Agatha Christie jest ekranizowana często i chętnie, także dlatego że jej kryminały, osadzone w epoce blichtru i szyku, dają ogromne pole do organizacyjnego i wizualnego popisu. Żadna ekranizacja nie dała jednak w pełni tego, co niosą za sobą książki – możliwości samodzielnego rozwiązania zagadki.
Roland Emmerich po prostu pozostaje sobą. Nadal potrafi zrobić wielkie widowisko, w którym dochodzi niemal do zagłady całej planety, ale ludzie dobrej woli potrafią powstrzymać nawet nieuchronne siły kosmiczne. Sęk w tym, że pomysły się kończą. Po wyeksploatowaniu komet, meteorów, kosmitów, przesunięć biegunów Ziemi, katastrof klimatycznych zostało naprawdę niewiele. Zostały absurdy.
Czarno-biały film Mike’a Millsa ma dość prosty przekaz: przestaliśmy się słuchać, w tym przestaliśmy słuchać dzieci. A to one rysują wizję świata szczerego, której to szczerości zaczyna brakować, gdy dzieckiem być się przestaje.
To, że ktoś robi film, by wybielić Edwarda Gierka i postawić mu pomnik, bez zważania na brak wolności, zamordyzm i represje tamtych czasów, przymykając oko na Ursus, Radom, ścieżki zdrowia, Stanisława Pyjasa – to jeszcze jakoś mogę w fotelu kinowym zrozumieć. Tego, że robi to w tak karczemnie amatorski sposób – już nie. To nie jest film, ale jakiś pokaz kukiełkowy.
Jeżeli już kobiety miałyby zastąpić Jamesa Bonda, to musi być ich aż pięć. Inaczej – jak słyszymy – sobie nie poradzą. Nawiązanie do „Aniołków Charliego”, zbudowanie żeńskiej paczki agentek? Ten film to także kompromitowanie idei kobiecej agentki wszech czasów.
Wizja świata, w którym to dżentelmeni (i dżentelwomen) decydują o losach świata i czuwają nad jego bezpieczeństwem jest bardzo kusząca. Może dlatego pozwala strawić bezmiar uroczych głupot tego filmu oraz całkowity brak jego spójności.
„Nie patrz w górę” w tym filmie znaczy mniej więcej: żyj tak, jak teraz żyjemy. Abstrahuj. Ten film to mocno przerysowana satyra na współczesność. Tak mocno, że w zasadzie śmiech przestaje być zasadny.
Przekaz „Venoma” jest dla mnie dość jasny: coś się musi stać, by zostać bohaterem. Coś, co pokaże życie z innej perspektywy. Nawet, gdy się jest tchórzem, bo cały świat na tchórzu stoi. Bo każdy ma swoją żabę, co przed nim ucieka. I swojego zająca, którego się boi. Wystarczy impuls.
Z jednej strony ten odcinek przygód agenta 007 (żeby tylko agenta!) jest rzecz jasna przełomowy, a z drugiej typowy. Możemy skupiać się na detalach, ale to nadal wciąż ta sama historia – Bond odpoczywa w tropikach; zostaje wezwany, bo ktoś z zupełnie niejasnych przyczyn próbuje podpalić świat; pościg, pościg, jakaś pani. Koniec
Wielokrotnie zastanawiałem się nad tym, jak bardzo przypominamy bohatera filmu „Piękny umysł”. Otrzymujemy nadmiar danych, usilnie próbując zestawić z nich jakąś sensowną całość. „Jeźdźcy sprawiedliwości” to kolejna duńska zaduma nad tym, czego w życiu brakuje – chociażby akceptacji przypadkowości.
We use cookies to enhance your experience while using our website. If you are using our Services via a browser you can restrict, block or remove cookies through your web browser settings. We also use content and scripts from third parties that may use tracking technologies. You can selectively provide your consent below to allow such third party embeds. For complete information about the cookies we use, data we collect and how we process them, please check our Privacy Policy