Przebodźcowanie to jedna z najpowszechniejszych dzisiaj dolegliwości wielu ludzi. Nie wiedziałem, że dotyczyć może ona także kina i komiksowych dzieł Marvela. W czasach, gdy sztuką jest ograniczać napływ dostępnych bodźców i wrażeń, z bólem serca stwierdzam, że to kandydat idealny do takiej decyzji.
Czuję się zobowiązany, by przeprosić Kristen Stewart za to, że uważałem ją za beztalencie. Długo wiele na to wskazywało, aż do filmu „Sils Maria” z 2014 roku. Wtedy okazało się, że wystarczy ją dobrze obsadzić, by pokazała talent. „Spencer” to jej popisowa rola.
„Diuna” to jest świat złożony, odmienny, niezwykle trudny do przełożenia na język filmowy. Skoro jednak udało się z „Władcą Pierścieni”, to dlaczego nie z nią? Rozmach dzieła Denisa Villeneuve jest imponujący, a przez rafy uczynienia z tego filmu niezrozumiałej komplikacji przeszedł on z wprawą znakomitego sternika.
Gdy się ogląda „Ostatni pojedynek”, można mieć wrażenie, że to istotnie film o średniowieczu i XIV-wiecznej Francji. Kiedy Jodie Comer pyta: „Skąd w ogóle pomysł, że gwałt może być przyjemny”, jasne staje się, że to jednak rzecz o współczesności.
Tu w zasadzie każdy wyszedł poza schemat, bo i Weronika Książkiewicz w mocnej, wreszcie nie komediowej roli, i Wojciech Zieliński, i Szymon Bobrowski, i Sebastian Stankiewicz. To jednak, co zrobił Mateusz Damięcki przechodzi wszelkie pojęcie.
Po masakrze Srebrenicy w lipcu 1995 roku pozostało przekonanie, że nikomu i niczemu nie można ufać. Także w nienaruszalność i gwarancje swego bezpieczeństwa i to, że ktoś je zapewni. Granice to fikcja, protekcja to fikcja, gwarancje to fikcja. A „Aida” to kino poruszające, które nie tylko rekonstruuje wydarzenia, ale zostawia widza w poczuciu bezradności.
Poprawiny u Wojciecha Smarzowskiego nie są już klasycznym filmem. Nie są jednak także nieuporządkowanym pokazem slajdów jak „Drogówka”. To kredo i wyraz jego lęków, że historia wciąż się powtarza. A pytanie o to, czy rzezie czy Holocaust mogą się powtórzyć, można i należy stawiać także dzisiaj.
Z jednej strony ten odcinek przygód agenta 007 (żeby tylko agenta!) jest rzecz jasna przełomowy, a z drugiej typowy. Możemy skupiać się na detalach, ale to nadal wciąż ta sama historia – Bond odpoczywa w tropikach; zostaje wezwany, bo ktoś z zupełnie niejasnych przyczyn próbuje podpalić świat; pościg, pościg, jakaś pani. Koniec
Co stało się z Grzegorzem Przemykiem – to jedna, przerażająca historia z „Żeby nie było śladów”. Co stało się z państwem – to druga. Ten film to mrożący krew pokaz skundlenia całej struktury państwowej. Metodycznego kłamstwa, której pojawia się, bo są narzędzia do jego tworzenia.
Rozmach, z jakim zrealizowany został ten film i jego nadzwyczajne tempo podlane szczyptą przyjemnego humoru i nostalgii sprawiają, że oto z szarych czasów PRL udaje się wyciągnąć coś więcej niż tylko komedie Barei albo patriotyczne dzieła o walce z systemem. Udaje się wydobyć kawał sensacyjnego kina w dobrym stylu.
We use cookies to enhance your experience while using our website. If you are using our Services via a browser you can restrict, block or remove cookies through your web browser settings. We also use content and scripts from third parties that may use tracking technologies. You can selectively provide your consent below to allow such third party embeds. For complete information about the cookies we use, data we collect and how we process them, please check our Privacy Policy