NAPISZ DO MNIE!
Kino

„Nikt” czyli Chuck Norris wsiadł do autobusu. Skasujcie bilet

Kto powiedział, że ostatnia kula już została wystrzelona? Że wielcy bohaterowie lat osiemdziesiątych położyli już trupem ostatnią setkę wrogów? Kto twierdzi, że pordzewiały już najbardziej wyszukane typy broni, których użyciem emocjonowaliśmy się w kinie? W zasadzie to chyba ja tak twierdzę.

„Nikt” (Nobody)
reżyseria: Ilja Naiszuller

scenariusz: Derek Kolstad
w rolach głównych: Bob Odenkirk, Aleksiej Sriebriakow, RZA, Christopher Lloyd, Connie Nielsen


Zastanawiałem się, kto w polskim kinie nadawałby się na naszego Chucka Norrisa. Bogusław Linda już nim był, w zasadzie wrósł w tę kurtkę, zapałkę w ustach, w to „wypierdalać” i trudno mu teraz golić się w lustrze i nie zaciąć czy nie połknąć tej wody po myciu zębów, co ją meni połykają. Zatem kto?

Zgodnie z pomysłem rosyjskiego reżysera Ilji Naiszullera, musiałby to być ktoś w stylu Łukasza Simlata czy Piotra Cyrwusa, zatem aktor kojarzący się z rolami raczej spokojnymi i statecznym. Takim jak Bob Odenkirk.

Aktor, komik, scenarzysta, człowiek omnipotentny także w wersji artystycznej, nie wydaje się mieć drugiej twarzy. Znany z „Breaking Bad” czy „Zadzwoń do Saula” artysta budzi u widza pewne jednoznaczne skojarzenia, które te film postanawia zburzyć.

„Nikt”

W myśl zasady: nigdy nie wiesz, kto tak naprawdę smaży ci jajka na śniadanie, bawi się konwencją nie tyle przemiany, co pewnego kamuflażu. Gra w filmie „Nikt” człowieka wysłanego w zasadzie na wyspę Elba, którego w głębi duszy korci, aby się z niej wyrwać i zrobić jeszcze jedną rozpierduchę na całej, nawet jeśli by go mieli w końcu wysłać na św. Helenę na środek Atlantyku. Poczułby jednak, że żyje, a nie tylko smaży.

„Nikt” czyli Bob Odenkirk ma giwerę na twarzy

Bob Odenkirk jest taką postacią tego filmu, jak Arnold Schwarzenegger był w „Komando” – w zasadzie kręci się on wokół niego. Reszta służy albo do zabicia, albo do schowania ich w piwnicy. No może poza dwoma jeszcze postaciami, którymi są raper RZA czyli Steels z Brooklynu oraz Christopher Lloyd. Przyznam, że miło było ponownie zobaczyć profesora Browna z „Powrotu do przyszłości”, nawet jeśli jednak jego powrót był absurdalny.

– Synek, to jest to! – mówi on do Boba Odenkirka, jakby jego koc w domu starców był rodzajem kokonu, z którego się wreszcie wydostaje. Obaj cierpią na syndrom bycia kim innym, syndrom spokojnego życia, którego przecież nie ma.

Bob Odenikirk to ozdoba i oś filmu, w zasadzie najbardziej jego ciało, w tym twarz – gładka, skrzywiona, wreszcie niemal zdeformowana. Dobry komik wie, ile można zagrać twarzą. W tym wypadku – znacznie więcej niż giwerą. I Bob Odenkirk gra człowieka, który nawet się nie przeistacza. Gra człowieka, który sobie przypomina i odzyskuje wolność z każdym wystrzałem.

„Nikt”

Sęk w tym, że na takiej konwencji opierała się połowa filmów o menach z lat osiemdziesiątych, całe „Komando” się opierało, cały Chuck Norris i resztą. Oni też spokojnie cięli sobie drewno na kominek potężnymi mięśniami, po cztery wiadra nosili w jednym ręku, żeby herbatką zaparzyć, nikt się ich nie czepiał. Aż przyszło życie i wezwało ich tam, gdzie wracać już nie chcieli – na rozwałkę.

Muszę, obowiązek wzywa. Jeśli nie ojczyzna, to jakaś porwana córka czy żona, cokolwiek – głosiły dzieła ogniowe tamtej epoki, rysując na mięśniach menów opoką współczesności. Wyciskali oni z hantli ostatnią sprawiedliwość, ciosali siekiera ostatnią deskę ratunku, po którą sięgnie się, jakby co.

„Nikt” czyli Chuck Norris przybędzie, spokojnie

To było wtedy przecież ważne. Świat stał na progu wojny atomowej, zagłady i samozniszczenia. Zewsząd nadciągały niebezpieczeństwa, jakieś komputery, systemy, terroryści i szaleńcy. Zaraza wszelkich barw. Człowiekowi głowa puchła od dziennika, więc dobrze było wiedzieć, że gdzieś daleko w lesie mieszka sobie, jakby co, jakiś niedźwiedź, tygrys czy goryl. Jakiś Chuck Norris, Arnold Chwarzenegger czy Rambo, który w razie potrzeby przybędzie. Przepasze się, ściągnie flanelową koszulę, odłoży kapcie i stawi się na wezwanie.

Bob Odenkirk gra człowieka, który nie ma już dokąd przybywać, a może raczej powodów do przybycia ma mnóstwo. Nawet jeśli do domu włamią mu się złoczyńcy o gołębim sercu, to prawdziwym gnojków znajdzie przecież raz, dwa. Wystarczy wsiąść do zbior-komu i już są.

„Nikt”

Zatem smażenie jajek może i jest pociągające, ale spuszczenie komuś łomotu pociągające jest jeszcze bardziej. Zaspany borsuk w lichym ciele Boba Odenkirka, który nie ma nawet czym zapozować do scen na drążku czy z siłowaniem na rękę, może zmienić się w demona zniszczenia w każdej chwili.

A wtedy się zacznie!

„Nikt” czyli panzerfaust w zbior-komie

I w „Nikt” się zaczyna. Zaczyna się jak mało kiedy. Zaczyna się jak w latach osiemdziesiątych, gdy brakowało tylko, żeby ktoś w autobusie zbior-komu wyciągnął panzerfausta. Wszystko było możliwe, a popłuczynami tamtego kina stały się kolejne części „Wściekłych i szybkich”.

„Nikt” natomiast to rozwałka klasyczna, to upajanie się nią i czerpanie z niej takiej przyjemności, jaka czerpało się wtedy, gdy biegałem po raz dwunasty na „Komando”.

Problem w tym, że jestem już duży. I bajeczna mimika Boda Odenkirka albo ujrzenia na ekranie profesora z dawnego kultowego filmu nie wystarczy. Początkowo rzeczywiście myślałem, że będziemy mieli do czynienia z drama prawdziwą. Dramą człowieka, którego nudne i bierne życie zmusza do podjęcia radykalnych kroków. O desperacji, ale może i wyrachowaniu w działaniu, aby wyrwać się ze schematu. Tymczasem tutaj schemat jest, ale zupełnie inny. To schemat taśmy VHS.

„Nikt” czyli sam przeciw wszystkim

Ilja Naiszuller wysyła naprzeciw skromnego pasażera autobusu i smażyciela jajek sadzonych całą armią rosyjskich, mafijnych zbirów na czele z okrutnych hersztem, którego gra Aleksiej Sriebriakow. W różnych wydaniach go widziałem, ale dlaczego dopiero teraz widuję go w takim? Kiedyś to on był tym bohaterem jedynym, który w „Lewiatanie” staje naprzeciw systemowi, teraz system stanowi.

„Nikt”

Jak na rosyjską mafię, wygląda ona równie groteskowo, jak armie przeciwników wielkich poprzedników Boba Odenkirka z lat osiemdziesiątych. To postaci z gry komputerowej, które likwiduje się za określoną liczbę punktów. Ilja Naiszuller przejaskrawił sceny pościgów, walk i strzelanin, abyśmy nie mieli wątpliwości, dokąd zmierza. Aby jatka i zabawa była na całego.

Jak w dawnych latach, gdy w krzyżu nie łupało, ale kule pakowało się do UZI, a nie pod pachę.

Moja ocena: 3/6

Radosław Nawrot

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Privacy Settings
We use cookies to enhance your experience while using our website. If you are using our Services via a browser you can restrict, block or remove cookies through your web browser settings. We also use content and scripts from third parties that may use tracking technologies. You can selectively provide your consent below to allow such third party embeds. For complete information about the cookies we use, data we collect and how we process them, please check our Privacy Policy
Youtube
Consent to display content from - Youtube
Vimeo
Consent to display content from - Vimeo
Google Maps
Consent to display content from - Google
Spotify
Consent to display content from - Spotify
Sound Cloud
Consent to display content from - Sound