkach wspomnień, smakach, wizji jedynej przeszłości jaką mieliśmy.
Nowa wersja „Legionu samobójców” jest bez porównania lepsza od poprzedniczki sprzed pięciu lat. Tym bardziej doskwiera to, że straciła szansę na to, by stać się filmem niemalże kultowym – takim w stylu dzieła z lat siedemdziesiątych czy osiemdziesiątych.
We use cookies to enhance your experience while using our website. If you are using our Services via a browser you can restrict, block or remove cookies through your web browser settings. We also use content and scripts from third parties that may use tracking technologies. You can selectively provide your consent below to allow such third party embeds. For complete information about the cookies we use, data we collect and how we process them, please check our Privacy Policy