Nie ma chyba w dziejach literatury większego symbolu pacyfizmu i antywojennej wymowy niż „Na Zachodzie bez zmian” – książki stanowiącej postrach Trzeciej Rzeszy i wszystkich, którzy poją ludzi narkotykiem zwanym „duchem bojowym”. Niemcy zmierzyli się więc z własną legendą literacką, która po pierwsze już była ekranizowana, a po drugie – akurat w kinie to dzieło ustępuje w gronie antywojennych pereł chociażby „Plutonowi”.
Pomyślałem: przedziwne. Jacek Bławut nie robi filmu o tym, co o okręcie podwodnym „Orzeł” wiemy, ale o tym, czego nie wiemy. Ależ byłem głupi! Przecież w zasadzie właśnie to jest najciekawsze! Zresztą Jacek Bławut kupił mnie pod wodą nie tylko tym. „Orzeł. Ostatni patrol” to wojenne kino, jakiego brakuje. Bez patosu pompującego balonik, za to z szacunkiem wobec powolnego umierania. Jego film jest bowiem dokładnie taki, jak wojna podwodna.
Ponoć człowiek ma w swoim życiu tylko dwa problemy – ojca i matkę. Opowieść o toksycznej sztafecie nie jest pomysłem nowym, ale przy takim ujęciu i takiej scenografii, jaką zastosowała Hanna Bergholm w „Pisklęciu”, mocno działa na wyobraźnię. To znaczy, nie tyle straszy, co skłania do myślenia, a chyba o to chodzi.
Chwilami nie byłem pewien, które sceny z udziałem Marylin Monroe są fragmentami jej pracy na planie, a które dotyczą jej życia. Pomyślałem wtedy: no tak, widocznie miała życie jako jedną z ról do zagrania. Zatem grała. Aż do standardowo w takich przypadkach rozpisanego finału.
W gruncie rzeczy zamiast robić ten film, całość można było opędzić wpisem z Wikipedii na planszy. Takiej, jaka ma nam zastąpić kwintesencję tragedii na Broad Peak w 2013 roku. Jestem zdumiony, że w filmie o tak wysokich górach może być aż tak płasko.
W zasadzie od pierwszej sceny tego filmu towarzyszyły mi myśli zaczynające się od „A gdyby…”. Jest bowiem w „Bestii” coś magnetycznego, co potęguje tylko wrażenie niewykorzystanego potencjału tej historii.
Był taki moment, gdy pozostawało powiedzieć „nie” kinu grozy, bo schodziło ono na psy. „Nie!” niezwykłego Jordana Peele to w sporej mierze opowieść kinotwórcza, która wykazuje, że nie jest istotne co pokażemy, ważne jak pokażemy. O jakże mi to bliskie w czasach oceniania po okładce!
Stanisław Bareja miał zdolność tworzenia filmów gagowych, będących w założeniu przejaskrawionym obrazem rzeczywistości, który w wielu aspektach okazuje się prawdziwy. „Kryptonim Polska” zamachnął się na naszą obecną rzeczywistość z podobnymi ambicjami. I okazuje się, że ta rzeczywistość nadaje się na bekę równie dobrze jak PRL.
Ani „Prey”, ani żadna inna część filmowej sagi o Predatorze nigdy nie dorówna oryginałowi z Arnoldem Schwarzeneggerem z 1987 roku. Najnowsza wersja jednak jest bodaj jedną z najbardziej interesujących. Po pierwsze dlatego, że to prequel, co zawsze jest ciekawe. Po drugie dlatego, że naprzeciw bestii z Kosmosu stawia Indian.
Whitney Houston, Any Winehouse i wiele innych gwiazd – teraz do tego grona kinowych biografii dołączył też Elvis Presley. Jego też ściągnęła z nieba sława i chciwość innych, a nade wszystko – poklask i miłość tłumu. „Elvis” to jedna z tych przejmujących opowieści o tym, że gdy zajdzie się wysoko, sięgnie gwiazd i chwały, nie sposób być szczęśliwym. Nie sposób skończyć dobrze.
We use cookies to enhance your experience while using our website. If you are using our Services via a browser you can restrict, block or remove cookies through your web browser settings. We also use content and scripts from third parties that may use tracking technologies. You can selectively provide your consent below to allow such third party embeds. For complete information about the cookies we use, data we collect and how we process them, please check our Privacy Policy