NAPISZ DO MNIE!
Kino

„Blondynka” czyli nigdy już nie spojrzę tak samo na „Pół żartem, pół serio”

Chwilami nie byłem pewien, które sceny z udziałem Marylin Monroe są fragmentami jej pracy na planie, a które dotyczą jej życia. Pomyślałem wtedy: no tak, widocznie miała życie jako jedną z ról do zagrania. Zatem grała. Aż do standardowo w takich przypadkach rozpisanego finału.

„Blondynka” (Blonde)

reżyseria: Andrew Dominik

scenariusz: Andrew Dominik
w rolach głównych: Ana de Armas, Adrien Brody, Bobby Cannavale, Xavier Samuel


To, co zrobiła Ana de Armas z Marylin Monroe, to nie tylko zagranie postaci, wczucie się w nią. Ona stworzyła zupełnie nową postać. Nową Normę, nową Marylin, o której może będziemy mieli jakiekolwiek pojęcie. Bo po tym filmie z przerażeniem uświadomiłem sobie, że o poprzedniej nie miałem najmniejszego.

„Blondynka”

To niezwykłe, że jedna z największych gwiazd w dziejach kina i popkultury jest jednocześnie postacią tak tajemniczą. Jest taka scena w „Blondynce”, gdy Ana de Armas jako Marylin Monroe wysiada z limuzyny na któryś z czerwonych dywanów. Jest gwiazdą, macha ręką w rękawiczce, poprawia lisi kołnierz, pozuje i posyła wszystkim soczyste pocałunki, mówiąc:

– Kocham was całym serduszkiem.

Publiczność – głównie męska – przepycha się wtedy i rozdziawia wielkie gęby. Są one nienaturalnie wydłużone, jakby chciały połknąć Marylin Monroe, pożreć, rozszarpać. To gęby atawistyczne, wulgarne, pełne uwielbienia, a w gruncie rzeczy wrogie.

„Blondynka” czyli w tym lustrze to naprawdę nie ja

W „Blondynce” jest wiele takich mocnych i wieloznacznych scen, w których Ana de Armas gra Normę Jeane, która gra Marylin Monroe. To dość często stosowany zabieg, gdzie wielka gwiazda pojawia się w światłach rampy ze swym scenicznym, artystycznym alter ego, powtarzając: „to nie ja”.

Norma Jeane w wykonaniu Any de Armas często tak powtarza. „To nie ja. To Marilyn”.

„Blondynka”

Jedną z tych bardzo przejmujących scen jest ta, gdy zapłakana Norma patrzy w lustro i widzi tam uśmiechniętą szeroko Marilyn, gotowa niemalże puścić buziaka, podwinąć kieckę i zawołać „kocham was wszystkich całym serduszkiem”. A także ta u prezydenta Johna Kennedy’ego.

Niezwykłe, jak został przedstawiony. Być może tak, jak powinien – samczo. Nie męsko, nie partnersko, ale właśnie samczo. A ona gra po prostu jego „happy birthday, mysta president” i tyle. Książę i aktoreczka.

„Blondynka” czyli podano kawałek mięcha

Do Any de Armas mam wielką słabość, która zakiełkowała wraz z uruchomieniem programu Joi w „Blade Runnerze”, a rozkwitła podczas ostatniego Jamesa Bonda, w którym Kubanka uratowała ten film. Dzisiaj aktorka, która wychowywała się w małej kubańskiej miejscowości bez internetu i słabą wiedza o świecie, za to z ogromną determinacją, by zostać aktorką, dostaje rolę życia.

W jej Marylin Monroe widzę opowieść nie biograficzną, ale nader uniwersalną. Gdy złożę sobie historię ikony kina lat pięćdziesiątych z historiami (i filami o tym) Elvisa Presleya, Whitney Houston i wielu innych osób, które z ekranu poznaliśmy od tej tragicznej strony, dochodzę do wniosku, że schemat mamy tutaj ten sam. To schemat wysokiej ceny poklasku.

„Blondynka”

Jednakże ta Marylin Monroe w wykonaniu Any de Armas jest postacią jakby wyjętą poza ten nawias. Ona nie tylko demoluje moje widzenie ikonicznej postaci blond seksbomby, utworzonej, ugniecionej niemalże do kawałka mięcha (to sformułowanie często tu pada) i podanej na talerzu. Nie tylko redefiniuje pewnych pojęć i postrzegania, czy to na jej życie, związek z prezydentem Kennedy’m, szumnie nazwanym „pokrewieństwem dusz”, czy wreszcie na jej dzieciństwo i życie rodzinne. Nie sprawia jedynie, że już nigdy nie spojrzę tak samo na chociażby „Pół żartem, pół serio”, gdyż pamiętał będę sceny związane z tym filmem właśnie z „Blondynki”. Scenę mocną, przejmującą i brutalną, jakże odmienną od wydwięku tej komedii. Ana de Armas w zasadzie pokazuje nam nie tyle Marylin Monroe, co istotę, jakiej nie znamy.

Normę Jeane? Możliwe, bo jej nie znał w zasadzie nikt. Jeszcze bardziej chyba kombo tych dwóch postaci, kombo nierozerwalne, które prowadzi do scenicznego odbicia w lustrze uśmiechającego się wbrew wszystkiemu. Odbicia, które mnie tutaj przypomniało rodzaj blondwłosego Jokera.

„Blondynka”

„Pół żartem, pół serio” to dobry przykład. Film, na którym zalewamy się łzami, bo taki on zabawny i który kojarzy się zwłaszcza z ostatnią sceną z „Nobody’s perfect”. Pomyślałem, że ta scena, te słowa i to ujęcie nabierają w odniesieniu do Marylin Monroe zupełnie nowego znaczenia. „Nobody’s perfect” jako „mam gdzieś, jaka jesteś naprawdę; chcę cię taką, jaką sobie wymarzyłem”.

„Blondynka” czyli olbrzymi wysiłek Any de Armas

Zwróćmy uwagę, że w „Blondynce” te słynne filmy i sceny z Marylin Monroe zostały też brutalnie zredefiniowane. Piosenka o diamentach, które są najlepszym przyjacielem kobiety, jest pożywką do sceny histerycznej, ale i rozdzierającej serce, w którym Norma Jeane mówi wyraźnie, że grać już nie chce, że ma dość, ale nikt jej nie słucha. Może przytula, pociesza, ale nie słucha.

Podwiana przez kratkę wentylacyjną sukienka to też przyczynek do dramatycznych odniesień, do winy niezawinionej, do sytuacji bez wyjścia, do wpisania wreszcie w kontekst, z którego nie ma już odwrotu.

„Blondynka”

Wiele jest tu scen, których się nie zapomni i którym Ana de Armas olbrzymim wysiłkiem nadaje ducha. Ten film jest jej popisem, w którym upodabnia się ona do Marylin Monroe jak tylko potrafi, a jednocześnie pozostaje inną niż ona.

„Blondynka” to film nieco czarno-biały, nieco wielobarwny, który skupia się na osobistych dramatach Marylin Monroe związanych z macierzyństwem oraz na jej wyimaginowanej relacji z ojcem, ale w gruncie rzeczy mogłaby skupić się na dowolnym aspekcie jej życia. Każdy prowadził ją w to samo miejsce, nad przepaść. Każdy oznacza wykorzystanie, wręcz niewolniczy wyzysk.

„Blondynka” czyli świat uzależnienia od ludzi

Jest pewna wyraźna cezura w tym filmie, pewna granica, za którą świat Marylin Monroe i ten film staje się neurotyczny. Zamazuje się, gmatwa, staje się już pijacko-lekomańskim zwidem. Fabuła przestaje być do końca określona, zastępuje ją zlepek świadomości. To moment, gdy aż przez skórę czuje się, jak życie wyrwało się w stronę iluzji. Jak stało się niesamowicie celuloidowe. To jest opowieść o najstraszliwszym z uzależnień, czyli uzależnieniu od innych ludzi.

„Blondynka”

Tego filmu nie ogląda się łatwo ani komfortowo. Stanowi on poważną ingerencję w sfery życia Marylin Monroe, do których nigdy nie miałem dostępu i nie wiem czy powinienem mieć. Gdy jednak zaczynałem zastanawiać się, czy nie jestem w tym filmie za głęboko w nie swoich sprawach, Ana de Armas sprawiała, bym poczuł się bezpiecznie. Gra tak, jakby mówiła: – Hej, to nie jest opowieść o Marylin Monroe. Ona tu tylko gra.

Moja ocena: 4+/6

Radosław Nawrot

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Privacy Settings
We use cookies to enhance your experience while using our website. If you are using our Services via a browser you can restrict, block or remove cookies through your web browser settings. We also use content and scripts from third parties that may use tracking technologies. You can selectively provide your consent below to allow such third party embeds. For complete information about the cookies we use, data we collect and how we process them, please check our Privacy Policy
Youtube
Consent to display content from - Youtube
Vimeo
Consent to display content from - Vimeo
Google Maps
Consent to display content from - Google
Spotify
Consent to display content from - Spotify
Sound Cloud
Consent to display content from - Sound